"Abp Wielgus miał opory przed wykonaniem zadań dla SB"
Dosyć wyraźne jest, przynajmniej dla mnie, że ks. Wielgus miał bardzo duże opory przed wykonywaniem tych zadań - powiedział w audycji "Salon Polityczny Trójki" prof. Andrzej Paczkowski, członek komisji powołanej przez Rzecznika Praw Obywatelskich do zbadania materiałów SB dotyczących abp. Stanisława Wielgusa.
Krzysztof Skowroński:Czy archiwa dotyczące arcybiskupa różnią się czymś od tych innych archiwów, które Pan badał?
Prof. Andrzej Paczkowski: Nie. Duża część materiałów przechowywanych przez archiwum wywiadu jest właśnie w takiej formie, tzn. ona kiedyś była zmikrofilmowana, żeby po prostu zajmowało mniej miejsca w archiwum, wobec tego była przeselekcjonowana.
Ale te mikrofilmy to jeszcze jest praca SB? To oni robili kiedyś mikrofilmy?
- To zostało - zgodnie z napisami na tych teczkach - zmikrofilmowane w lipcu 1980 roku.
Ale te mikrofilmy są równie wiarygodne, jak te papierowe, jak te tzw. teczki?
- Nie wiem jak sędziowie na taką sprawę patrzą. Natomiast historycy dziejów najnowszych są przyzwyczajeni do tego, że duża część materiałów z którymi mają do czynienia jest tylko w formie mikrofilmów.
Ale wczorajsze badania - to rozumiem - to nie były mikrofilmy, które się oglądało, tylko to były już ksero?
- To było zrobione ksero z mikrofilmów dlatego, że ponieważ była i komisja kościelna i nasza, każda składała się z paru osób, gdyby to wszystko było na jednym mikrofilmie, to byśmy tam stali w kolejce przed czytnikiem. A tak zostało to skserowane i rozdane jako plik dokumentów.
Samo badanie wyglądało w ten sposób, że panowie dostali dokumenty, w oddzielnych pokojach trzech panów badało to, a potem była wspólna konkluzja? Czy to od razu była dyskusja na bieżąco?
- Technicznie to wyszło w ten sposób, że jednego dnia, razem z red. Nosowskim byliśmy. A ks. prof. Węcławski nie mógł przyjechać, bo on nie jest z Warszawy, więc dopiero wczoraj rano przyjechał. Tak, że we dwóch czytaliśmy. Ale każdy czytał swój egzemplarz - nie wyrywaliśmy sobie tych kartek.
I Pan, jednoznacznie po zbadaniu tych materiałów, właściwie Pan jednoznacznie stwierdził, że arcybiskup był TW SB w latach 1973-1978?
- Tak. To z całą pewnością. Był tajnym, świadomym współpracownikiem wywiadu, Departamentu I MSW od lata 1973 do września 1978.
A skąd ta jednoznaczność i ten brak wątpliwości?
- Dlatego, że jest pełna dokumentacja tego. Są sprawozdania z rozmów, które były z nim przeprowadzone. Jest umowa o współpracy podpisana pseudonimem Adam Wysocki - ta pierwsza z 1973 roku - instrukcja podpisana też tym samym pseudonimem, umowa o łączności też podpisana tym samym pseudonimem. I podobny zestaw dokumentów dotyczy 1978 roku, przed kolejnym wyjazdem ks. Wielgusa do Monachium - też takie same trzy dokumenty podpisał już innym pseudonimem, bo w trakcie został zmieniony mu pseudonim.
A są też ślady tych donosów, które składał, tych raportów, które składał arcybiskup?
- Nie ma. A to zostało zniszczone po 1989 roku?
- Nie. Jeżeli chodzi o wywiad, zostało to zniszczone w 1980 roku, tzn. wtedy, kiedy sprawę odsyłano do archiwum, to zostawiano z niej tylko te dokumenty, które są najważniejsze, więc charakterystyki osób, umowy o współpracę czy zobowiązania, ocenę działalności i jakby taki krótki zarys tego, co ten TW robił. Natomiast niszczono wszelkie załączniki do tego, czyli raporty, sprawozdania, czy jakieś inne dokumenty, które ta osoba dostarczała. One zresztą mogą być porozrzucane w innych miejscach, tzn. np. w teczce dotyczącej osoby inwigilowanej, jeżeli dotyczyła jej jakaś informacja.
A czy jest coś takiego, co w tych materiałach Pana zdziwiło, albo coś takiego nadzwyczajnego?
- Nadzwyczajnego może nie, ale dosyć wyraźne jest, przynajmniej dla mnie, że ks. Wielgus miał bardzo duże opory przed wykonywaniem tych zadań.
Widać, że wahał się?
- Nie tylko wahał się - po prostu się migał, tzn. okazywało się, że praktycznie żadnego z tych zadań, które miał, nie zrealizował. Parokrotnie zastrzegał się, że on nie powinien być traktowany - bo on siebie nie uważa - za płatnego agenta, tylko partnera.
A dostawał jakieś wynagrodzenia?
- Jest w jednej z tych notatek informacyjnych taka informacja, że upominki dostawał. Wynagradzany był w formie upominków. Ale jest na końcu podsumowanie kosztów. Ale nie wiadomo czego te koszty dotyczyły. Jest tam np. kwota 300 koron czechosłowackich, co prawdopodobnie ks. Wielgus dostał na przejazd swoim własnym samochodem, jak jechał do Monachium.
Ale do Monachium jechał w celach operacyjnych i był świadom?
- Nie. On do Monachium jechał w celach naukowych. I nawet on się zastrzegał, że on może wykonywać zadania, ale zawsze na uboczu jego podstawowych spraw zawodowych. On był i jest w dalszym ciągu historykiem mediewistą, zajmującym się teologią i filozofią wieków średnich. W Monachium był i jest do tej pory jeden z najważniejszych ośrodków badawczych w tym zakresie. Ks. Wielgus dwukrotnie otrzymywał półroczne, czy pięciomiesięczne stypendia fundacji im. Humbolta na prowadzenie badań, czy korzystanie z materiałów, które w tym instytucie, którego nazwy - prawdę powiedziawszy - już nie pamiętam, znajdują się.
Ale jednocześnie z tych materiałów, które znamy wynika, że jednak jakieś prace na rzecz SB wykonywał. I to wykonywał je na KUL-u. Rozumiem, że to jest prawda, że nagrywał, że opowiadał o swoich kolegach.
- Ja był to - że tak powiem - odesłał do przypisu. Z materiałów, które ja czytałem, pośrednio można wnioskować, że ks. Wielgus wykonywał jakieś zadania zlecone mu przez IV Wydział Komendy Wojewódzkiej MO czy SB w Lublinie na terenie KUL-u i w środowisku KUL-owskim. Natomiast nie zachowała się żadna bezpośrednia dokumentacja z tego okresu.
Ale w każdym razie miał świadomość tego, jeżeli wtedy, kiedy udzielał wywiadu "Gazecie Wyborczej", kiedy mówił o spotkaniach z SB, kiedy chciał dostać paszport i wyjechać, to nie powiedział całej prawdy o tym, co się działo, bo musiał mieć świadomość, że coś jednak kwituje, coś podpisuje, czyli mijał się z prawdą, czyli mówił nieprawdę, czyli oszukiwał?
- Sądzę, że nie powiedział prawdy. Natomiast zastanawiałbym się nad tym, na ile on panuje nad tą prawdą, tzn. na ile to są wyparte rzeczy z jego pamięci i świadomości. To nie usprawiedliwia, ale pozwala zrozumieć.