A jeśli zaczną strzelać?
Z Aleksandrem Milinkiewiczem, demokratycznym kandydatem na prezydenta Białorusi, rozmawiają w Mińsku Małgorzata Nocuń i Andrzej Brzeziecki w "Tygodniku Powszechnym".
Ostatnio wiele podróżował Pan po Europie. Nie ma Pan poczucia, że jest bardziej popularny w Warszawie i Brukseli niż w Mińsku?
– Od czasu październikowego kongresu sił demokratycznych, który wybrał mnie na wspólnego kandydata w wyborach prezydenckich 19 marca br., byłem za granicą może raptem dwanaście dni. Pozostały czas spędziłem w kraju. Odwiedziłem już połowę miast rejonowych [odpowiedników miast powiatowych – red.]. Niedawno centralna komisja wyborcza sprawdzała podpisy pod kandydaturami i był to okres, w którym nie mogłem agitować w kraju, więc wykorzystałem go na zagraniczne podróże. To nie była tylko prezentacja mojej osoby za granicą, ale także chęć pokazania Białorusinom, że wbrew temu, co mówi propaganda, Europa na nas czeka. Dla inteligencji, przedsiębiorców czy młodszych pokoleń samoizolacja naszego kraju to poważny problem.
Demokratyczni przywódcy Europy spotykają się z Panem, ale prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko – nie. Rok temu wraz z prezydentem Gruzji Michaiłem Saakaszwilim podpisywał „Deklarację Karpacką", zapowiadając wspieranie demokratycznych przemian w regionie. Dziś jakby nabrał wody w usta.
– Ukraina chyba próbuje odegrać rolę pomostu między Mińskiem a Brukselą i jeszcze raz przekonywać białoruski reżim do demokracji i reform ekonomicznych. Z tego punktu widzenia kontakty z opozycją nie są dobre i Kijów stoi trochę z boku. Takiej taktyki próbowały już Bruksela, Warszawa i Wilno – zawsze bezskutecznie. Chciałbym, aby ukraińscy politycy zrozumieli, że reżim nie pojmie sensu demokracji, przecież wtedy musiałby ustąpić.
Dziś Polska oskarżana jest o szpiegowską działalność na terenie Białorusi.
– I tak będzie już do końca. Kłopoty Związku Polaków na Białorusi mają kilka powodów. Nie wykluczam, że jestem jednym z nich. Jestem honorowym członkiem Związku i jeśli oskarża się ich o agenturalność, to pośrednio podejrzenie pada i na mnie. Taki łańcuszek skojarzeń łatwo upleść. Ale, poza tym, władza po prostu bała się tej organizacji, bo była ona mocna i aktywna.
Są na Białorusi Polacy, którzy popierają Łukaszenkę.
– Polacy, jak my wszyscy, dzielą się na obywateli białoruskich i ludzi sowieckich. Nie do wszystkich przyszła świadomość po odzyskaniu niepodległości. Część była w Związku Polaków z przyczyn czysto koniunkturalnych. Dlatego być może dobrze, że Związek się podzielił. Teraz wszystko jest już jasne.