80. rocznica zbrodni wołyńskiej. "Bez zaakceptowania faktów trudno o 'przepraszam'"
- Jako naród mamy obowiązek uczcić ofiary zbrodni, które popełnili ukraińscy nacjonaliści. Przeszłość rzutuje na naszą przyszłość. Nie zbudujemy dobrych relacji, kiedy będziemy opierać nasze stosunki na półprawdach - nie ma wątpliwości dr Joanna Karbarz-Wilińska, badaczka IPN-u. I dodaje: nie ma czegoś takiego jak "nasze spojrzenie" na zbrodnię wołyńską.
11.07.2023 06:07
Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Ukraińcy powinni przeprosić Polskę i Polaków za zbrodnię wołyńską? Czy może najważniejsze jest budowanie współpracy między narodami, a nie historia?
Dr Joanna Karbarz-Wilińska, Instytut Pamięci Narodowej: Budowanie współpracy nie wyklucza tego, aby zajmować się historią, nawet tą trudną. Dzięki temu będzie można wyjaśnić pewne fakty i na tym gruncie budować partnerskie relacje. Bez ryzyka, że niedokończone sprawy z przeszłości będą nam w tym przeszkadzały, czy zostaną wykorzystane przez stronę, której zależy, by zawsze stawały one na drodze do pełnej współpracy polsko-ukraińskiej.
Fakty to jedno, przepraszam to drugie.
To prawda, ale bez zaakceptowania faktów trudno o takie słowo.
Kiedy ostatni raz była pani na Wołyniu?
Na samym Wołyniu byłam kilka lat temu, natomiast do Ukrainy jeździłam przed wojną bardzo często.
I co Ukraińcy mówili sami na temat zbrodni wołyńskiej?
Kiedy podejmowany jest temat zbrodni wołyńskiej ze zwykłymi Ukraińcami, najczęściej kwitują go słowami, że to były "trudne czasy", "wojna", "obie strony mordowały". Brakuje pełnej wiedzy o tym kawałku historii. Ludzie koncentrują się głównie na dniu bieżącym i często w ogóle nie rozumieją, "o co chodzi z tym Wołyniem".
Nie pamiętają? Nie chcą pamiętać? Z czego to wynika?
Jeśli chodzi o stosunek Ukraińców do zbrodni wołyńskiej, to trzeba zaznaczyć, że rozmijamy się już w zakresie samej terminologii. W Ukrainie badacze i historycy używają zupełnie innych słów na jej określenie. To, co dla Polaków jest "zbrodnią", "ludobójstwem", a zbrodnia wołyńska spełnia jego definicję stworzoną w 1944 roku przez polskiego prawnika Rafała Lemkina, tam enigmatycznie nazywane jest "tragedią".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bywa też stosowane określenie "wojna polsko-ukraińska", co jest zupełnym nieporozumieniem. Przypomnijmy, że wojna zakłada, że naprzeciwko siebie stają siły zbrojne stron konfliktu. UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej dokonywała natomiast zaplanowanych i zorganizowanych mordów na niewinnej ludności cywilnej, w tym także na członkach rodzin polsko-ukraińskich. Badacze ukraińscy prowadzą zupełnie inną narrację niż Polacy. I z tą pierwszą zapoznają się Ukraińcy.
A konkretnie - jaką?
Wiemy, że za zbrodnię ludobójstwa Polaków i innych narodowości odpowiada przede wszystkim ideologia ukraińskich nacjonalistów, która zaczęła się rozwijać od lat dwudziestych ubiegłego wieku. Jej wyznawcy - w ogromnym skrócie - chcieli stworzyć państwo ukraińskie, które miałoby być "czyste jak szklanka wody", co w praktyce oznaczało pozbycie się mniejszości narodowych, a w przypadku Polaków ich fizyczną likwidację. Ale, co ważne, miała ona objąć również każdego, kto stanie na drodze do realizacji celów OUN.
Twórcy ukraińskiego nacjonalizmu nie dopuszczali żadnych politycznych kompromisów i odstępstw od ustalonych przez siebie reguł - państwo ukraińskie miało powstać nawet kosztem życia Ukraińców, którym obca była wizja kraju skrajnie ksenofobicznego, z ustrojem na wzór niemieckiego nazizmu, kierowanego przez grupę osób nazywającą pozostałych mieszkańców np. "bezrozumną masą", a tak m.in. określali ukraińscy nacjonaliści swoich rodaków.
W zamian za to strona ukraińska usiłuje znaleźć "przyczyny" zbrodni dokonanych na Polakach właśnie po ich stronie, np. obwinia za nie działania władz II RP, a także stosuje narrację o symetryczności zbrodni dokonanych przez Polaków i Ukraińców "w tym trudnym okresie".
Tylko że nie ma tutaj żadnej symetryczności.
Ukraińcy, którzy znaleźli się w II RP - a była ich znaczna liczba, nawet do 15 proc. w całym kraju, a na samym Wołyniu aż 68 proc. - podobnie jak pozostałe mniejszości narodowe mieli zagwarantowane prawa zarówno w zapisach tzw. małego traktatu wersalskiego z 1919 roku, jak i w konstytucjach: marcowej z 1921 roku i kwietniowej z 1935 roku. Władze, które choć często "niefortunnie" prowadziły politykę mniejszościową, raczej wywiązywały się ze swoich obowiązków.
Raczej to mało.
Ukraińcy mogli bez przeszkód rozwijać kulturę, pielęgnować tożsamość narodową. Posiadali legalne partie polityczne jak choćby Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne. Funkcjonowały organizacje społeczne jak Towarzystwo "Proswita", działał ukraiński ruch spółdzielczy, funkcjonowały programy stypendialne dla młodzieży ukraińskiej. Podejmowano też próby włączania ich w struktury lokalnej administracji na szczeblu sołectw, gmin czy starostw powiatowych. Na Wołyniu zresztą okazały się one skuteczne, co było zasługą wojewody Henryka Józewskiego.
I było tylko tak pozytywnie?
Bywało, że codzienna praktyka odbiegała od założeń. Właśnie na to powołują się często ukraińscy historycy. Mówią, że mniejszość ukraińska miała w II RP gorsze warunki do funkcjonowania, i że czuła się jak obywatele drugiej kategorii. Natomiast nawet jeśli przyjmiemy, że tak było, pamiętajmy, że w środowiskach ukraińskich tworzyły się różne wizje na poprawę ich warunków życia.
Były kręgi ugodowe, jak wspomniane UNDO, był biskup stanisławowski Grzegorz Chomyszyn, który zwracał się do swoich rodaków, by prowadzili rozsądną politykę i starali się ułożyć dobre relacje z Polakami. Mimo tego część Ukraińców dokonała wyboru ścieżki wiodącej do ludobójstwa. A tym właśnie była zbrodnia wołyńska. Pamiętajmy jeszcze, że nawet najbardziej niesprawiedliwa polityka państwa wobec swojej ludności nie może być okolicznością łagodzącą dla morderców.
Zbrodni tej nie można też tłumaczyć rzekomymi odwetami Ukraińców za wcześniejsze ataki na nich.
Dlaczego?
Bo Wołyń zamieszkiwała głównie ludność wiejska - i to oni przede wszystkim zginęli. Polscy chłopi z rodzinami nie byli niczemu winni, a zwłaszcza polityce, którą prowadzono w II Rzeczypospolitej. Wiadomo bowiem, że ludność wiejska koncentruje się bardziej wokół problemów dnia codziennego, a te zarówno chłopi ukraińscy, jak i polscy mieli podobne. Nie interesowali się więc specjalnie polityką. Natomiast kiedy ukraińscy nacjonaliści zaczęli wtłaczać tej wiejskiej ludności ukraińskiej swoje idee i zaczęli ich szczuć na rzekomych "polskich panów", doszło do okrutnych zbrodni.
Na jednej z łódzkich ulic widziałam plakat, który zachęcał do wzięcia udziału w rocznicowym wydarzeniu wokół zbrodni wołyńskiej. Podkreślano hasła "mord", "zbrodnia wykonana przez Ukraińców". Wszystko, co buduje podziały między krajami.
Nazywanie zbrodni wołyńskiej zbrodnią nie jest niezgodne z faktami historycznymi. Pytanie, jaki to ma wydźwięk. Jeśli wypowiadamy się merytorycznie, to w porządku, natomiast jeśli ma to na celu poróżnienie Polaków i Ukraińców - to jest to pewien problem. Prawdopodobnie jednak problem, który nie miałby szansy się pojawić, gdyby wiedza na temat tego ludobójstwa była pełna i szeroko rozpowszechniana, "oswojona", i przede wszystkim rzetelnie przedstawiana w obu krajach.
Co zaś się tyczy przedsięwzięć promujących obchody upamiętniające zbrodnię wołyńską, to nie wyobrażam sobie, by z nich rezygnować. Ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej było i nie ma wątpliwości, że jako Polacy mamy prawo, ale też obowiązek, uczcić pamięć o naszych rodakach. To tak, jakby nie mówić o Holokauście...
Skala jest jednak zupełnie inna.
Oczywiście, że tak. Obie te zbrodnie różnią się pod wieloma względami, choćby liczbą ofiar. Natomiast łączy je na pewno jedno - obie zostały dokonane na niewinnej ludności. "Wid małoho do staroho", czyli "od małego do starego", jak argumentowali ukraińscy nacjonaliści, wskazując, kogo trzeba "zlikwidować". Niewinni zostali w brutalny i nieludzki sposób pozbawieni życia. Ich sprawcy (Holokaustu i zbrodni wołyńskiej - red.), zarówno jedni, jak i drudzy, uwierzyli w zbrodniczą ideologię.
Właśnie obchodzimy 80. rocznicę zbrodni i nie mam wątpliwości, że trzeba ją uczcić. To jest m.in. rola historyków - zajmujemy się badaniem i dokumentowaniem historii.
Strona ukraińska w tym bardziej pomaga czy przeszkadza?
Instytut Pamięci Narodowej od prawie 25 lat współpracuje ze stroną ukraińską w ramach polsko-ukraińskiej grupy roboczej, której staraniem ukazało się już 10 tomów źródeł zawierających dokumenty dotyczące historii lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku. W przygotowaniu jest kolejny, podobnie jak pozostałe, bardzo obszerny tom poświęcony tym razem deportacjom obywateli polskich z południowo-wschodnich ziem II RP. Będąc od 15 lat członkiem tej grupy, mogę powiedzieć, że prace przy projektach są zasadniczo realizowane bez żadnych problemów.
Z oświadczenia na stronach IPN wynika jednak coś innego. "Kierowane przez IPN do strony ukraińskiej wnioski o wyrażenie zgody na prace poszukiwawcze jak dotąd pozostały bez odpowiedzi bądź spotkały się z odpowiedzią odmowną".
Mam wiedzę wyłącznie na temat współpracy we wspomnianej grupie roboczej, natomiast cytuje pani wypowiedź rzecznika Instytutu i trudno się z nim nie zgodzić.
Mam wrażenie, że świadomość Polaków o tym, co stało się tak naprawdę na Wołyniu, nie jest wystarczająca.
Część Polaków - nie mówię tu o osobach mających korzenie kresowe, bo te akurat z tematem wołyńskiego ludobójstwa są zaznajomione - rzeczywiście chyba jeszcze mało wie o zbrodni wołyńskiej. Na pewno wielu z nich coś na ten temat słyszało, ale nie jest to wiedza uporządkowana.
Przyczyną tego może być fakt, że przez lata się o tym po prostu nie mówiło. Wkrótce po zbrodni wołyńskiej południowo-wschodnie tereny II RP zostały zajęte przez Sowietów, zatem nieliczni ocalali Polacy, którzy na nich pozostali, nie mogli poruszać tego tematu. Zresztą podobnie jak ci, którzy zamieszkali w granicach PRL. I dopiero po czterdziestu latach, w 1985 r., zaczęto zbierać pierwsze relacje, co było inicjatywą Zarządu Środowiska Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Wydano wówczas apel do ocalałych świadków, aby ci spisali swoje wspomnienia z przebiegu tych okrutnych zbrodni. Zbrodni, które - przypomnę - pochłonęły ponad 100 tys. ludności.
Skąd ta liczba?
Takie szacunki podają badacze od lat zajmujący się tym tematem. Ewa i Władysław Siemaszkowie twierdzą, że na samym Wołyniu, obejmującym 11 województw, w okresie od lutego 1943 roku do marca 1944 roku zginęło co najmniej 60 tys. osób z ponad 1,8 tys. miejscowości. Profesor Grzegorz Motyka liczbę ofiar na tym obszarze szacuje na 50-60 tys. Natomiast w Małopolsce Wschodniej, a więc województwach lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim, zginęło około 70 tys. osób w ponad 2,4 tys. miejscowościach, choć niektórzy badacze zaniżają tę liczbę.
Największa zorganizowana zbrodnia, na okoliczność której 11 lipca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczpospolitej, miała miejsce właśnie w tym miesiącu. W tzw. krwawą niedzielę Ukraińcy zaatakowali Polaków, również tych przebywających w kościołach, w 99 miejscowościach, głównie w powiatach horochowskim i włodzimierskim, mordując w niewyobrażalnie okrutny sposób bezbronną ludność.
W ostatnim czasie próbujemy nadrobić braki w temacie zbrodni wołyńskiej. Trzeba spojrzeć na ten temat rzetelnie i głęboko. Próbować zrozumieć, dlaczego do tych zbrodni doszło, kto jest za nie odpowiedzialny i przyjąć to bez eufemizmów i prób szukania winnych tam, gdzie ich nie ma. Istotne jest, aby jednocześnie pamiętać, że dzieci nie odpowiadają za błędy swoich przodków, ale także nie powinny się wypierać ich przeszłości i tworzyć alternatywnej wersji historii.
Trzeba o tym mówić i uczcić ofiary zbrodni, które przez lata były zapomniane.
A Ukraińcy? Też mają z tym problem?
Ukraińcy mają podany inny obraz tych wydarzeń. Jak już wspomniałam, ta "wołynśka trahedija", jak ją nazywają, wiąże się z tzw. okolicznościami wojennymi, a więc okupacjami, terrorem i symetrycznymi działaniami stron - polskiej i ukraińskiej - w kwestii mordów. Tymczasem gdyby nie zbrodnicza ideologia ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, stworzona w 1926 roku przez Dmytrę Doncowa, a następnie rozwinięta przez Stepana Łenkawśkiego, autora "Dekalogu Ukraińskiego Nacjonalisty" z 1929 roku, i innych działaczy OUN i UPA, nie doszłoby do ludobójstwa.
Zapewne jeśli wiedza na temat wszystkich działań OUN i UPA dotarłaby do Ukraińców, zaczęliby rozumieć problem dotyczący odbioru tego tematu w Polsce i w Ukrainie.
Miejsca, które mają upamiętnić ofiary tej zbrodni, są wystarczająco wyeksponowane?
Jeśli chodzi o Polskę, to raczej tak. Nie stoi to jednak na przeszkodzie, by było ich więcej, by poprzez tablice czy pomniki oddać hołd ofiarom ludobójstwa.
Natomiast w Ukrainie takich miejsc jest albo niewiele, albo ich w ogóle nie ma. To właśnie wynika m.in. z rozbieżności definiowania tej zbrodni, a przede wszystkim stosunku do członków OUN i UPA - w Ukrainie jako bojowników o wolność, w Polsce - zbrodniarzy.
Jak wyglądają wspomnienia ocalałych?
Razem ze współautorem książki "Ocaleni z ludobójstwa. Wspomnienia Polaków z Wołynia" Bartoszem Januszewskim przebrnęliśmy przez wiele relacji świadków zbrodni. Od razu trzeba powiedzieć, że nie jest to łatwa lektura. Większość z nich ma kilka punktów wspólnych. Świadkowie opowiadają najpierw o dobrych stosunkach polsko-ukraińskich na Wołyniu, na którym przecież oba narody mieszkały od pokoleń, o ich wzajemnym zżyciu, pomocy w pracach gospodarczych, udziale w uroczystościach czy wreszcie ślubach, co nie było rzadkim zjawiskiem.
W pewnym momencie, gdy ideologia ukraińskiego nacjonalizmu wbiła się w umysły części tej ukraińskiej ludności, doszło do tragedii. Polacy nie spodziewali się, że ona nastąpi. Przeczy to pojawiającym się niekiedy twierdzeniom, że istniały na tym obszarze jakieś głębsze konflikty narodowe. Gdyby bowiem te stosunki polsko-ukraińskie były cały czas złe, Polacy mogliby być przygotowani na tę eksplozję nienawiści. Przy pierwszych jej zwiastunach opuściliby te tereny, zostawiając swoje gospodarstwa, ale ocalając życie swoje i bliskich. Tymczasem nawet kiedy w 1939 roku dochodziło już do pojedynczych aktów agresji, nie wierzyli, że mają one podłoże narodowe. Myśleli, że to jakieś prywatne porachunki.
Kiedy rozpoczął się dramat?
Pierwszy zorganizowany atak miał miejsce w lutym 1943 roku. Wówczas ukraińscy nacjonaliści napadli na miejscowość Parośla, gdzie zamordowali 150 osób. Kiedy jednak mówimy o zbrodni wołyńskiej, nasuwa się skojarzenie lipca tego roku, bo wtedy właśnie nastąpiło apogeum zbrodni. Doszło wówczas do ataku na 99 miejscowości, gdzie wymordowano Polaków - łącznie z tymi, którzy akurat brali udział w mszach świętych.
W jaki sposób mordowali?
W niewyobrażalnie okrutny. Poziom tego okrucieństwa był nawet większy niż u Niemców i Sowietów. Można go porównać np. do rzezi Tutsich dokonanych przez Hutu w Rwandzie, a i to nie opisze w pełni jego skali. Profesor Ryszard Szawłowski określił go mianem genocidium atrox, co oznacza ludobójstwo okrutne, dzikie, straszne.
Byli jednak ci, którzy oferowali Polakom pomoc.
Nie wszyscy Ukraińcy ulegli zbrodniczej ideologii, o czym też warto mówić. Byli sąsiedzi ukraińscy, którzy udzielali pomocy Polakom. Ci, którzy ocaleli, w większości przypadków zrobili to właśnie dzięki tym sprawiedliwym Ukraińcom. To oni ostrzegali, że zbliża się banda i będzie mordować, i to oni ukrywali polskich sąsiadów, za co ponosili często najwyższą cenę - byli mordowani przez ukraińskich nacjonalistów, a więc swoich rodaków. Podkreślmy: za to, że "zdradzili wspólną ideę, zdradzili nacjonalizm". Podobnie jak ci Ukraińcy, którzy nie chcieli wstępować w struktury UPA czy OUN, oni także ginęli.
Łatwo będzie przekonać Ukraińców do naszego spojrzenia?
Nie ma czegoś takiego jak nasze spojrzenie. To fakty historyczne, które trzeba po prostu przyjąć.
Jako naród mamy obowiązek uczcić ofiary zbrodni, które popełnili ukraińscy nacjonaliści. Przeszłość rzutuje na naszą przyszłość. Nie zbudujemy dobrych relacji, kiedy będziemy opierać nasze stosunki na półprawdach. Różne narody w skali świata się ze sobą kłóciły i potrafiły się jednak porozumieć.
Prawda - to jest najważniejsze.
Joanna Karbarz-Wilińska - doktor nauk humanistycznych, historyk, pracownik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Gdańsku. Zajmuje się historią Ukrainy i stosunkami polsko-ukraińskimi w XX w. Współautorka książki "Ocaleni z ludobójstwa. Wspomnienia Polaków z Wołynia".
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski