Świat40 dni bez Kim Dzong Una. Jak Korea Północna radziła sobie bez swojego dyktatora?

40 dni bez Kim Dzong Una. Jak Korea Północna radziła sobie bez swojego dyktatora?

40 dni - tyle trwała absencja Kim Dzong Una, dyktatora Korei Północnej. Przez ten czas światowe media prześcigały się w spekulacjach na temat tego, co dzieje się z młodym liderem. Jego nieobecność łączono z chorobami, typowano potencjalnych następców, zarówno tych na czas jego rekonwalescencji, jak i tych, którzy mieliby objąć komunistyczny "tron" na wypadek jego nagłej śmierci. Korea Północna jest bowiem gotowa nawet na taką okoliczność, bo już teraz władza w kraju nie należy wyłącznie do wodza, a do całej grupy ludzi.

40 dni bez Kim Dzong Una. Jak Korea Północna radziła sobie bez swojego dyktatora?
Źródło zdjęć: © AFP | Rodong Sinmun
Adam Parfieniuk

16.10.2014 | aktual.: 16.10.2014 19:26

Wbrew medialnemu szumowi pod nieobecność Kim Dzong Una Korea Północna pozostała spokojna. Przynajmniej na tyle, na ile nas do tego przyzwyczaiła. Wojska pozostały w koszarach, zagraniczni turyści przekraczali granicę kraju, placówki dyplomatyczne kontynuowały normalną pracę, a uroczystości były obchodzone z patosem charakterystycznym dla komunistycznych państw.

Jakby tego było mało, jeden z najwyższych przedstawicieli wojska i polityki, wicemarszałek Huang Pjong So, złożył wizytę w Korei Południowej. Tym bardziej wydawać by się mogło, że wraz z ponownym pojawieniem się Kim Dzong Una wszelkie analizy, informacje i spekulacje, które obiegały media w ostatnich tygodniach, automatycznie tracą na znaczeniu. Jednak płynie z nich również konkretna lekcja, ponieważ każdy ze strzępów informacji pozwolił nie tylko lepiej zrozumieć obecne mechanizmy władzy na Północy, ale także ewolucję w stylu jej sprawowania. Stylu, który nigdy nie wydał się tak transparenty, a zarazem złożony, jak dziś.

Marszałek

W czasie absencji Kim Dzong Una to właśnie wspominany już wicemarszałek Huang stał się przedmiotem szczególnej uwagi zachodnich mediów. Najważniejszy doradca wojskowy niejako wypełnił lukę po nieobecnym przywódcy, co naturalnie umiejscowiło go w gronie potencjalnych następców Kim Dzong Una.

Jednak taka sukcesja byłaby niezwykle skomplikowana. Nawet w przypadku nagłej śmierci przywódcy droga do całkowitej władzy nie stałaby otworem przed Huang Pjong So. - Zastąpienie Kima przez kogoś spoza rodziny jest niemożliwe z racji samej natury północnokoreańskiego systemu i jego propagandy, która jest całkowicie nakierowana na wodza i rodzinę. Jeśli Huang Pjong So miałby stanąć na czele kraju, oznaczałoby to drastyczne zmiany polityczno-społeczne - tłumaczy Nicolas Levi, analityk Centrum Studiów Azja-Polska i adiunkt Polskiej Akademii Nauk.

65-letni wicemarszałek będzie więc musiał się zadowolić pozycją numer dwa, na której przez ostatnie lata konsekwentnie się umacniał. Huang w umiejętny sposób wykorzystał pustkę, jaką pozostawił Kim Dzong Un, po przeprowadzeniu czystki w szeregach doradców, których "odziedziczył" po ojcu.

Na początku października, pod nieobecność wodza, gwiazda wicemarszałka rozbłysła na dobre. Trzyosobowa delegacja z Korei Północnej, na czele której stał Huang Pjong So, odwiedziła Koreę Południową - gospodarza igrzysk azjatyckich. Wśród najbardziej dzikich spekulacji nazwisko wicemarszałka przewijało się nawet w kontekście zamachu stanu. Plotki spotęgował także fakt, że Kim Dzong Un po raz pierwszy chwili objęcia władzy nie wziął udziału w uroczystościach z okazji utworzenia partii komunistycznej. Powrót Kim Dzong Una do zdrowia kazał jednak włożyć scenariusz o puczu między bajki. - Wizyta na Południu zupełnie przypadkowo zbiegła się z absencją Kim Dzong Una. Od dawna wiadomo było, że igrzyska się odbędą i delegacja była planowana z góry, nie z dnia na dzień. Nie można tego łączyć z nieobecnością przywódcy - twierdzi Levi.

Siostra

Komunizm klanowy, jakim charakteryzuje się Korea Północna, niemal natychmiast kazał szukać następców wśród najbliższej rodziny Kim Dzong Una. Zachodnie media podawały, że pod nieobecność dyktatora jego obowiązki przejęła jego młodsza siostra i to właśnie ona urosła do miana kolejnej w sukcesji do "tronu"/

Kim Jo Dzong po raz pierwszy pojawiła się publicznie we wrześniu 2010 roku na konwencji Partii Pracy Korei. Sfotografowano ją wówczas obok osobistego sekretarza jej ojca, Kim Dzong Ila. Pełnoprawny polityczny debiut zaliczyła 9 marca tego roku, gdy towarzyszyła Kim Dzong Unowi podczas głosowania w Najwyższym Zgromadzeniu Ludowym (parlamencie). Została wówczas przedstawiona jako wysoka reprezentantka Centralnego Komitetu.

Mimo coraz wyraźniejszej obecności Kim Jo Dzong na politycznych salonach, również jej niezwykle trudno byłoby wcielić się w rolę Kim Dzong Una. - Liczy się nie tylko siostra, ale także brat Kim Dzong Czol - oboje mają ważne stanowiska w kraju i udziały w firmach. Jedna z tych osób mogłaby zostać nadzwyczajnym przywódcą państwa. Ze względu na patriarchalny charakter nie tylko Korei Północnej, ale całej wschodniej Azji, bardziej prawdopodobne, by w takim przypadku został nim mężczyzna, a nie kobieta, chociaż to właśnie młodsza siostra pojawia się ostatnio częściej - mówi Levi.

Nawet jeśli siostra Kim Dzong Una faktycznie przejęła jego obowiązki, to jej panowanie nie trwało długo. We wtorek dyktator wreszcie pokazał się publicznie. Okoliczności jego powrotu natychmiast wywołały lawinę komentarzy.

Ocieplenie

Uśmiech od ucha do ucha, firmowa fryzura na głowie i laska w dłoniach - tak prezentował się "nowy" Kim Dzong Un. Przywódca wizytował osiedle mieszkaniowe dla naukowców z Pjongjangu, tradycyjnie rozdając wskazówki zebranym delegatom. Wódz pochwalił ozdobne elewacje bloków mieszkalnych, zajrzał do nowej szkoły podstawowej i pokrzepił ciepłym słowem naukowców, ogłaszając przy tym kolejny tryumf socjalizmu.

Wydawać by się mogło, że to tylko kolejna z niekończącej się serii "gospodarskich" wizyt, z których od dziesięcioleci słynął północnokoreańscy dyktatorzy. Ta była jednak wyjątkowa i to nie tylko dla delegacji, którą Kim Dzong Un zaszczycił swoją obecnością. Podpierając się laską, wódz wprost przyznał przed narodem, że nie czuje się w pełni sił. Jakby tego było mało, północnokoreańskie media już kilkanaście dni wcześniej podawały, że przywódca "odczuwa dyskomfort". Wyraźnie kontrastuje to z postawą Kim Dzong Ila, który w przeciwieństwie do syna do samego końca ukrywał stan swojego zdrowia.

Pełną skalę otwartości Kim Dzong Una oddają słowa ministra Korei Południowej ds. unifikacji, który stwierdził, że na przestrzeni kilkudziesięciu lat reżimowe media nigdy nie pokazały Kim Ir Sena lub Kim Dzong Ila, którzy posiłkowaliby się laską.

O dziwo, za rządów Kim Dzong Una nawet reżimowy zamordyzm zyskał bardziej transparentne oblicze. Jeden z czołowych ekspertów ds. Korei Północnej, Andriej Łankow, słusznie zauważył, że ubiegłoroczna rozprawa z Dzang Song Tekiem była zdarzeniem bez precedensu. Zarzuty, aresztowanie na partyjnym zebraniu, rozprawa przed wojskowym trybunałem, a w końcu egzekucja - wszystkie etapy w sprawie wuja Kim Dzong Una były na bieżąco ujawniane. Rosyjski koreanista podkreślił wówczas dla kontrastu, że od końca lat 50. ubiegłego wieku wszelkie czystki partyjne były przeprowadzane ukradkiem, a ich efekty nigdy nie były upubliczniane.

Jeden z ostatnich przykładów otwartości reżimu jest związany z mroczną tajemnicą, którą od lat starała się skrywać Korea Północna. 7 października, w odpowiedzi na krytyczny raport ONZ, Pjongjang po raz pierwszy w historii przyznał, że na terenie kraju istnieją obozy pracy.

Choć reżim zdecydowanie odżegnał się od więzień, w których osadzeni zmuszani są do katorżniczej pracy, to już samo przyznanie się do funkcjonowania ośrodków "reedukacji poprzez pracę" jest pewnym przełomem. Deklaracja, mimo że czysto wizerunkowa, jest absolutną nowością w polityce Pjongjangu. - Korea Północna przyznała się do obozów, ale to nie znaczy, że zwykły obywatel się o tym dowiedział. Czym innym jest informacja na forum międzynarodowym, a czym innym na użytek wewnętrzny. Takie słowa mają na celu tylko ocieplenie oblicza przywództwa w oczach reszty świata - zaznacza Nicolas Levi.

Po staremu

Wzrost transparentności nie oznacza zmian wewnątrz reżimu. Chociaż dostęp do zagranicznych informacji wciąż pozostaje znikomy, to jednak z roku na rok mieszkańcy Korei Północnej są coraz bardziej "narażeni" na wiedzę ze świata zewnętrznego. Z kolei władzom coraz trudniej przychodzi odcinanie społeczeństwa od spraw, które obiegają międzynarodową opinię publiczną. Być może właśnie z tych powodów Kim Dzong Un woli narzucić narodowi własną i względnie bezpieczną narrację, zamiast pozwolić na rozprzestrzenianie się doniesień o raptownych zmianach na szczytach władzy czy plotek o złym stanie zdrowia.

Zniknięcie dyktatora dobitnie upewniło świat w jeszcze jednym fakcie - nawet dłuższa absencja wodza nie podkopie dobrze zakonserwowanego ustroju. - Władza w Korei Północnej nie należy wyłącznie do Kim Dzong Una. Oznacza to, że mimo jego nieobecności, nie było szans na zmiany. Co więcej można zauważyć, że rządzi już nie tylko rodzina Kimów, ale także dyrekcja Departamentu Organizacji i Przywództwa Partii Pracy Korei. Kierownictwo i rodzina odpowiadają dziś za całość polityki Korei Północnej - twierdzi Nicolas Levi.

Z drugiej strony warto zauważyć, że nieobecność dyktatora w pełnej krasie uświadomiła jak bardzo wrażliwy na wstrząsy jest komunizm w dynastycznym wydaniu. Mimo rozbudowanego aparatu władzy, Kim Dzong Un nadal pozostaje jego nieodzownym symbolem. - Gdyby zabrakło Kim Dzong Una najprawdopodobniej inny członek by go zastąpił, ale można także założyć, że coraz większą rolę odgrywałyby inne środowiska, np. wspomniany wcześniej departament - mówi Nicolas Levi.

Zdaniem eksperta, możliwy jest także bardziej radykalny scenariusz. - Nie można wykluczyć sytuacji, że w razie jego śmierci Kim Dzong Una Korea Północna odcięłaby się od świata. Tak stało się po odejściu Kim Ir Sena w 1994 roku, gdy na trzy lata kraj został całkowicie zamknięty i w zasadzie nie było wiadomo, co się tam działo - mówi.

Warto pamiętać, że młody - i jak się okazuje chorowity - przywódca ma już potencjalną następczynię, która w przyszłości mogłaby objąć władzę jako przedstawicielka czwartego pokolenia dyktatorów. Szkopuł w tym, że córka Kim Dzong Una nie ukończyła jeszcze drugiego roku życia. Jeśli więc Kim Dzong faktycznie podupada na zdrowiu, dziewczynka może nie dosięgnąć do "tronu", który pozostawi po sobie ojciec.

Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (298)