2 zabitych, 1 ciężko ranny w wypadku śmigłowca
Karambol na autostradzie A4 w okolicach miejscowości Budziszów, na 109 kilometrze autostrady. Zderzyło się około 20 pojazdów. Na szczęście nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. Droga w tej okolicy została już odblokowana. Śmigłowiec ratunkowy, który leciał na miejsce zdarzenia również uległ wypadkowi - dwie osoby zmarły, jedna jest ranna.
Na miejsce zderzenia pojazdów udały się się karetki pogotowia i 16 wozów strażackich. Rannych zostało 10 osób, w tym kobieta w ciąży. W zderzeniu brały udział samochody osobowe, busy i ciężarowe. Ciężarna trafiła do szpitala w Legnicy.
Przyczyną karambolu były prawdopodobnie warunki atmosferyczne. W tym rejonie Dolnego Śląska panuje gęsta mgła.
Lecący do ciężarnej śmigłowiec ratunkowy Mi-2 także uległ wypadkowi. Jak powiedział dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Robert Gałązkowski, w wypadku zginęli 47-letni pilot, a jednocześnie dyrektor filii LPR we Wrocławiu Janusz Cygański oraz 51-letni ratownik Czesław Buśko. - Obaj od wielu lat pracowali w pogotowiu lotniczym. Wspaniali ludzie, bardzo oddani pracy, zginęli lecąc do wypadku - powiedział Gałązkowski. Lekarz w stanie ciężkim został przetransportowany do szpitala wojskowego we Wrocławiu.
Wojciech Kopacki, koordynator medyczny Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu, który znał załogę śmigłowca i jako jeden z pierwszych dotarł na miejsce wypadku powiedział, że śmigłowcem lecieli "najlepsi z najlepszych", ale warunki atmosferyczne były takie, że nie mieli szans. - Zadzwoniłem do Andrzeja (rannego lekarza), że jakiś śmigłowiec ratunkowy miał wypadek, a on powiedział, że wie, bo to jego śmigłowiec - relacjonował Kopacki. Dodał, że później ktoś przez cały czas starał się utrzymywać łączność telefoniczną z bardzo poważnie rannym lekarzem.
Wypadek helikoptera miał miejsce ok. godziny 7:40 w okolicach miejscowości Jarostów. Na miejsce przybyła około 100 policjantów, straż pożarna, straż graniczna i lekarz. Służby kontaktują się też z rodzinami osób, które zginęły. Chodzi o zapewnienie im pomocy psychologicznej.
Stan rannego lekarza
- Gdy dotarłem na miejsce, zająłem się jego nogami (rannego lekarza). Były w złym stanie, ale przede wszystkim starałem się z nim cały czas rozmawiać - mówił koordynator medyczny Wojciech Kopacki. Tuż po wypadku ranny lekarz został przetransportowany śmigłowcem do szpitala wojskowego, gdzie zajęli się nim lekarze z oddziału medycyny ratunkowej
Katarzyna Żytniewska z wrocławskiego szpitala wojskowego powiedziała, że ranny w wypadku lekarz trafił do placówki w stanie ciężkim, ale po wstępnych badaniach udało się wykluczyć urazy głowy. Przeszedł operację nóg, która zakończyła się pomyślnie. Lekarz potrzebuje jednak krwi; Chodzi o grupę B Rh+. Chętni dawcy mogą się zgłaszać do Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa we Wrocławiu. Krew jest tam oddawana na hasło "dla Andrzeja".
Sytuacja na miejscu wypadku
Autostrada Wrocław-Legnica zablokowana była na odcinku Wądroże Wielkie - Budziszów Wielki w powiecie jaworskim. Policjantom udało się jednak już usunąć samochody z miejsca wypadku i autostrada jest już przejezdna.
Autostrada zablokowana była też w okolicy zjazdu do Pietrzykowic. W poprzek drogi stanął tir. Wcześniej dachował tam samochód osobowy. Dwie osoby są ranne. Korek zaczyna się już na podwrocławskich Bielanach.
Na miejsce wypadku przyjechał wojewoda dolnośląski Rafał Jurkowlaniec, który nie chciał opowiadać o tym, co zobaczył na miejscu. - Zobaczyłem tam straszne rzeczy. Więcej nic nie powiem - mówił wojewoda. Na miejsce zdarzenie mieli przyjechać również przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz Ministerstwa Zdrowia. - Przedstawiciele obu ministerstw mieli przylecieć z Warszawy śmigłowcem, ale nie otrzymali zgody na wylot ze względu na złe warunki atmosferyczne - powiedziała Dagmara Turek-Samól, rzeczniczka wojewody dolnośląskiego.
Przyczyny katastrofy śmigłowca
Przyczyna wypadku nie jest na razie znana. - Wstępnego raportu na temat okoliczności i przyczyn katastrofy śmigłowca należy się spodziewać w ciągu miesiąca – powiedział wiceprzewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek.
Lasek poinformował, że na miejsce katastrofy wyruszyli członkowie Komisji z Katowic oraz Warszawy. - Na razie nie dotarli jeszcze na miejsce, dlatego trudno cokolwiek mówić na temat wypadku - zaznaczył.
Jak dodał wiceprzewodniczący Komisji, procedura została wszczęta automatycznie po pojawieniu się informacji o katastrofie. Wyjaśnił, że raportu wstępnego z badania należy spodziewać się w ciągu najbliższego miesiąca, jednak na ostateczny raport końcowy z rozbudowanymi wnioskami trzeba będzie poczekać dłużej - kilka miesięcy, nawet do roku.
Lasek wyjaśnił, że pierwszym etapem prac ekspertów jest zawsze badanie miejsca katastrofy i oględziny wraku maszyny. - Później komisja musi przeprowadzić szczegółowe analizy innych czynników, w tym warunków atmosferycznych w momencie wypadku oraz poziomu wyszkolenia i kompetencji pilota - powiedział.
Według sekretarza Krajowej Rady Lotnictwa Tomasza Hypki powodem katastrofy śmigłowca ratunkowego na Dolnym Śląsku mogło być oblodzenie. - Mogło nastąpić silne oblodzenie wlotu silnika, podobnie jak w przypadku Mi-8, który rozbił się w grudniu 2003 – twierdzi Hypki. Dodał, że do wypadku mogły się przyczynić silne podmuchy wiatru i pionowe uskoki warstw powietrza.
Mi-2 to średni śmigłowiec wielozadaniowy, zaprojektowany przez radzieckie biuro konstrukcyjne Mila. Produkcja seryjna helikoptera odbywała się od lat 60. w PZL Świdnik. Mi-2 Plus to zmodernizowana wersja, wyposażona w mocniejsze silniki i kompozytowe łopaty wirnika.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe dysponuje obecnie kilkunastoma śmigłowcami Mi-2 - które ze względu na unijne przepisy trzeba będzie wycofać po 2010 roku. W przetargu na 23 nowe śmigłowce dla LPR Ministerstwo Zdrowia wybrało maszynę Eurocopter E135. Dostawy pierwszych egzemplarzy mają się rozpocząć w bieżącym roku.
Ostatnio do wypadku śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego doszło w grudniu 2007 roku. Wówczas śmigłowiec Mi-2 spadł z niedużej wysokości na ziemię w pobliżu lotniska w Suwałkach, w momencie podchodzenia do lądowania. Pilot, który leciał sam, przeżył, trafił do szpitala z urazami głowy i nóg. Tuż przed wypadkiem zgłaszał problemy z nawigacją.
W październiku 2008 r. pod Lubartowem (Lubelskie) rozbił się wojskowy śmigłowiec Mi-2 ze szkoły lotniczej w Dęblinie. Maszyna spadła z wysokości około 100 metrów. W wypadku ciężko ranny został jeden z pilotów. Komisja badająca okoliczności wypadku ustaliła, iż przyczyna katastrofy było niesprawne łożysko w lewym silniku maszyny.
Z kolei w lutym 2008 r. w miejscowości Kamieniec (Śląskie) podczas próby uruchomienia spłonął prywatny śmigłowiec Mi-2. W instalacji helikoptera doszło do zwarcia i maszyna przewróciła się na bok. Właściciel maszyny i mechanik zdołali na czas uciec.
W lipcu 2006 roku czterech członków załogi i trzech dziennikarzy zostało rannych w wypadku wojskowego Mi-24 w Iraku. Maszyna miała lecieć z Diwanii do bazy Delta w Al Kut. Była częścią większej kolumny wiozącej polską delegację, powracającą z uroczystości przejęcia dowództwa nad Wielonarodową Dywizją Centrum-Południe przez gen. Bronisława Kwiatkowskiego. Prawdopodobną przyczyną wypadku był silny podmuch wiatru.
Nie był to pierwszy wypadek śmigłowca w Iraku. W grudniu 2004 r. pod Karbalą doszło do katastrofy śmigłowca Sokół, w której zginęło trzech polskich żołnierzy. Komisja Badania Wypadków Lotniczych MON stwierdziła, że przyczyną tragedii był błąd pilota, który zbyt gwałtownymi manewrami doprowadził do wyłączenia silników przez automat zapobiegający nadmiernemu rozpędzeniu turbiny.
Innym głośnym wypadkiem śmigłowca było zdarzenie z grudnia 2003 roku. Śmigłowiec Mi-8 z pułku specjalnego, na którego pokładzie znajdował się ówczesny premier Leszek Miller, rozbił się po awarii obu silników w pobliżu Piaseczna pod Warszawą. Premier, który doznał wtedy uszkodzenia dwóch kręgów piersiowych, spędził kilka tygodni w szpitalu sześć tygodni. W wypadku ucierpieli również szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów Biura Ochrony Rządu, trzech pilotów i stewardessa.
Według komisji, która badała wypadek, pilot popełnił niezawiniony błąd, gdy wlatując w chmury nie włączył ręcznego trybu ogrzewania wlotów powietrza do silników. Proces pilota trwa przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie.