Włodzimierz Mier-Jędrzejowicz: finansowe wsparcie może stracić ponad 25 tys. emigrantów z Polski
Stosunek części Brytyjczyków do imigrantów nie jest zbyt przychylny. Widoczne jest to szczególnie na prowincji i w małych miasteczkach – mówi wiceprezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii dr Włodzimierz Mier-Jędrzejowicz w rozmowie z Piotrem Gulbickim, londyńskim korespondentem Wirtualnej Polski.
WP: Piotr Gulbicki: Niebawem minie miesiąc od otwarcia brytyjskich granic dla Rumunów i Bułgarów. Obawy przed ich masowym napływem nie sprawdziły się.
dr Włodzimierz Mier-Jędrzejowicz: Nie sprawdziły, ale trzeba pamiętać, że brytyjski rząd nie czekał z założonymi rękami. Wprowadzono obostrzenia, była kampania informująca, że nowi imigranci nie mogą się spodziewać gruszek na wierzbie. Władze dmuchały na zimne nauczone doświadczeniem sprzed lat, kiedy po rozszerzeniu Unii Europejskiej, w maju 2004 roku, ogromna masa ludzi z nowych krajów członkowskich zalała Wyspy.
WP: Głównie Polacy.
- Naszych rodaków było więcej niż przedstawicieli wszystkich innych nacji razem wziętych. Spodziewano się około 15 tysięcy przybyszów znad Wisły, tymczasem ta liczba przekroczyła 700 tysięcy. Oficjalnie, bo nieoficjalnie jest ich znacznie więcej.
WP: Dlatego teraz Polacy są na celowniku premiera Camerona?
- Szybkimi krokami zbliżają się wybory samorządowe i europarlamentarne, więc wszystkie partie, nie tylko torysi, grają pod publiczkę, widząc w tym szansę na dodatkowe głosy. Nie ma co ukrywać, że stosunek części Brytyjczyków do imigrantów nie jest zbyt przychylny. Szczególnie na prowincji i w małych miasteczkach jest to widoczne. Polacy często pracują za mniejsze pieniądze, mieszkają bardzo skromnie, po kilku w jednym mieszkaniu, wysyłają gotówkę do kraju. Są tańsi, a jednocześnie bardziej efektywni. W dobie kryzysu i bezrobocia jest to szczególnie widoczne. "Dlaczego my mamy przez to tracić?” – pytają rodowici mieszkańcy Wysp. A media to nagłaśniają.
WP: Media nagłaśniają, a partie głównego nurtu coraz bardziej czują na plecach oddech UK Independence Party.
- UKIP systematycznie zyskuje w sondażach, ale nie jest to formacja, która ma problem z Polakami. Głównie skupia się na retoryce antyunijnej i przepisom, jakie narzucają brukselscy urzędnicy. Jej szef, Nigel Farage, może nie jest wielkim miłośnikiem imigrantów, ale zapewnia, że ci, którzy już tu są, powinni mieć prawo do pozostania na Wyspie.
WP: Bardziej radykalni są narodowcy z British National Party.
- To ugrupowanie niejednolite, w zależności od regionu kładzie nacisk na różne kwestie. Owszem, zdarzają się incydenty antypolskie, czy szerzej, antyeuroimigranckie, ale to nie jest credo ich polityki. Przynajmniej do tej pory.
WP: Jednak w brytyjskim społeczeństwie coraz częściej pojawiają się głosy mówiące o wystąpieniu z Unii.
Nie sądzę, że w ewentualnym referendum, które wstępnie planowane jest na 2017 rok, dojdzie do takiego rozwiązania. Zbyt dużo można stracić. Obecnie głównym powodem niezadowolenia Brytyjczyków jest narzucanie im przez unijnych urzędników ograniczeń i biurokracji. Mieszkańcy Wysp obawiają się też, że aktualna polityka dryfuje w kierunku zbytniego wzmocnienia Paryża i Frankfurtu, jako czołowych centrów przepływu finansowego, kosztem Londynu. Dlatego chcą mieć większy wpływ na podejmowane decyzje.
WP: A póki co brytyjski rząd zaciska pasa, szukając oszczędności m.in. w systemie świadczeń socjalnych.
Wiele osób już boleśnie odczuło to na własnej skórze. Z jednej strony są cięcia, a równocześnie więcej kontroli, wydobywających na światło dzienne różne nieprawidłowości. Ten proces będzie kontynuowany, ale nie sądzę, że konkretnie pod kątem imigrantów, dotyczy to całego społeczeństwa.
Jeśli Cameron spełni swoją zapowiedź odebrania benefitów dzieciom imigrantów, mieszkającym poza Wielką Brytanią, finansowe wsparcie starci ponad 25 tysięcy Polaków. Nie wiem czy do tego dojdzie, ale jeśli już, to na pewno nie prędko. Zdania są podzielone. Oponenci tego pomysłu twierdzą, że gdyby te dzieci mieszkały na Wyspach, trzeba by wydawać jeszcze więcej na ich utrzymanie – leczenie, edukację itp. Z kolei inni argumentują, że wówczas pieniądze pozostawałyby na Wyspach. Każdy kij ma dwa końce.
WP: Ostre reakcje polskich polityków na słowa brytyjskiego premiera były adekwatne?
To delikatne kwestie – potrzebne jest zdecydowanie, ale równocześnie dyplomacja. Na pewno dobrze, że Brytyjczycy wiedzą, iż Polacy walczą o swoje prawa, że jesteśmy partnerami, a nie poddanymi. Z drugiej strony wiadomo, że kampania wyborcza ma swoje prawa. Ważne, żeby Polacy mieszkający w Zjednoczonym Królestwie poszli na wybory. Do tego nie trzeba brytyjskiego obywatelstwa, a masowy udział w głosowaniu robi wrażenie pokazując, że nie jesteśmy zatomizowaną grupą, tylko świadomą swoich praw społecznością, z którą trzeba się liczyć…
Z Londynu dla WP. PL Piotr Gulbicki