Wipler szczerze o nagraniu z monitoringu: prawda wyszła na jaw
Jest nagranie monitoringu z nocy z 29 na 30 października 2013 roku, z których wynika, że to nie Przemysław Wipler zaatakował policję pod klubem nocnym w Warszawie. Na drastycznym materiale widać, jak poseł leży na ziemi i jest katowany pałką przez funkcjonariuszkę. - Policja zamiotła pod dywan dowody swojego nieprofesjonalizmu i bandyterki, którą stosuje na co dzień. Od początku była kryta przez polityków, którzy są przecież bezpośrednimi szefami stróżów prawa - mówi w rozmowie z WP.PL Przemysław Wipler.
Jan Stanisławski, Wirtualna Polska: Jak pan skomentuje nagranie z monitoringu, które zostało opublikowane przez dziennikarzy „Super Expressu”? Widać na nim jak jest pan brutalnie bity przez policjantów.
WP: Przemysław Wipler: Przez ostatni rok domagałem się minimum przyzwoitości w stosunku do mnie i mojej rodziny po tym, co się wydarzyło. Przez rok ukrywano dowody potwierdzające, że od samego początku mówiłem prawdę, która od początku nikogo nie interesowała. Opinia publiczna oraz media ślepo uwierzyły policji. A jak było w rzeczywistości dokładnie widać na tym filmie.
WP: Co to znaczy, że dowody zostały ukryte?
- Policja zamiotła pod dywan dowody swojego nieprofesjonalizmu i bandyterki, którą stosuje na co dzień. Od początku była kryta także przez polityków, którzy są przecież bezpośrednimi szefami stróżów prawa. Marszałek Ewa Kopacz oraz minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz zabrali kłamliwe stanowisko, że sprawa jest oczywista i nawet szkoda ją komentować. To samo prezydent Bronisław Komorowski, który mnie od razu osądził i wydał wyrok dzień po zdarzeniu. Osób, które się skompromitowały i nie powinny mieć miejsca w życiu publicznym, jest naprawdę wiele.
WP: Ostatnio w mediach coraz głośniej o brutalności polskiej policji i straży miejskiej.
- Przydarzyło mi się to, co spotyka codziennie setki Polaków. Tylko, że ja miałem szansę się wybronić i od roku walczę o sprawiedliwość. Staram się też pomagać ludziom, którzy zostali potraktowani przez policję w podobny sposób.
WP: Twierdzi pan, że podczas interwencji został panu ukradziony telefon. Dlaczego?
- Chodziło o to, żebym nie miał możliwości zarejestrować zdarzenia i pokazać jak było naprawdę. Policjanci czują się bezkarni w Polsce. Myślą, że są państwem w państwie, a politycy jej nie kontrolują albo zwyczajnie kryją. Dlatego powinniśmy dać żółtą kartkę politykom, którzy są odpowiedzialni za funkcjonowanie tego syfu.
WP: Zacznijmy jednak od dołu. Co się aktualnie dzieje z funkcjonariuszami, którzy brali udział w tej interwencji?
- Mają się dobrze, dalej pracują w zawodzie, pewnie jeszcze dostali za to premię. Policja nie przeprowadziła postępowania wyjaśniającego w stosunku do nich. Wojciech Wybranowski z tygodnika „Do Rzeczy” próbował wydobyć od policjantów sprawozdanie z kontroli wewnętrznej, ale został okłamany, że materiały te zostały przekazane prokuraturze. W aktach mojej sprawy nie było takiego dokumentu. Policja powinna się z tego wytłumaczyć.
WP: Jednak zamiast tłumaczenia, rzecznicy i szefowie policji nabrali wody w usta.
- Jeżeli tak zachowuje się policja w „państwie prawa”, to albo politycy wyciągną z tego wnioski, albo biorą pełną odpowiedzialność za to, co się stało i akceptują takie działania. Funkcjonariusza może ponieść i zachować się nieprofesjonalnie, ale ilość przepisów, która została złamana podczas tego zdarzenia jest po prostu karygodna. Przecież policjant wyszedł z radiowozu i od razu, bez słowa, zaatakował mojego kolegę gazem łzawiącym, a później uderzył go pięścią w twarz! To samo było ze mną.
WP: Dlaczego dopiero teraz nagranie z monitoringu zostało upublicznione?
- Dobre pytanie... Policja oraz prokuratura mają ten film od roku. Wystąpiłem o uchylenie mi immunitetu tylko dlatego, żeby móc usłyszeć zarzuty i mieć dostęp do zapisu z monitoringu, który jest od samego początku w aktach sprawy. Owe nagranie mam od lipca i przez cały ten czas musiałem gryźć się w wargi, bo prokuratorzy grozili mi, że nie mam możliwości prawnej pokazania go przed tym, jak film zostanie upubliczniony na rozprawie.
WP: Czy będzie się pan domagał zadośćuczynienia ze strony policji oraz ukarania funkcjonariuszy, którzy pana pobili?
- Trzymam się rytmu ustalonego z moim adwokatem. Na pewno nie odpuścimy, bo jestem to winien ludziom, którzy mi ufają i mieli podobne doświadczenia ze stróżami prawa. Potrzebne są zmiany w systemie. Należy wyciągnąć konsekwencje wobec ludzi, którzy bezprawnie znęcają się nad obywatelami.
- Materiał z monitoringu dotyczący zatrzymania przez policję posła Przemysław Wiplera jest tylko częścią materiału dowodowego z postępowania - skomentował sprawę rzecznik KSP Mariusz Mrozek. Jak dodał, ocenę całości policja pozostawia w gestii sądu.
"Super Express" i "Fakt" opublikowały nagranie incydentu pomiędzy posłem i policjantami, do którego doszło pod warszawskim klubem nocnym w październiku 2013 r. Nagranie jest pozbawione dźwięku. Widać na nim m.in., że poseł podchodzi do policjantów i coś do nich krzyczy, mają miejsce przepychanki. Kolejne nagranie pokazuje policjanta idącego za posłem, a następnie próbę zatrzymania Wiplera, szamotaninę funkcjonariuszy z nimi i bicie go pałką.
Pytany o upublicznione nagranie rzecznik KSP Mariusz Mrozek powiedział, że jest to tylko "część materiału dowodowego z postępowania przygotowawczego". - Całość zarówno nagrań z monitoringu jak i protokoły z przesłuchań świadków w tej sprawie, jako pełny materiał dowodowy przekazaliśmy do prokuratury. Policja jest stroną, nie chcąc być sędzią we własnej sprawie, ocenę całości przebiegu zdarzenia pozostawiamy w gestii sądu - dodał.
Przypomniał też, że prokuratura skierowała już do sądu akt oskarżenia przeciwko posłowi (w lipcu 2014 r.).
Wipler oskarżony jest o naruszenie nietykalności i znieważenie policjantów. W połowie czerwca usłyszał dwa zarzuty: zmuszania przemocą funkcjonariuszy policji do zaniechania prawnej czynności służbowej, przy naruszeniu ich nietykalności cielesnej, oraz znieważenie dwojga funkcjonariuszy słowami powszechnie uznawanymi za obelżywe podczas i w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych. Przestępstwa te zagrożone są karą pozbawienia wolności do lat 3.
Poseł, który zrzekł się immunitetu w tej sprawie, nie przyznał się i odmówił składania wyjaśnień. Po przesłuchaniu podtrzymał swoją wersję wydarzeń - to on był ofiarą i został pobity przez policjantów - i zapowiedział wytoczenie policjantom procesu za "przekroczenie uprawnień i naruszenie nietykalności".
Sprawa ma związek z wydarzeniami, do których doszło w nocy w październiku 2013 r. w Warszawie, gdy Wipler opuszczał klub. Według policji zachowywał się agresywnie, wulgarnie, chciał wydawać polecenia funkcjonariuszom. Policjanci twierdzili, że dopiero później zorientowali się, że mieli do czynienia z posłem.
Zaraz po zdarzeniu Wipler tłumaczył, że dowiedział się, iż jego żona jest po raz piąty w ciąży i postanowił w związku z tym świętować z przyjaciółmi. Po wyjściu z klubu - według jego relacji - włączył się do policyjnej interwencji wobec innej osoby. Jak zapewniał, sam nie uczestniczył w zajściu, ale postanowił interweniować. Zaznaczał, że został pobity przez policjantów.
Jan Stanisławski, Wirtualna Polska