Ten paskudny oligarcha
Kiedyś byli źli kułacy, źli spekulanci i źli burżuje. Wrzód na zdrowej tkance społecznej. Odstawali, bo cały naród był biedny, a oni bogaci. Czasy się zmieniły i przedsiębiorczość nie jest już wadą. Ale bogaci dalej pozostają źli. Bardzo bogatych nazywamy oligarchami. Zakładamy, że ukradli pierwszy milion i następne. Zakładamy, że prowadzą ciemne interesy i mają wpływ na naszych przeciwników politycznych.
13.12.2007 | aktual.: 13.12.2007 10:18
Określenie oligarcha - podkreślają językoznawcy - ma duży potencjał. Było jakby przygotowane do tego, by włączyć je do języka polityki. Słowniki języka polskiego w PRL - zauważa w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" dr Katarzyna Kłosińska z Uniwersytetu Warszawskiego - umieszczały "oligarchię" w kontekście takich słów jak "imperializm", "wielki kapitał finansowy", "kapitalista", co utrwalało negatywny obraz oligarchy.
Wcześniejsza oligarchia, magnacka, też odpowiedzialna jest za upadek I Rzeczpospolitej. Do tego właśnie odwołał się któregoś razu premier Jarosław Kaczyński, wyjaśniając: Twórcy Konstytucji 3 Maja mieli podobny problem ze zreformowaniem państwa jak obecna władza. To oligarchia, która dba o własne interesy. Oligarchowie zdołali wygrać, korzystając zresztą z obcej pomocy, i doprowadziło to do upadku państwa, do utraty niepodległości, która trwała 123 lata.
Tak naprawdę "oligarcha" w języku Prawa i Sprawiedliwości pojawił się dużo wcześniej. Wówczas był nim Jan Kulczyk. PiS poświęcił mu kilka sekund w spocie wyborczym z 2005 roku, ale to wystarczyło, by Kulczyk poczuł się urażony. W odpowiedzi Ludwik Dorn obwieścił: Czołowy polski oligarcha wypowiada wojnę PiS. Koniec końców okazało się, że to PiS wypowiedział wojnę oligarchom.
Jeśli ktoś w Polsce ma kilkanaście miliardów złotych, to jest to co najmniej 1,5 procent polskiego dochodu narodowego - grzmiał prezes Kaczyński. - To jest rzecz w najwyższym stopniu zastanawiająca. Dlaczego mamy przyjmować, że wszystko jest w porządku? Że tego nie należy badać?
Nie zastanawiamy się więc, czy oligarchowie zdobyli pieniądze uczciwie, czy nie. Sprawnie nadana etykietka zastępuje skrót myślowy: oligarcha to człowiek nieprzeciętnie bogaty, który pieniądze zdobył wskutek machlojek, korupcji, knucia. Krótko mówiąc: nieuczciwie. Ale oligarcha jest bardziej niebezpieczny, niż pospolity złodziejaszek. Jest potężny, pociąga za sznurki, ma w kieszeni polityków. Ba! Z tylnego siedzenia rządzi państwem. Rzecz jasna - szkodzi. "Oligarcha" załatwia jakieś swoje ciemne interesy, w odróżnieniu od legalnie wybranych reprezentantów narodu, którzy dbają o dobro Polski.
Tak właśnie oligarchą - w wypowiedziach polityków - został nie spodziewający się niczego Ryszard Krauze (skądinąd znany jako kawaler Orderu Uśmiechu i laureat Nagrody Kisiela), spokojnie oczekujący na ministra w krawacie na czterdziestym piętrze hotelu. To spotkanie (z którego minister wyszedł już bez krawata i wyraźnie uspokojony) skończyło się dla Krauzego zarzutami o utrudnianie śledztwa i składanie fałszywych zeznań, rezygnacją z funkcji prezesa Prokomu i stratą 1,5 mld złotych w jeden dzień. Choć niedawno nowy minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski grzmiał, że nie odpuszcza Krauzemu, prokuratura cofnęła nakaz zatrzymania.
Na porównaniu do "oligarchy" Krauze stracił. Niezależnie od tego, czy rację mieli ci, którzy tak go nazwali, czy też obecny minister gospodarki Waldemar Pawlak, który zauważył, że warto brać pod uwagę proporcjonalność reakcji państwa do winy i kary. Nawet jeśli doszło do popełnienia zarzucanego czynu, to ta kara była nieproporcjonalna w stosunku do człowieka, który prowadzi poważne interesy - zauważył w telewizji TVN24, dodając, że o ewentualnej winie może zadecydować jedynie sąd.
Wśród komentarzy powyborczych pojawiły się i takie, że walka z oligarchią bardziej zaszkodziła, niż pomogła Prawu i Sprawiedliwości. Z jednej strony bowiem pokazała, że również wśród najbardziej zaufanych w rządzie są czarne owce, że PiS nie jest kryształowy. Argument ten podnosiła Platforma Obywatelska, dowodząc, że ostrzegała przed mianowaniem Kaczmarka ministrem spraw wewnętrznych i administracji (co znowu nie było takie trudne, zważywszy, że negatywnie oceniała każdego nowego i wszystkich dotychczasowych członków rządu Jarosława Kaczyńskiego). Z punktu widzenia PiS nie udało się przekuć na sukces wyciągania konsekwencji także wobec ludzi z własnego rządu.
Z drugiej strony - zauważali komentatorzy polityczni - społeczeństwo zdążyło się już znudzić hasłami "walki z korupcją", "rozliczeniami" i "przyglądaniu się oligarchom". Już Rzymianie żądali jednocześnie "chleba i igrzysk", a nie tylko jednego z tych elementów. O ile igrzysk było aż nadto, o tyle w wyborach zwyciężył ten, kto wiedział o ile podrożał chleb i ziemniaki.
A "oligarcha" wrócił właśnie w kampanii wyborczej i spotach, które zdążyły już wejść do historii polskiego marketingu politycznego. W trzydziestu sekundach gangsterskiego filmu zmieściło się wszystko: wredny oligarcha, skorumpowany urzędnik, walizka pieniędzy.
Ten spot - zauważali medioznawcy - jest strzałem w kolano. "Zdobycie rządowego kontraktu" i konieczność "posmarowania opozycji" oblepiała błotem obie strony walki politycznej. A ten i ów zastanawiał się, czy oligarcha ze spotu jest podobny do Ryszarda Krauzego, czy też nie.
"PiS pokazał wczoraj swój nowy spot. Jego główny bohater kogoś nam przypomina" - pisał "Dziennik". "Siwe, krótkie włosy, potężny kark, cygaro w ustach - tak zwykle prezentuje się Ryszard Krauze. Tyle, że nie nosi okularów. Dlatego Michał Kamiński, fachowiec PiS od kampanii, zarzeka się, że podobieństwo jest przypadkowe. Ale premier Jarosław Kaczyński mówi w Bytomiu o oligarchii, że ostatnio mogliśmy ją zobaczyć z bliska. Ostatnio, czyli kiedy?" - zastanawiała się gazeta.
Tak właśnie PiS mówił o "oligarchach" - niejasno, tajemniczo, złowieszczo. Rzadko pojawiały się wyjaśnienia, częściej - negatywne konotacje. Albo się wybiera Polskę oligarchii, układów, kupionych prokuratorów, albo Polskę uczciwą, normalnie funkcjonujące państwo, z władzami, które są zdeterminowane do tego, by zwalczać patologie - wyjaśniał w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" Jarosław Kaczyński.
PiS operował skojarzeniami. Zwłaszcza, że na oligarchię można było zwalić naprawdę wiele niepowodzeń. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zła prasa jest po prostu wynikiem złych stosunków mojego rządu z oligarchią. Zdecydowana większość mediów jest w istocie pod kontrolą oligarchii - twierdził Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Walkę na skojarzenia podjęła Platforma: w rewanżowym spocie wystąpił ten sam aktor, tym razem - jako biznesmen, spokojnie zajadający jajeczko, podczas gdy funkcjonariusze "AWB" (nie mylić z ABW) przeszukiwali mu dom. Kiedy na podłodze ląduje srebrna waza, a doradca krzyczy "panie prezesie, trzeba dzwonić do prezydenta", biznesmen wykręca numer "Leszka". Zamiast dowcipnego rewanżu, który miał przypominać o doniesieniu "Wprost", że Krauze dzwonił do prezydenta podczas przeszukania jego biura, wyszło wpisywanie się w atmosferę nagonki na "oligarchów". Zjawisko istnieje - zdawał się mówić spot - "oligarchowie" rzeczywiście są niebezpieczni.
Tym bardziej, że poseł Platformy Aleksander Grad zapowiadał, że w przyszłej kadencji jego partia złoży w Sejmie projekt ustawy, mającej na celu rozbicie "oligarchicznego układu", który - według PO - PiS zbudowało w spółkach skarbu państwa.
Oskarżeń o oligarchię posypało się całe mnóstwo. Kiedy media doniosły, że Kwaśniewski został doradcą światowej firmy lobbingowej APCO Worldwide, Tomasz Dudziński z PiS twierdził: "te powiązania polityków lewicy z oligarchami są przenoszone na poziom wyższy".
"Oliarchą" został nazwany nawet szef Radia Maryja: jeśli o. Rydzyk angażuje się w biznes, jako autentyczny oligarcha, magnat medialny i w politykę, to podlega takiemu samemu krytycznemu osądowi, jak każdy inny polityk - mówił w czasie kampanii obecny premier Donald Tusk.
I Aleksander Kwaśniewski i o. Tadeusz Rydzyk znaleźli się w towarzystwie "oligarchy" George'a W. Busha. Może się premier weźmie za prezydenta Busha czy Cheneya, bo ich też w kategorii oligarchów można umieścić - pokpiwał w Polskim Radio Waldemar Pawlak.
Kim zatem jest "oligarcha"? Rzeczywistym zagrożeniem? Czy też wytworem spiskowej teorii? Sprytną wyborczą sztuczką? Czy biznesmenem, niecnie i niezgodnie z prawem wykorzystującym polityczne układy? Z całą pewnością "oligarcha" to zgrabne, pojemne sformułowanie. Nie raz jeszcze zostanie wykorzystane.
Bartosz Lewicki, Wirtualna Polska