Te wybory mogą być początkiem końca UE. W tle starcia z policją, armatki wodne i konflikt z mocarstwem
Na cztery dni przed wyborami w Holandii, walczący o utrzymanie władzy rząd Marka Rutte zaangażował się w ostry konflikt z Turcją. Z pozoru nieistotne spięcie dyplomatyczne ma niebagatelne znacznie dla przyszłości nie tylko Holandii, ale całej Unii Europejskiej.
W połowie w kwietnia w Turcji odbędzie się referendum konstytucyjne, które ma zalegalizować zbliżoną do dyktatorskiej władzę prezydenta Recepa Erdogana. Jego współpracownicy walczą o poparcie nie tylko w kraju, ale też za granicą. W Niemczech, Holandii, Austrii czy Francji mieszka spora diaspora turecka.
Persona non grata
W sobotę władze Holandii nie wpuściły do kraju tureckiego ministra spraw zagranicznych Mevluta Cavusoglu. Później podobnie uczyniono z turecką minister ds. rodziny Fatmą Betul Sayan, którą policja eskortowała do granicy z Niemcami, skąd przyjechała.
Napięcie jest ogromne. Prezydent Erdogan zapowiedział, że Holandia zapłaci za "bezwstydne" zachowanie. W podobnym tonie wypowiada się premier Binali Yildirim. Z kolei wspierająca władze Turcji gazeta wskazuje, że holenderska armia to tylko 48 tysięcy żołnierzy, a w kraju mieszka aż 400 tysięcy osób pochodzenia tureckiego.
Wybuch agresji
Premier Mark Rutte zapowiada, że będzie próbował zmniejszyć napięcia z Turcją. W tym celu rozmawiał telefonicznie ze swoim odpowiednikiem, i to aż osiem razy. Na razie jednak nie przyniosło to skutku, bo zamknięto ambasadę Holandii w Ankarze i konsulat w Stambule, który w dodatku został opanowany przez protestujących. Zdjęto holenderską flagę i zastąpiono ją turecką.
Jeszcze bardziej niespokojnie jest w Rotterdamie. W nocy z soboty na niedzielę doszło tam do demonstracji z udziałem ok. tysiąca osób tureckiego pochodzenia. Policja użyła pałek i armatek wodnych. Zatrzymano 12 osób, a 7 zostało rannych (w tym jeden policjant). W niedzielne popołudnie przed konsulatem Turcji znowu zaczęli zbierać się zwolennicy Erdogana, można więc spodziewać się kolejnych starć z policją.
Dlaczego?
Premier Holandii Mark Rutte tłumaczył zakaz wjazdu dla tureckich polityków troską o bezpieczeństwo publiczne. Ale tło jest inne. Polityk tą decyzją zrobił ukłon w kierunku elektoratu Wildersa, licząc na przejęcie przynajmniej jego skrawka. Tak, jak Angela Merkel, która przed zbliżającymi się wyborami zapowiedziała ograniczenia w noszeniu nakryć głowy w miejscach publicznych.
W środę 15 marca Holendrzy wybiorą nowy parlament. To może na długie lata zdecydować o przyszłości Unii Europejskiej. Nie tylko ze względu na znaczenie tego kraju we Wspólnocie. Jeśli w Holandii wygra skrajnie antyeuropejska Partia na Rzecz Wolności (PVV), wiatr w żagle mogą złapać eurosceptycy we Francji (którą czekają wybory parlamentarne) i w Niemczech (jesienne wybory parlamentarne).
Zresztą lider PVV Geert Wilders otwarcie i wprost zapowiada, że po jego wygranej w Europie nastanie "Patriotyczna Wiosna". Duże nadzieje z wyborami w Holandii wiąże Kreml. Na tyle duże, że realne jest niebezpieczeństwo, że rosyjskie służby zechcą pomóc partii Wildersa. Aby zabezpieczyć się przed atakami hakerów, holenderski rządpostanowił wrócić do tradycyjnego głosowania za pomocą kartki i długopisu.
Wybory o włos
W liczącym 150 miejsc parlamencie ludzie Wildersa mogą liczyć na 25-30 miejsc. To oznacza, że aby rządzić, polityk potrzebowałby koalicjantów. Jeszcze kilka tygodni temu jego konkurenci zapowiadali stworzenie po wyborach kordonu sanitarnego, czyli koalicji mającej zablokować PVV objęcie władzy.
Wilders, wielokrotnie karany za nawoływanie do nienawiści na tle rasowym, nie zrezygnował z ostrej retoryki w kampanii wyborczej.
Holenderski Korwin-Mikke
Geert Wilders to taki holenderski Janusz Korwin-Mikke, ale w przeciwieństwie do polskiego europosła ma realne szanse na objęcie władzy. Co obiecuje lider Partii na Rzecz Wolności? W programie pod tytułem "Holandia znów będzie nasza" mówi o zamknięciu granic przed muzułmanami, delegalizacji Koranu i zamknięciu meczetów.
Na dokładkę obiecuje wyjście z Unii Europejskiej. Wilders jest nie tylko przeciw imigrantom ze świata arabskiego, ale przeciw imigrantom w ogóle, także tym z Polski. Straszył Holendrów, że "pijany Polak zabiera ich pracę".
Mimo tego niektórzy przedstawiciele polskiej prawicy trzymają za niego kciuki. Wynika to nie z jakiegoś gorącego poparcia dla jego programu (którego z reguły nie znają), ale ze wspólnoty celu, jakim jest osłabienie Unii Europejskiej. Dokładnie na tej samej zasadzie wyrażano poparcie dla Donalda Trumpa, kompletnie ignorując związki jego i jego otoczenia z Rosją.
Według najnowszego sondażu, opublikowanego w niedzielę, ale wykonanego jeszcze przed konfliktem z Turcją, partia rządząca ma dwa mandaty przewagi nad ugrupowaniem Wildersa. Czyli tyle, co nic. A to oznacza, że najbliższe kilkadziesiąt godzin będzie niezwykle emocjonalne i intensywne, a każda ze stron będzie próbowała ugrać dla siebie jak najwięcej.