PolskaSławomir Nowak: zapowiada się dalsze szperanie w moim życiu

Sławomir Nowak: zapowiada się dalsze szperanie w moim życiu

Całe miasto huczy o tym, co się dzieje. Mówi się, że zapowiada się dalsze szperanie w moim życiu, konfabulowanie, niszczenie mnie jako polityka i człowieka. Komuś zależy, żeby Nowaka ubrudzić, zagonić gościa do narożnika, a najlepiej odstrzelić - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Sławomir Nowak, minister transportu.

Sławomir Nowak: zapowiada się dalsze szperanie w moim życiu
Źródło zdjęć: © WP.PL | Łukasz Szełemej

WP: Agnieszka Niesłuchowska, Joanna Stanisławska: Na pańskim nadgarstku wciąż błyszczy zegarek. Trudno zrezygnować z takich efektownych ozdób?

Sławomir Nowak: To nie ozdoba, ale prezent od rodziny. Nawet cała masa insynuacji jednego z tygodników, nie jest wystarczająco dobrym powodem do zmiany.

WP: Naprawdę nie ma pan poczucia, że takie przejawy luksusu, w czasach kryzysu, kłują w oczy wyborców?

- Jak ktoś ciężko pracuje od 18. roku życia i ma prawie 40 lat, to przez ten czas może się chyba dorobić zegarka. Przed publikacją pomówień na mój temat, ten zegarek nie budził żadnych kontrowersji, choć często można było go zobaczyć na mojej ręce.

WP: Mało kto może sobie pozwolić na zakup błyskotki za 30 tys. złotych. To robi wrażenie.

- Zegarek, który noszę był prezentem na 35. urodziny od całej rodziny. Zbierali pieniądze przez dwa lata, z założeniem, że kiedyś będzie to pamiątka po mnie dla mojego syna. I kosztuje on dużo mniej.

WP: Mam pan chyba jednak do zegarków słabość, skoro ujawnił pan, że posiada też cztery inne. Naprawdę potrzebuje pan aż tylu?

- Ale o czym my mówimy? Ja mam 39 lat. To wystarczająco dużo, żeby mieć kilka zegarków. Pozostałe nie przejawiają istotnej wartości (1-2 tys. zł - przyp. red).

WP: Być może wkrótce do pańskiej kolekcji dołączą kolejne okazy. Joanna Senyszyn ogłosiła społeczną zbiórkę zegarków dla pana. Jakieś już spłynęły na ministerialną recepcję?

- Chyba w ramach rewanżu powinienem zorganizować jakaś zbiórkę dla pani poseł. Aż strach pomyśleć, co to mogłoby być (śmiech).

WP: Jacek Kurski drwi, że obwiesił się pan z zegarkami niczym ruski żołnierz w Berlinie w 1945 r. Z nim tez spotka się pan w sądzie?

- Trzeba mieć zdolność obrażania mnie. Ten pan jej nie ma.

WP: Po co to panu było? Pozwanie tygodnika spotkało się z istną szarżą krytyki środowiska dziennikarskiego.

- Tygodnik oskarżył mnie w sposób absolutnie nieuprawniony o rzeczy, które nie przystoją politykowi. O korupcję! Dlatego musi mnie przeprosić. Z tego, co kojarzę, to krytyki nie wzbudziło samo pozwanie tygodnika, a wartość powództwa.

WP: A jednak wycofał się pan z żądania zabezpieczenia powództwa na kwotę 30 milionów złotych.

- Ze względu na trudną sytuację tygodnika i jego wydawcy istnieje ryzyko, że nie będzie w stanie zamieścić przeprosin, które zasądzi sąd. To był ruch zaproponowany przez kancelarię, na który się zgodziłem.

WP: I szybko pan pożałował.

- Wcale nie. Mam nadzieję, że część opinii publicznej dostrzegła, że ten ruch to obrona pomówionego człowieka w walce o przywrócenie godności. Nikt nie dostrzegł dramatu człowieka w pomawianym polityku. Będę walczył o swoje dobre imię. Chodzi też o dobre imię mojej rodziny.

WP: Wysoko wycenił pan swoje straty moralne. To precedens.

- Przed wszystkim chcę, żeby równie szeroko były publikowane przeprosiny, jak rozeszły się insynuacje na mój temat. Nie chcę żadnych pieniędzy dla siebie! Zgodnie z polskim orzecznictwem mogę domagać się opublikowania przeprosin w tych samych mediach, gdzie kłamstwo na mój temat zostało powtórzone. Niektórzy mówią, że koszt takich przeprosin to nawet więcej niż 30 mln zł. Mam do tego prawo jako obywatel.

WP: Twierdzi pan, że "Wprost" kłamie, a jednak w popłochu skorygował pan swoje oświadczenie majątkowe, dodając leasingowany samochód Volvo XC 60 o wartości 100 tys. zł.

- Zgodnie z polskim prawem każdy może wnieść taką korektę. W moim wypadku wynikało to wyłącznie z tego, że chcę być bardziej święty od papieża. Ujawniam więcej niż powinienem. Wpisałem po stronie środków ruchomych o wartości większej niż 10 tys. samochód leasingowany przez moją żonę, a jak wiadomo leasing nie jest własnością. Zrobiłem to dla świętego spokoju, niczego nie ukrywam. Choć wiem też, że wielu parlamentarzystów, którzy mają samochody w leasingu nie podaje ich w oświadczeniu majątkowym.

WP: Przylgnął do pana wizerunek gadżeciarza i ten proces może go jeszcze utrwalić.

- To nie takie znowu straszne. Da się z tym żyć. Nie da się - z wizerunkiem skorumpowanego człowieka.

WP: Jak to się dzieje, że Platformie uważanej dotąd za mistrzynię politycznego PR-u, ostatnio ciągle - jak w przypadku pańskich zegarków - powija się noga?

- Nigdy nie uważałem, że PO jest mistrzynią PR-u, jako członek tej ekipy mam dokładnie odwrotne wrażenie. To mantra powtarzana przez PiS, która ma tłumaczyć ich nieudolność, to, że wygraliśmy z nimi w wyborach sześć razy z rzędu. Zarzucanie nam, że stosujemy jakieś sztuczki to prostackie myślenie. Uważam, że powinniśmy swój PR trochę poprawić.

WP: Z ust polityków PO coraz częściej padają stwierdzenia o kryzysie w formacji. To nietypowe, bo wcześniej dominował hurraoptymizm.

- Przechodzimy trudny czas, spotykamy się ze szczególnie natarczywą i nie zawsze uprawnioną krytyką. Rządzimy już szósty rok w największym w dziejach Europy kryzysie gospodarczym, ale dzięki mądrej polityce makroekonomicznej naszego rządu udało się uchronić Polskę przed recesją, w którą wpadły wszystkie kraje UE. Podjęliśmy wiele trudnych, bolesnych dla obywateli decyzji, jak cięcia inwestycji w 2008 r. czy reforma emerytalna, które zmniejszyły presję na budżet i dług publiczny, a w dłuższej perspektywie podziałają ozdrowieńczo na gospodarkę. A mimo to utrzymujemy czołowe miejsce w sondażach.

WP: W tych ostatnich PO spadła na drugie miejsce: według badania TNS Polska PiS wybiera 28 proc. Polaków, a PO - 25 proc.; według CBOS-u: PiS cieszy się poparciem 26 proc. z nas, a PO - 23 proc. Poza tym, w świetle badania CBOS, tak złych opinii o sytuacji w kraju nie było od 2004 r.

- Mamy cały czas potencjał, żeby wrócić na pozycję lidera. Ludzie doceniają naszą spokojną, odpowiedzialną, choć czasami bolesną politykę, bo wiedzą, że w ten sposób ratujemy przyszłość naszego kraju. Wybieramy drogę zdrowej, zamożnej północnej Europy, a nie chorego, biednego Południa.

WP: A może te sondaże to sygnał, że Polacy dostrzegają zużycie PO?

- Cierpliwość Polaków jest prawdopodobnie mocno nadwyrężona. Trudno oczekiwać, by byli zachwyceni i kochali rządzących w kryzysie, kiedy obkurcza się gospodarka, a przedsiębiorcy tną koszty i zwalniają pracowników. Wierzę jednak, że odbudujemy swoją kondycję i poparcie, także dzięki temu, że Polacy w 2014-15 r. zaczną odczuwać pozytywne skutki wdrożonych przez nas zmian. To tąpnięcie jest chwilowe. Tak jak w przypadku CDU Angeli Merkel, które rok temu też pikowało w sondażach, a dziś ma 10 proc. przewagi nad SPD. Nasze stabilne rządzenie, nienarażanie ludzi na niepotrzebne koszty i bolesne wyrzeczenia, osłona najsłabszych, nastawienie na innowacyjność i rozwój gospodarczy, który będzie skutkował nowymi miejscami pracy, sprawi, że wygramy kolejne wybory.

WP: Mówi pan o koniecznych oszczędnościach, a tymczasem powołany przez pana nowy prezes PKP zarabia 60 tys. zł miesięcznie, przysługują mu gigantyczne premie, a w kwietniu firmę zasilił cały sztab nowych osób, które dotąd nie miały nic wspólnego z pracą na kolei.

- Kluczem do sukcesu jest połączenie profesjonalnego zarządzania i wiedzy kolejarskiej. Rewolucji w PKP nie zrobią ani sami kolejarze, ani sami menedżerowie. Od ponad roku to kompetencje skutecznie się w PKP łączą - z dużą korzyścią dla pasażerów i finansów publicznych. Przed prezesem Karnowskim postawiłem także zadanie stworzenia transparentnych zasad wydawania publicznych pieniędzy. Grupa PKP ma 20 mld zł rocznego obrotu, w tym duża część to pieniądze pochodzące z podatków. Do tej pory PKP przypominało durszlak, przez który te pieniądze przeciekały.

Poza tym, grupa PKP zatrudniająca prawie 100 tys. pracowników musi być wreszcie zarządzana jak normalna korporacja - przez profesjonalistów, bo dotąd była prawdopodobnie jedną z ostatnich firm w Polsce, której funkcjonowania nie regulowały zasady wolnego rynku, w związku z czym pokusa zarabiania w niejasnej atmosferze była olbrzymia. Jestem przekonany, że duża część nagonki na mnie, która ma miejsce obecnie, to zemsta za moją "politykę czystych rąk". Skutki lepszego zarządzania Grupą PKP to dziesiątki czy nawet setki milionów, które nie trafiły do dotychczasowych beneficjentów patologii na kolei.

WP: Chwali pan zmiany na kolei, tymczasem kolejne trupy wypadają z tej szafy. Kolejowe spółki przepłaciły aż 50-krotnie na wdrożeniu systemów niezbędnych do otrzymania certyfikatu ISO oraz przygotowaniu tzw. planu ciągłości działania. Sprawa trafiła do CBA.

- To właśnie na moje polecenie Grupa PKP jest oczyszczana z przekrętów. Ta sprawa jest jednym z takich efektów. Jestem zadowolony z jakości zarządzania PKP. Będzie czyszczenie złogów do bólu, zero tolerancji dla nieprawidłowości. CBA będzie jeszcze miała pełne ręce roboty.

WP: Na razie CBA przygląda się pańskiemu oświadczeniu majątkowemu.

- Cieszę się, że prokuratura i CBA sprawę wyjaśni. Mam zbroję zbudowaną z prawdy, dlatego jestem całkowicie spokojny.

WP: To, że CBA bada pana sprawę wygląda gorzej niż artykuły "Wprost".

- Nie jest to nic przyjemnego, ale źle wcale nie wygląda. To normalna procedura, element działania państwa. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do działań CBA w mojej sprawie. Mam wątpliwości co do tego, kto nagonką w mediach kręci, komu zależy, żeby Nowaka odstrzelić, zagonić gościa do narożnika, a najlepiej odstrzelić. Ale ja się nie dam.

WP: Ma pan twardy pancerz?

- Wytrzymam! Nie dam się zastraszyć! WP: Kto chce pana odstrzelić?

- Takich ludzi i grup interesu jest sporo. Całe miasto huczy o tym, co się dzieje. Mówi się, że zapowiada się dalsze szperanie w moim życiu, konfabulowanie, niszczenie mnie jako polityka i człowieka. Jak widać robienie porządków na kolei i w drogownictwie ma swoją cenę - bardzo wysoką. To trudny czas. Jest mi z tym wszystkim ciężko, tym bardziej, jeśli się włącza telewizor i czyta o sobie na paskach w telewizjach informacyjnych czy w komentarzach nierozumnych posłów, rzeczy bulwersujące. To boli także moją rodzinę.

WP: Nie boi się pan, że na fali tych komentarzy, wypadnie pan z rządu?

- Mam wsparcie premiera, za które jestem wdzięczny.

WP: Mimo wszystko stał się pan niewygodnym ministrem. A notowania PO sukcesywnie spadają.

- Ale co ja mam z tym wspólnego? Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Nikomu nigdy w żadnym biznesie nie pomogłem. A to, że znam bardzo wielu wpływowych ludzi i z rzadka pojawiam się na imprezach, w których uczestniczy duże grono biznesmenów, jest rzeczą całkowicie normalną. Nie chadzam na podejrzane kolacyjki w podejrzanym towarzystwie.

WP:

- Na to samo spotkanie zostało zaproszonych mnóstwo osób publicznych, w tym dziennikarzy. Artykuł "Wprost" to zbitka insynuacji. Jego podłość polega na tym, by różne dziwne informacje na mój temat miały zbić ludziom w głowie. Nie wiem, ile i gdzie Cam Media zarabia. Byłem na imprezie towarzyszącej Euro2012, tak jak dziesiątki innych osób publicznych.

WP: Ale dziwić może fakt, że człowiek, który tak kurczowo trzyma się określonych zasad, lansuje się na salonach w wypożyczonym od kolegi zegarku.

- To, że kilka razy w roku biorę udział na zaproszenie w wydarzeniach towarzyskich Warszawy trudno nazwać lansem. Co do wymiany zegarka - to prawda, może to było niedojrzałe zachowanie. Nie jest to pewnie mądre, ale nie sądziłem, że ktoś może z sztubackiego żartu zrobić aferę. Z resztą, to nie był to żaden stały proceder! Wymieniłem się raz i to na krótki czas z kumplem, którego znam od 15 lat i nie ma nic wspólnego z Cam Media. Trudno, będę to musiał odpokutować i odchorować.

WP: Równie uczniowskie było zachowanie Tadeusza Jarmuziewicza, pana zastępcy, który poszedł na obiad z przedstawicielami firmy Alpine Bau budującej A1.

- W tym wypadku wiceminister zachował się niezręcznie. Spotkał się z wykonawcą autostrady w towarzystwie samorządowców, ale bez udziału inwestora - GDDKiA. Wielokrotnie go uprzedzałem, że jeśli spotykamy się z wykonawcą i rozmawiamy o drogach, robimy to przy udziale Dyrekcji, to naczelna zasada. Nie róbmy jednak z tego dyskwalifikującej sprawy.

WP: Skoro złamał naczelną zasadę, dlaczego nazywa to pan niezręcznością?

- Żeby sprawę do końca wyjaśnić, wszcząłem kontrolę i wysłałem go na urlop do połowy czerwca. W tym czasie poznam wszystkie szczegóły sprawy. Myślę, że po zakończeniu kontroli premier podejmie stosowną decyzję ws. wiceministra.

WP: Powie pan coś więcej? Tłumaczenie wiceministra było przekonujące?

- Byłoby nie fair, gdybym przed zakończeniem kontroli oceniał swojego współpracownika.

WP: Ostatnio premier przyznał, że czas na gruntowne porządki. Stracił kontrolę nad formacją?

- Wręcz przeciwnie. To, że mówi o konieczności przyspieszenia jest przejawem silnego przywództwa. Niewątpliwie trzeba jednak rozmawiać o dyscyplinie w partii, bo nie zawsze przemyślane i publicznie wygłaszane komentarze członków partii, służą PO. Jeśli ktoś ma potrzebę ekshibicjonizmu politycznego i dzielenia się swoimi opiniami ponad miarę, niech zostanie politologiem. Jeśli jest politykiem i chce być w zwyciężającej formacji, silnej wewnętrznie i skutecznej jak macedońska falanga, musi się zastosować do reguł gry i iść w bój tarcza w tarczę. O tym dyskutowaliśmy podczas zarządu PO.

WP: Mówiąc o politycznym ekshibicjonizmie, ma pan na myśli Jarosława Gowina? Przebrała się miarka?

- Pozwalając sobie na zbyt daleko idące komentarze, Jarosław Gowin balansuje na granicy lojalności partyjnej. Kiedyś w podobny sposób zachowywał się Janusz Palikot i wiemy, jak to się skończyło.

WP: Gowin jest już jedną nogą w PiS?

- Nie sądzę. Myślę, że chce być przydatny PO, a Platforma powinna chcieć mieć go w swoich szeregach, ale nie może być tak, że ta relacja jest jednostronna, że tylko Platforma chce. Do tanga trzeba dwojga. Jeszcze nigdy nie było tak dobrego, spokojnego złotego czasu w dziejach Polski, czasu budowy dobrobytu Polski. Nie warto tego psuć przez własne egoizmy.

WP: Egoizmy? A może przez nietrafione pomysły. Mówi pan, że mamy tak spokojny czas, ale Polakom nie żyje się lepiej. Wystarczy wspomnieć ostatnie pomysły związane ze służbą zdrowia. O ministrze Arłukowiczu, który chce wprowadzić pakiety dodatkowych ubezpieczeń medycznych, już mówi się: "grabarz".

- Nie chcę wchodzić ministrowi Arłukowiczowi w paradę. Wie, co robi. Polacy nie mają się czego obawiać, bo konstytucja gwarantuje im bezpłatne leczenie. Jest coraz więcej pieniędzy na leczenie i wystarczy wejść do pierwszego szpitala, by zobaczyć, że coś się na lepsze zmieniło.

WP: To, jak wygląda jakość leczenia, widać po coraz częściej nagłaśnianych przypadkach niekompetencji lekarzy.

- To, że stworzymy najlepsze systemy nie oznacza, że zmienimy mentalnie ludzi, którzy od lat ten system tworzą i będą nagle sympatyczni, uprzejmi, znajdą dla wszystkich czas. Czynnik ludzki jest zawsze najtrudniej zmienialny i to dotyczy również mojego resortu. Mnie też opozycja krytykuje. A przecież przez pięć lat rządów zbudowaliśmy 2300 km dróg ekspresowych, autostrad, wielkich obwodnic, kolejnych 700 km jest w budowie, w tym roku ogłaszamy przetargi na ponad 700 km nowych dróg ekspresowych. Cieszą mnie w tym kontekście opinie ludzi, w tym wpisy od ludzi na Twitterze.

WP: I co panu piszą?

- Różnie, trochę skarżą, ale coraz częściej, że obsługa, jakość, dostępność biletów, czystość w PKP się poprawia. Kiedyś tego nie było.

WP: A nie piszą, że coraz więcej połączeń jest zamykanych, że ludzie nie mają jak dojeżdżać do pracy?

- Opinie są różne. Te negatywne też. A co do połączeń, to nie wszystkie są w mojej gestii. Odpowiadam jedynie za połączenia międzywojewódzkie, ogólnokrajowe – bezpośrednio za 14 proc. przewozów, bo tyle realizuje PKP Intercity. Za lokalne odpowiadają marszałkowie. Z drugiej strony, każda decyzja o wyłączeniu jakiegoś połączenia jest uzasadniana. Jeśli na dane połączenie nie ma chętnych pasażerów do jeżdżenia, to nie dziwię się, że niektóre linie mogą być wyłączane.

WP: A ile można dokładać do autostrad? Pan mówi o ilości, ale zdecydowanie ważniejsza jest jakość. Wiele z dróg już się sypie, bądź – jak przewidują kierowcy - zacznie się sypać wkrótce.

- Nie ma czegoś takiego jak sypiące się drogi. Nasi poprzednicy prawie wcale nie budowali, a do tego gwarancje były krótkie. My oczekujemy już nawet 10-letnich gwarancji. Poza tym stosujemy technologie wysokiego modułu sztywności, właśnie dlatego, by żywotność tych dróg była wyższa.

WP: Normalną sytuacją są też trzyletnie opóźnienia w budowie wiaduktu w Mszanie - fragmentu autostrady A1, który ma ułatwić szybką drogę na południe Europy? Zdaniem GDDKiA odpowiedzialność za obecny stan rzeczy ponosi firma Alpine Bau, która nie zrealizowała w sposób właściwy prac.

- GDDKiA ma konflikt z wykonawcą, więc trzeba było dokonać męskiego rozstrzygnięcia. To, kto ma rację - czy GDDKiA czy Alpine Bau - rozstrzygnie sąd. Niestety intencje wykonawcy nie zawsze były czyste. W piątek GDDKiA zaprezentowała program naprawczy, pokazała do kiedy można go skończyć. W trybie zastępczym GDDKiA zatrudnia podwykonawców, by zakończyć budowę. Myślę, że najdalej w pierwszej połowie przyszłego roku most zostanie oddany do użytku.

Rozmawiały: Joanna Stanisławska, Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2554)