PolskaPrzepłacamy kilkakrotnie za amerykańskie pociski JASSM? Cena odzwierciedla zawartość transakcji

Przepłacamy kilkakrotnie za amerykańskie pociski JASSM? Cena odzwierciedla zawartość transakcji

Czy Polska przepłaca kilkakrotnie za kupowane od Amerykanów nowoczesne pociski manewrujące JASSM? Takie zarzuty pojawiły się po ujawnieniu kosztów transakcji, która wkrótce zostanie zawarta. Postanowiliśmy sprawdzić, jak jest naprawdę.

Przepłacamy kilkakrotnie za amerykańskie pociski JASSM? Cena odzwierciedla zawartość transakcji
Źródło zdjęć: © USAF
Tomasz Bednarzak

06.12.2014 | aktual.: 06.12.2014 17:57

Przed kilkoma dniami Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało, że 11 grudnia w 31 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach podpisana zostanie umowa na dostawę rakiet AGM-158A JASSM dla naszych F-16. Jak informowaliśmy już wcześniej, jest to oręż niezwykle zaawansowany nawet jak na warunki amerykańskie i ma być kluczowym elementem polskiej strategii odstraszania.

Ogromne kontrowersje wzbudziła jednak ujawniona cena transakcji. Za pakiet 40 pocisków wraz z dodatkami zapłacimy 250 milionów dolarów. Krytycy tej umowy twierdzą, że w ten sposób Polska przepłaca kilkakrotnie - nawet o 200 milionów dolarów, czyli prawie 700 milionów złotych. Pojawiły się też duże wątpliwości, czy rakiety JASSM są nam rzeczywiście potrzebne i poprawiają nasze bezpieczeństwo.

Kłopoty z ceną

Amerykanie za jeden pocisk JASSM przeznaczony dla własnych sił zbrojnych płacą 850 tys. dolarów - teoretycznie więc cena rynkowa 40 rakiet powinna oscylować wokół 35 milionów dolarów. Szkopuł w tym, że nie jest to cała prawda. Jak wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Andrzej Kiński, redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej", jest to realna cena, ale różni się ona w zależności od konkretnego kontraktu, bo bywają takie, gdzie za jeden pocisk Pentagon musi zapłacić ponad milion dolarów. Ponadto są to zamówienia nieporównywalnie większe, liczone często w setkach sztuk, w związku z tym koszty jednostkowe są inne.

Nie można zapominać, że Stany Zjednoczone poniosły całość nakładów przeznaczonych na badanie i rozwój JASSM, a wyniosły one grubo ponad miliard dolarów. Nic powinno więc dziwić, że państwa, które chcą nabyć te nowoczesne systemy, muszą zapłacić więcej niż armia amerykańska. Ceny uzbrojenia dla zagranicznych odbiorców przeważnie uwzględniają te koszty. Gdyby przeanalizować, ile za najnowszą broń płacą Amerykanom nawet bliscy sojusznicy, to wyszłoby podobnie.

Przed dwoma laty podobnego zakupu dokonała Finlandia. Za nieco ponad 70 pocisków JASSM zapłaciła również ok. 250 milionów dolarów, choć transakcja może okazać się jeszcze droższa, bo program zakupu jeszcze się nie zakończył. Trzeba jednak pamiętać, że kontrakt nie obejmuje modernizacji fińskich myśliwców F/A-18 Hornet, co odbywa się w ramach odrębnego, kosztownego programu. Uwzględniając więc ten fakt, warunki fińskiego kontraktu są porównywalne do naszych.

Płacimy za gwarancję jakości

- Proszę zwrócić uwagę na konstrukcję polskiego zamówienia. Tam jest 40 pocisków bojowych i sześć przeznaczonych do badań i certyfikacji. Są one potrzebne do przeprowadzenia niezbędnych prób w locie F-16 w konfiguracji polskiej, która jest odmienna od konfiguracji amerykańskiej. Choć samolot F-16 został zintegrowany z pociskami JASSM, to nie w takiej odmianie, jak nasza - wskazuje Andrzej Kiński.

Przykładowo nasze F-16 latają standardowo z tzw. konforemnymi zbiornikami paliwa, które powodują, że aerodynamika samolotu jest inna. Żeby dostarczający uzbrojenie i samolot producent zagwarantował to, że nie pojawią się żadne problemy, że podwieszenie tych pocisków i ich odpalanie nie spowoduje jakichś negatywnych konsekwencji, będą musiały zostać przeprowadzone dodatkowe próby. - My oczywiście ponosimy tego koszty, bo nikt nam tego "na piękne oczy" nie zrobi, jeżeli chcemy mieć gwarancję poprawnego funkcjonowania JASSM na naszych myśliwcach - podkreśla ekspert.

- Nie neguję tego, że wskazana cena wydaje się być wygórowana za 40 pocisków. Ale zwróćmy uwagę na konieczność dostosowania samolotu. Nasze F-16 są inne, nowocześniejsze od amerykańskich - i to znacznie. Są inaczej wyposażone i mają inną konfigurację aerodynamiczną. Stąd konieczność przeprowadzenia dodatkowych prób - podkreśla redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej".

Nowoczesne oprogramowanie

Kluczowa jest również modyfikacja samego oprogramowania polskich "Jastrzębi". A wystarczy spojrzeć, ile kosztuje wymiana systemu operacyjnego na zwykłym komputerze - która czasami potrafi wynieść 20 proc. ceny nowej maszyny - by uświadomić sobie, że nie jest to tania sprawa. Zresztą modernizacja oprogramowania F-16 nie jest związana tylko i wyłącznie z JASSM. Przedstawiciele MON podkreślali nie raz, że i tak musiałaby zostać przeprowadzona, by nasze myśliwce mogły korzystać w przyszłości z najnowocześniejszego uzbrojenia.

- Jeżeli na przykład będziemy chcieli kupić nowsze uzbrojenie, np. pociski AIM-120D AMRAAM czy bomby SDB, już nie będziemy musieli robić żadnych poważniejszych prac przystosowawczych, bo to oprogramowanie umożliwia ich użycie - mówi Kiński. Będziemy mogli również w pełni korzystać z możliwości np. walki elektronicznej czy protokołu wymiany danych Link 16, który zwiększy bezpieczeństwo komunikacji i świadomość pola walki pilota.

Inną kwestią są koszty wyposażenia naziemnego czy systemu planowania misji, które są mniej więcej stałe i niezależne od liczby zakupionych pocisków. Nieoficjalnie MON chce nabyć ok. 200 pocisków JASSM, w tym w wersji JASSM-ER, czyli o zasięgu rozszerzonym do 1000 kilometrów. - Ta partia 40 rakiet ma charakter wstępnej, mającej na celu zapoznanie nas z nowym rodzajem uzbrojenia i jego możliwościami, a także trochę postraszenia potencjalnych przeciwników - uważa Kiński. - Właściwą zdolność uzyskamy w momencie zakupu następnych partii pocisków, tym razem w wersji JASSM-ER. Na pewno trzeba będzie za nie nieco więcej zapłacić, ale za to koszty związane z infrastrukturą naziemną i obsługą zostaną poniesione przy pierwszej dostawie - dodaje.

Nie poprawią bezpieczeństwa Polski?

Przy okazji zakupu rakiet JASSM pojawiły się wątpliwości, czy są nam one rzeczywiście potrzebne. Krytycy tego pomysłu wskazują, że zasadniczo nie wpływają na poprawę bezpieczeństwa i pozycję strategiczną Polski, bo ich zasięg 370 kilometrów nie umożliwia rażenia celów w głębi Rosji, a system naprowadzania zależny od GPS jest podatny na zakłócenia. Ponadto rakiety odpalane są przez samoloty, więc teoretycznie wymagają panowania w powietrzu, co w warunkach potencjalnego konfliktu na terytorium lub w pobliżu Polski jest kwestią problematyczną.

Wszystkie te zarzuty pozornie są po części prawdziwe. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. - Skuteczności każdych działań, prowadzonych na europejskim teatrze i nie tylko, sprzyja uzyskanie panowania w powietrzu. Ale ten pocisk służy m.in. do wywalczenia tego panowania. Oczywiście, jego zasięg jest na razie za mały i nie pozwala na rażenie celów na zasadniczym terytorium Rosji. Umożliwia jednak zaatakowanie celów np. w obwodzie kaliningradzkim. Zadaniem JASSM ma być m.in. niszczenie rozpoznanych elementów systemu obrony powietrznej przeciwnika, czyli stanowisk dowodzenia, czy radarów kierowania pocisków przeciwlotniczych - mówi w rozmowie z WP szef "Nowej Techniki Wojskowej".

Efekty planowanego zakupu amerykańskich pocisków manewrujących już widać. Jak informowaliśmy kilka tygodni temu, rosyjska baza lotnicza na Białorusi zostanie zlokalizowana znacznie dalej od polskich granic niż pierwotnie zapowiadano. Jeden z niezależnych białoruskich analityków wojskowych twierdzi, że jedną z przyczyn takiej decyzji Moskwy jest strach właśnie przed polskimi rakietami JASSM.

Warto również zwrócić uwagę, przez jaki rodzaj lotnictwa są używane pociski JASSM w USA i z jakimi samolotami zostały one zintegrowane. Otóż są to przede wszystkim bombowce strategiczne - B-1B Lancer, B-52 Stratofortress i B-2 Spirit - które służą między innymi właśnie do penetracji obrony powietrznej przeciwnika.

Niemniej jednak niektórzy wskazują, że obydwie bazy (pod Poznaniem i Łodzią), z których operują nasze F-16, stosunkowo łatwo wyeliminować. Pociski balistyczne odpalone z obwodu kaliningradzkiego doleciałby do nich w kilka minut. I faktycznie, gdyby doszło do nagłej agresji, takie niespodziewane uderzenie mogłoby skutecznie przetrącić kręgosłup naszemu lotnictwu. Taka sytuacja jest jednak mało prawdopodobna - historia pokazuje, że konflikty zbrojne eskalują przez długie tygodnie, a wtedy wyprowadza się własne siły ze stałych miejsc bazowania. - To jest tak, jak mówienie, dlaczego główne magazyny amunicji NATO są w Niemczech. Bo zadaniem naszego lotnictwa w przededniu ewentualnej wojny będzie przebazowanie np. do Niemiec, aby znaleźć się poza zasięgiem określonych środków oddziaływania przeciwnika i realizować zadania z tamtejszych lotnisk - tłumaczy Andrzej Kiński.

Zapomina się również, że obiekty strategiczne, jakimi niewątpliwie są bazy naszych "Jastrzębi", w niedalekiej przyszłości będą znajdować się pod parasolem ochronnym polskiej obrony przeciwrakietowej. Na ten cel Polska planuje przeznaczyć w najbliższej dekadzie nawet kilkadziesiąt miliardów złotych. GPS nie taki straszny

A co z podatnym na zakłócenia systemem naprowadzania opartym na GPS? - Sam zadawałem niedawno przedstawicielowi Lockheed Martin pytania zmierzające w tym kierunku. Ale on zapewniał mnie, że jego zdaniem jest to najlepiej przetestowany system, jeśli chodzi działanie w warunkach zakłóceń, znajdujący się na w uzbrojeniu Sił Powietrznych USA - mówi ekspert.

Zresztą to też nie jest taka prosta sprawa, by na całej trasie lotu danego pocisku stworzyć zakłócenia GPS, bo składa się nań wiele różnych satelitów. System naprowadzania JASSM jest cały czas modernizowany, poza tym nie wiemy do końca, jak wygląda jego funkcjonowanie. Podstawą jest rzeczywiście platforma bezwładnościowa korygowana GPS-em. Ale istnieje jeszcze kamera termowizyjna, która zasadniczo jest używana w ostatniej fazie ataku. Nie mamy pewności, że nie ma takiego trybu, iż pocisk leci według zaprogramowanych punktów, których obraz jest wprowadzony do pamięci, a porównanie obrazu z kamery z biblioteką danych może służyć do udokładnienia naprowadzania bezwładnościowego.

W przypadku konfliktu zbrojnego na skalę totalną GPS można byłoby całkowicie wyeliminować jedynie niszcząc wszystkie satelity tego systemu. A to jest praktycznie niewykonalne. - Dla mnie argumentem jest to, że Amerykanie, i nie tylko oni, używają na masową skalę systemów korygowanych lub naprowadzanych za pomocą GPS-a. A w przypadku JASSM nie jest to nawet system zasadniczy - wskazuje szef "Nowej Techniki Wojskowej". - Gdyby nie mieli do niego zaufania, z pewnością tak powszechnie by go nie stosowali - kwituje.

(Nie)zależni od USA

Krytycy zakupu JASSM stawiają również pytanie, jak dalece USA będą wpływać na wykorzystanie tej broni przez polskie siły powietrzne. Problem polega na tym, że np. w przypadku pocisków Tomahawk, to Amerykanie decydują o ich bojowym użyciu, dlatego też jedynym państwem poza Stanami Zjednoczonymi, które używa tych rakiet, jest Wielka Brytania, mogąca liczyć na specjalne traktowanie (z racji tradycyjnie bliskich związków między Londynem a Waszyngtonem) . - Myślę, że jeżeli uzyskujemy zgodę, żeby mieć takie uzbrojenie, to uzyskujemy status podobny do brytyjskiego - uważa Kiński.

- Proszę pamiętać, że my działamy w systemie koalicyjnym. Będziemy w tym momencie jedynym europejskim państwem NATO, które będzie dysponowało pociskami JASSM, bo Finlandia nie należy do Sojuszu, i nic nie wskazuje na to, żeby do niego przystąpiła. W związku z tym, z punktu widzenia Amerykanów, to bardzo dobrze, że Polska dysponuje takimi pociskami. Wręcz przeciwnie, ja myślę, że USA mogą wręcz na nas naciskać, żebyśmy użyli tego uzbrojenia - ocenia.

Bez przetargu? JASSM jedyną alternatywą

MON zdecydował się wydać setki milionów złotych należących do podatników, nie przeprowadzając żadnej procedury przetargowej. To musi rodzić zrozumiałe obawy o słuszność takiego arbitralnego rozwiązania. Jednak wbrew pozorom, nie jest to widzimisię resortu obrony. Po na chwilę obecną JASSM są jedynymi dostępnymi na rynku pociskami tej kategorii. Konkurencyjne systemy albo są dopiero w fazie prób, albo nie są zintegrowane z samolotami F-16. Mowa tu między innymi o takich rakietach jak Storm Shadow, Taurus KEPD 350, SOM czy JSM.

Ten ostatni opracowywany jest wspólnie przez norweski Konsberg i amerykański Raytheon. Jego próby w locie w pełnym cyklu rozpoczną się dopiero w przyszłym roku. Co ciekawe, będą przeprowadzane z myśliwca F-16, lecz będzie on tylko nosicielem - zostanie zintegrowany z tym pociskiem jedynie mechanicznie, a nie elektrycznie i elektronicznie, ponieważ docelową platformą dla JSM są myśliwce piątej generacji F-35.

- Tak więc po pierwsze, pocisk ten jest nadal w fazie w rozwoju. A po drugie, gdybyśmy my zażyczyli sobie, by kupić JSM i zintegrować je z naszymi "Jastrzębiami", to Norwegowie na pewno chcieliby, żeby dołożyć im kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt milionów dolarów za przystąpienie do programu i zrealizowanie niezbędnych do prób, nie licząc kosztów zakupu samego uzbrojenia. Takie są realne koszty - przekonuje Kiński.

To samo dotyczy pozostałych konkurencyjnych systemów. Na dzień dzisiejszy inny wybór niż JASSM wiązałby się się z wyłożeniem jeszcze większych pieniędzy i wydłużonym procesem wdrażania nowej broni do służby. - Pociski JASSM były w tym momencie jedynym dostępnym wyborem - wyjaśnia postępowanie MON-u szef "Nowej Techniki Wojskowej".

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1115)