Poznaj kraj pełen absurdów - USA
Znany w ogóle jako znakomity amerykański pisarz, a już w szczególności znany z ciętego dowcipu Mark Twain, stwierdził kiedyś z przekąsem: "Ameryka - to kraj, w którym dziesięć milionów znawców prawa, pilnuje przestrzegania dziesięciu podstawowych praw ustanowionych przez Konstytucję!"
Mark Twain był człowiekiem wyjątkowo dowcipnym, ale trzeba zauważyć, że w tym przypadku niezbyt precyzyjnie oceniającym rzeczywistość. Bo tak się jeszcze dowcipniej składa, że niemal w każdym z pięćdziesięciu stanów USA, te dziesięć podstawowych praw jest różnie interpretowanych, nie mówiąc o setkach dodatkowych praw uchwalanych przez władze poszczególnych stanów wyłącznie dla własnych mieszkańców. Wynika to głównie z uwarunkowań historycznych, ekonomicznych i wyznaniowych, ale też wielu innych czynników z różną siłą występujących w regionach Stanów – w tym przypadku – niezbyt dokładnie Zjednoczonych.
Oto przykłady niepoważnych różnic w przepisach odnoszących się do bardzo poważnych spraw.
W stanach południowo-zachodnich wchodzisz do sklepu z arsenałem broni, machasz ekspedientowi przed nosem byle jakim świstkiem zwanym ID na dowód, że jesteś pełnoletni i w ciągu piętnastu minut wychodzisz uzbrojony nie tylko w tradycyjnego colta, ale nawet w wielo- i szybkostrzelnego kałasznikowa. W innych stanach musisz złożyć podanko z uzasadnieniem, do czego ta broń jest ci potrzebna: czy do obrony przed bandytami, czy przed agresywną teściową. I po różnym okresie wyczekiwania, w różnych stanach, przyznają ci prawo do nabycia broni, albo zalecą kupno zapalniczki w kształcie rewolweru, bo teściową i tym można przestraszyć – choć nie na zawsze. Jeśli, broń Boże, posiądziesz prawdziwą broń bez odnośnego zezwolenia, to w jednym stanie dostaniesz za to rok paki w zawieszeniu, a w drugim dwa lata natychmiastowej odsiadki. A gdybyś odważył się użyć tej broni – nawet bez odesłania przy jej pomocy kogoś na drugi świat – to różnica w wysokości kary w różnych stanach jest proporcjonalnie jeszcze większa, do
dziesięciu lat mamra włącznie. Poruszam ten temat, bowiem stosunkowo niedawno wygasł, obowiązujący przez kilka lat, zakaz sprzedaży w USA broni ciężkiej i dalekosiężnej. I dziś, chcąc zapolować na ptactwo łowne, znów masz teoretycznie prawo do nabycia nie tylko dubeltówki, ale i działa przeciwlotniczego. Na szczęście posiadaczami dział natychmiast zainteresują się służby do walki z terroryzmem i odbiorą je w obawie przed trafieniem z nich pasażerskiego samolotu, zamiast dzikiej kaczki. Nie umniejsza to jednak prawa amerykańskiego obywatela do zakupu działa. A o tym, że mu je obiorą, decyduje już zupełnie inny przepis prawny!
Albo jeśli chcesz zaznać nieszczęścia związanego ze ślubem, czy też szczęścia związanego z rozwodem... W Nevadzie załatwisz to w ciągu pół godziny, na podstawie osobistego oświadczenia: ślub, że nie jesteś żonaty, a masz ochotę na noc poślubną, rozwód, że jesteś żonaty, ale od wielu już nocy nie masz ochoty na figle ze swoją połowicą. Dłuższe uzasadnienie nie jest wymagane. I do tego nie musisz okazywać żadnych dokumentów tożsamości. Nawet prawa jazdy. A więc możesz wpisać się do związku małżeńskiego jako Brown, choć naprawdę nazywasz się White. Sprawa jest trochę skomplikowana tylko w przypadku przeprowadzenia rozwodu połączonego z podziałem majątku, lub wychowywaniem potomstwa.
A w takim Chicago?.. Zbierasz metryki, zaświadczenia, świadków, a potem idziesz zarejestrować się w odpowiedniej instancji i wreszcie czekasz na stawienie się przed nią w wyznaczonym terminie, sięgającym tygodni, a nawet miesięcy. Pół biedy, gdy chcesz przysiąc na wierność. Ale jeśli chcesz prawnie wyzbyć się tej poprzednio przyrzeczonej wierności, to latasz do sądu parę razy i na dodatek koniecznie w asyście adwokata, bo sam nie jesteś w stanie ani poznać, ani zrozumieć występujących w sprawach rozwodowych przepisów i kruczków prawnych, które te przepisy omijają. Jaka jest w tym przypadku różnica w nakładach finansowych między załatwieniem sprawy w Nevadzie, a Chicago – nie trzeba wyjaśniać... Albo, co do wieku kandydatów na wplątanie się w wyżej wymienione sprawy: w większości stanów obowiązuje pełnoletność. Ale w stanie Luizjana można prawnie zawiązać węzeł małżeński po ukończeniu... trzynastego roku życia, i oczywiście mając tyle samo lat – rozwiązać go.
Jeśli już się ożeniłeś, a jeszcze się nie rozwiodłeś, to pamiętaj, że prawo wszystkich stanów amerykańskich zakazuje bicia żony. Ale i tu jest wyjątek: w jednam z powiatów stanu Ohio wolno żonie przyłożyć z byle powodu, ale tylko do godziny dziesiątej wieczorem. Potem zarabia się mandat... za zakłócanie spokoju publicznego.
A jeśli już chodzi o posiadaczy praw jazdy, których w Ameryce jest prawie 200 milionów – to mają oni przez różnorodność przepisów w poszczególnych stanach takie zamieszanie w głowach, że przez samo to należałoby pójść do lekarza, zanim odwiozą cię do niego po wypadku. Niby Ameryka jest jednym krajem, ale niemal w każdym ze stanów: prawo jazdy inne, tablice rejestracyjne różne, przepisy drogowe niezupełnie takie same, wysokość mandatów różna, koszty ubezpieczeń też różne, a na dodatek odmienna cena paliwa. Nie mówiąc już o takich drobiazgach jak: dozwolona szybkość, możność wykonania skrętu w prawo, ocena technicznego stanu wehikułu czy dopuszczalna ilość alkoholu we krwi kierowcy. Za to ostatnie, czyli nadmierne pomieszanie tych płynów w organizmie, w jednym stanie dostaniesz mandat, w innym odbiorą ci prawo jazdy, a jeszcze w innym trafisz prosto do pudła. I skąd otumaniony tym kierowca, wybierający się w podróż przez kilka stanów, ma wiedzieć, ile może wypić przed rozpoczęciem jazdy i co gdzie mu za to
grozi?
Odnośnie picia alkoholu bez zamiaru zasiadania za kierownicą pojazdu, a tylko za barową ladą czy nawet za domowym stołem – też jest niezły zamęt. I to już przy samym kupnie wzmocnionego płynu. W jednym stanie sprzedają alkohol 21-latkom, a w drugim wystarczy, że ma się tych latek osiemnaście. Inny przykład: w Nowym Jorku sklepy z alkoholem są w niedziele zamknięte na kłódkę, a za wodną miedzą – w New Jersey – kupisz paliwo dla żywego organizmu, kiedy dusza zapragnie i do tego taniej. A dodatkowo zaoszczędzisz jeszcze kilka dolarów zaopatrując w paliwo także swój pojazd, bo ceny benzyny są tam o wiele niższe.
Publiczne picie napojów wyskokowych bezpośrednio z oryginalnego naczynia jest prawnie zabronione. Ale jeśli to naczynie wsadzisz do papierowej torebki, to możesz ciągnąć, gdzie zechcesz. I żaden stróż tego prawa nie może ci podskoczyć, bo to samo prawo zabrania mu kontrolowania twoich rzeczy osobistych (do których należy też torebka!) bez zgody prokuratora. A zanim prokurator taką zgodę wyda – dawno zdążysz opróżnić zawinięte w papier opakowanie szklane i grzecznie umieścić je w koszu na odpadki. A bywa, że nawet zdążysz całkowicie wytrzeźwieć.
Wyjątkowa paranoja dotyczy w Ameryce podatku od zakupu, czyli tzw. taxu. Mieszkańcy Illinois płacą w różnych powiatach różne stawki, już nawet do 10,5%... Ale jeśli pojedziesz do stanu Colorado, to we wszystkich powiatach zapłacisz tylko 3%. W mieście Nowy Jork obowiązuje tax 8,25%, ale już poza miastem, w stanie Nowy Jork, tylko 4%. I żeby klientom sklepów całkowicie zamieszać w głowach, poszczególne stany ustalają sobie listy towarów, które są z takiego podatku zwolnione. Za żywność nie płaci się taxu nigdzie. Jednak pod warunkiem, że jest to produkt gotowy, bo jeśli spreparują ci go w punkcie nabycia jako garmażerkę, to mogą ci coś doliczyć. Ale już odzież i obuwie traktowane są zdecydowanie różnie: w jednych stanach kupujesz je za cenę netto, a w innych za cenę brutto, czyli z doliczonym taxem. A zdarza się nawet, że w tym samym sklepie tax jest różny, bo zależny od ceny towaru. A więc kupując dla siebie skarpetki dopłacasz 4%, ale przy nabyciu futra dla przyjaciółki dokładają ci już 8%... za luksus! I
żeby było jeszcze weselej – w stanach: Alaska, Delaware, Montana, New Hampshire i Oregon – podatków od zakupu towarów w sklepach w ogóle się nie pobiera.
Podobnie jest w poszczególnych stanach z wysokością cen za identycznie towary, opłatami za te same usługi, czy przejazdy takimi samymi środkami komunikacji publicznej. Co stan – to inna taryfa.
I niby Ameryka jest jedna, a od różnych praw i przepisów obowiązujących w różnych stanach można dostać szmergla.
Podejrzewam, napotykając na ten amerykański galimatias prawny, że łza kręci się w oku szczególnie osobom, które zaznały zaszczytu przebywania w byłym Związku Radzieckim. Tam republik – jak w USA stanów – też istniało sporo, ale przepisy prawne były jednakowe dla wszystkich. I każdy obywatel dokładnie wiedział na czym stoi, żeby nie siedzieć. Problem był tylko w tym, że tam mogli posadzić bez powoływania się na przepisy prawne – czego w Ameryce nie zobaczysz. I to na szczęście w żadnym z tak różniących się od siebie stanów.
Andrzej Marian Trzos