Musimy zacząć wojnę, żeby wygrać w Afganistanie?
Kryzys afgański pogłębia się. Najbliższe wybory najprawdopodobniej nie tylko nie doprowadzą do poprawy sytuacji, ale wręcz przeciwnie - mogą spowodować nasilenie wewnętrznych konfliktów. Widać, że obecność międzynarodowa w Afganistanie na dotychczasowych zasadach jest mało skuteczna. Świat musi zmienić swoje podejście i sposób działania wobec kryzysu afgańskiego. W tym także Polska. Jakie zmiany są potrzebne?
18.08.2009 | aktual.: 25.08.2009 11:46
Zmiana pierwsza - jeśli społeczność międzynarodowa chce rzeczywiście rozwiązać kryzys afgański, to włączyć w to zadanie muszą się także inni, poza już zaangażowanymi, ważni globalni gracze: pozostali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ (Rosja, Chiny), UE, sąsiedzi Afganistanu i Pakistanu (Indie, Iran), światowe instytucje finansowe itp. Idzie o pomoc pozawojskową w realizacji słusznej w swych założeniach nowej "comprehensive strategy" prezydenta Obamy. Na dzisiaj niestety nie widać chętnych do takiego dodatkowego wysiłku. Jeśli tak będzie dalej i nie nastąpi przełom w podejściu świata do tego kryzysu, trzeba będzie pożegnać się z nadziejami na zwycięstwo i przygotowywać strategię ubezpieczonego wyjścia.
Zmiana druga - to strategia militarna NATO. Sojusz podjął się przeprowadzenia w Afganistanie operacji stabilizacyjnej (wsparcia władz afgańskich w zaprowadzaniu bezpieczeństwa), z właściwymi dla takich operacji zasadami i procedurami użycia wojska (dobrowolność udziału, nałożone ograniczenia narodowe, restrykcyjne zasady użycia broni itp.). Tymczasem już od dłuższego czasu prowadzi tam operację wojenną, w której potrzebne są procedury wojenne, a nie stabilizacyjne. Dlatego zgodnie ze stanem faktycznym należałoby zmienić formalny status operacji NATO w Afganistanie: z kryzysowej w wojenną. W takiej operacji uczestnictwo musiałoby stać się obowiązkowe, bez możliwości nakładania ograniczeń na użycie wojska. Tylko wtedy można racjonalnie, a nie życzeniowo (jak dotąd) myśleć o powodzeniu militarnym. Czynienie z operacji w Afganistanie prowadzonej według dotychczasowych procedur sprawdzianu dla siły NATO jest fatalnym nieporozumieniem. Tego egzaminu NATO nie może zdać pozytywnie, jeśli nie zmieni swojego doń
podejścia. NATO stoi dziś przed wyborem: albo zmienimy status operacji na wojenną i wygramy, albo musimy rozpocząć planowe wycofywanie się godząc się na remis, albo poniesiemy tam klęskę na podobieństwo amerykańskiej katastrofy w Wietnamie.
Zmiana trzecia - dotyczy wprost polskiego udziału w operacji afgańskiej. Przede wszystkim trzeba odejść od dotychczasowego kursu na ciągłe, ochocze zwiększanie swojego zaangażowania w warunkach, gdy nie wszyscy członkowie NATO chcą w ogóle wziąć w niej udział, a wielu z tych co uczestniczą, ponakładało różne ograniczenia na użycie swoich wojsk. Zwiększanie udziału bez próby zmiany statusu operacji, to wciąganie coraz głębiej NATO w pułapkę strategiczną, w której sojusz będzie się systematycznie psuł w swej podstawowej i dla nas najważniejszej funkcji, jaką jest obrona kolektywna terytorium państw członkowskich. Takie postępowanie jest więc - wbrew głoszonym dobrym intencjom - działaniem na osłabienie, a nie na wzmocnienie NATO. To zatem działanie na własną szkodę.
Dlatego powinniśmy przede wszystkim zainicjować zmianę statusu operacji NATO. To zadanie dyplomacji wojskowej. Dopóki się to nie stanie, nie należy reagować na wyzwania operacyjne wysyłaniem kolejnych żołnierzy. Natomiast to, co należy systematycznie czynić, to maksymalnie odpowiadające potrzebom taktycznym i operacyjnym wyposażenie i uzbrojenie polskich żołnierzy. Idzie zwłaszcza o środki rozpoznania oraz mobilności powietrznej, w szczególności śmigłowce i bezzałogowe aparaty latające. Te ostatnie są nadzwyczaj pilnie potrzebne.
Ale wiadomo, że nie znajdą się tam natychmiast. Dlatego do czasu, zanim te dodatkowe środki dotrą do Afganistanu, wskazana byłaby wstrzemięźliwość operacyjna, tzn. ograniczanie zadań do takich, dla których mamy wystarczające środki wsparcia i zabezpieczenia. Oznaczać to może np. zmniejszenie naszej strefy odpowiedzialności. Nie powinniśmy podejmować dodatkowych zadań, co do których nie mamy możliwości wykonawczych (to są owe ograniczenia, jakie nakładają inni na swoje kontyngenty). Jeśli np. nasze śmigłowce nie mogą latać powyżej pewnej wysokości, to nie powinniśmy brać odpowiedzialności za obszary wysokogórskie. Z tego względu w ramach stosownej korekty operacyjnej odpowiedzialność za te obszary musi przejąć szczebel nadrzędny. To jest normalna, logiczna zasada operacyjna. Powinna dotyczyć także naszego kontyngentu. Przecież my tam nie prowadzimy swojej odrębnej wojny. Jesteśmy integralną częścią większego zgrupowania NATO i obowiązkiem dowódcy tego zgrupowania jest optymalne, stosowne do możliwości,
rozkładanie obciążeń na podległe sobie wojska.
I na koniec – potrzebna jest zmiana legislacyjna co do procedury decydowania o użyciu wojska w operacjach międzynarodowych. Jeśli jest to operacja o charakterze wojennym, w proces decyzyjny należy włączyć także parlament (a nie tylko, jak dotąd, władzę wykonawczą), aby na tym forum rozważyć wszystkie za i przeciw, wszystkie potrzeby i możliwości, zanim wojsko zostanie wysłane, a nie dopiero w trakcie operacji.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski