Lech Wałęsa dla WP.PL: stawiam diagnozę, a nie mury
Ta cała medialna zawierucha wokół moich słów o mniejszościach seksualnych tylko potwierdza ich słuszność. Mniejszość krzyczy na temat słów, przykrywając ich znaczenie i poruszony problem. Znów mamy festiwal zastępczego tematu, a uciekamy od problemu.
I znów muszę przekonywać, że nie jestem wielbłądem, że nikogo nie chcę skrzywdzić, że szukam tylko właściwych proporcji w warunkach demokracji. Zawsze walczyłem o prawa większości. Tak było w czasach walki z komunizmem. Większość ludzi żyła pod opresją ideologii w czasach PRL. Propaganda narzucała rozwiązania, które nie podobały się większości, a mniejszość, w imię ówczesnego oficjalnego stanowiska, kazała całemu narodowi oficjalnie głosić hasła, z którymi się większość nie zgadzała.
Demokracja to przecież rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. Wszelkich praw wynikających z wolności słowa, wolności zgromadzeń, zrzeszania się, czynnego i biernego prawa wyborczego. Nigdy nie stanę na stanowisku, aby tych praw jakiejkolwiek mniejszości pozbawiać. Chcę jednak w imię zdrowego rozsądku stosować pewne proporcje w głoszeniu haseł i ideologii, aby z czasem milcząca w danych sferach większość nie musiała być przytłaczana propagandą poglądów mniejszościowych. A tak się, niestety, coraz częściej dzieje.
Dlatego tak zdecydowanie przypomniałem istotę demokracji i parlamentaryzmu. Bo pewne sfery życia, nienależące do materii działania parlamentu nie powinny w jego murach odgrywać roli i nie powinny być jedyną przesłanką do zasiadania w ławach parlamentarnych. O wartości posła i senatora nie powinna świadczyć jego seksualność, a teoretyczne i praktyczne przygotowanie do tworzenia prawa. Nie odmawiam nikomu prawa do zasiadania w parlamencie, ale mamy prawo i obowiązek dyskutować o kryteriach bycia parlamentarzystą, które muszą opierać się na merytoryce, a nie kolorze skóry czy jakiekolwiek preferencjach i gustach osobistych.
A z czym mamy do czynienia ostatnio? Ciągle słyszymy, że ten czy inny przedstawiciel takiej czy innej mniejszości seksualnej ma prawo do tego, wymaga czegoś, narzuca swoje spojrzenie i karci za tradycyjne podejście. A jeszcze lewą ręką chce krzyż zdejmować. I do tego problemu odnosiły się moje słowa. Mniejszości, którym oddaję wszelkie honory i w pełni szanuję, nie powinny się afiszować i narzucać większości swoich poglądów. Mam po ludzku dość tego afiszowania się, dość mówienia tylko o tym zamiast o innych ważnych sprawach. Dyskusja trwająca od piątku tylko pokazuje, że dla niektórych liczą się słowa, jakaś symbolika muru czy kolejności miejsc, a nie sens mojego stanowiska i apelu. Ja mówię o sprawie, stawiam diagnozę, a nie mury!
Jako katolik i wierny syn Kościoła zawsze będę bronił prawa tradycyjnej rodziny i wyłączności jej prawa do bycia nazywaną RODZINĄ. Nie odmawiam ludziom nie chcącym wchodzić w związki małżeńskie, a decydującym o wspólnym życiu, pewnych uzgodnionych udogodnień cywilno-prawnych, ale nie mogą oni wchodzić w definicję tradycyjnej rodziny, a tym bardziej nie mogą narzucać swoich modeli innym.
Dyskusja, więc zastępcza trwa, wielu chętnie politycznie sprawę wykorzystuje, znów afiszując się sprawami odległymi od merytoryki, a nikt nie chce normalnie rozmawiać. Taka to demokracja! Ja dziękuję za słowa wsparcia, tych, którzy tak jak ja rozumieją ten problem. A jest ich wielu. Powiem - reprezentują większość. I demokracja powinna ich słyszeć...
Lech Wałęsa specjalnie dla WP.PL