Katastrofa smoleńska. Tak zapamiętaliśmy 10 kwietnia 2010
W 2010 roku miałem ledwo 15 lat i chodziłem jeszcze do gimnazjum. Polityka raczej nie znajdowała się na liście moich priorytetów życiowych i mgliście kojarzyłem, że prezydent w ogóle wybiera się na jakiekolwiek obchody 10 kwietnia. Pamiętam, że tego grałem na komputerze w multiplayera. To był chyba serwer do GTA San Andreas, gdzie były dostępne wojny gangów, wyścigi, jakieś strzelanie czy po prostu robienie chaosu.
I to właśnie z tej gry dowiedziałem się o katastrofie. Ktoś napisał na ogólnym czacie: "Chłopaki, prezydent nie żyje!". Wtedy jeszcze myślałem, że to żart, albo że chodzi o jakiegoś innego prezydenta. Ale szybkie sprawdzenie informacji w telewizji potwierdziło obawy.
Paweł Pustuła, dział wideo
Kiedy "to" już się stało, ja jeszcze spałem. Był początek weekendu, nigdzie się nie spieszyłem. Obudziłem się i niemal odruchowo włączyłem konsolę do grania. Chciałem dokończyć rozgrywkę, którą przerwałem późno w nocy. Konsola długo się włączała, ja powoli się rozbudzałem - i coś było nie tak. Usłyszałem zza ściany głos mamy, która rozmawiała przez telefon. Znałem ten ton głosu. Ton, który zwiastował duże nieszczęście. Im dłużej go słyszałem, tym bardziej wiedziałem, że stało się coś naprawdę złego.
Poszedłem do pokoju rodziców, zobaczyłem włączony telewizor - i jeszcze wczesne wiadomości, raczej w trybie przypuszczającym. Jednocześnie stawało się jasne, że katastrofa wydarzyła się naprawdę. Nie wiedzieliśmy tylko, w jakiej skali. Ale z telefonicznej rozmowy mamy dowiedziałem się o jedną rzecz więcej, niż mogłem zobaczyć w telewizji. Że na pokładzie samolotu była jej przyjaciółka.
Barnaba Siegel, WP Tech
Pamiętam to jako ponury okres, przepełniony poczuciem niesprawiedliwości i jednocześnie zagęszczonymi oparami absurdu z całej sytuacji - jak mogło do czegoś takiego dojść, jak to wpłynie na nasze dalsze życie, kraj, może świat. Wydawało mi się, że nie ma odpowiedzi na te pytania a jedynie bicie piany wokół całej sytuacji.
Czułem, że to narodowa tragedia ponad podziałami. Tymczasem prawie od razu w temat mocno wjechała polityka. Co więcej, uważam, że aspekt czysto ludzki w tej całej sprawie pojawił się dużo później i dopiero na drugim planie. Podczas gdy nawet ja myślałem o tym, że ojciec jednego z moich kolegów o włos uniknął tego lotu z uwagi na jakieś zmiany służbowe.
Konrad Piasecki pisał, że miał poczucie, że coś zmarnowaliśmy podchodząc do sytuacji tak, jak do niej podeszliśmy. Ja takie poczucie miałem również wtedy, przy czym jednocześnie nie miałem pomysłu, co powinniśmy zrobić inaczej. Patrząc z perspektywy wychodzi mi, że wszyscy byliśmy zagubieni i nieprzygotowani na to, jak w ogóle zareagować na taką sytuację.
Paweł Kopacki, dyrektor produktu i big daty w reklamie