ŚwiatEkspert dla WP.PL: wszystko wskazuje na celowe działanie pilota Boeinga 777

Ekspert dla WP.PL: wszystko wskazuje na celowe działanie pilota Boeinga 777

Sprawa zniknięcia Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych elektryzuje cały świat. Wszyscy zastanawiają się, jak to możliwe, że samolot z 239 osobami na pokładzie po prostu wyparował. Według ostatnich doniesień, poszukiwania zaginionej maszyny w miejscu oznaczonym przez chińskiego satelitę okazały się bezowocne. - Wszystko wskazuje na celowe działanie przynajmniej jednego z pilotów. To by tłumaczyło brak łączności radiowej. Jeżeli pojawiają się jakiekolwiek problemy, to załoga zawsze kontaktuje się z bazą - mówi WP.PL redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" i ekspert rynku lotniczego Grzegorz Sobczak.

Ekspert dla WP.PL: wszystko wskazuje na celowe działanie pilota Boeinga 777
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Eci Tarigan

Boeing 777 linii Malaysia Airlines z 239 osobami na pokładzie zniknął z radarów w sobotę godzinę po starcie. Samolot leciał z Kuala Lumpur do Pekinu. Za sterami siedział Fariq Abdul Hamid, znany z tego, że zapraszał pasażerki do kokpitu podczas lotu.

Ostatnia transmisja z radia lotu MH370 malezyjskich linii lotniczych to: "W porządku, dobranoc". Słowa te Hamid wypowiedział tuż przed tym, jak samolot opuścił malezyjską przestrzeń powietrzną i wleciał nad terytorium Wietnamu. Tutaj ślad się urywa...

- Bardzo dziwne, że nie ma żadnych informacji ze strony wietnamskiej, dotyczących trasy lotu Boeinga 777, już po wejściu w ich strefę powietrzną. Nawet jeżeli pilot wyłączył transponder - dzięki czemu na radarze wtórnym, który jest wykorzystywany przez kontrolę ruchu lotniczego, ten samolot znika - to nie da się sprawić, żeby dla wojskowego radaru samolot stał się niewidoczny. Nie ma możliwości, żeby maszyna zniknęła z radaru, jeżeli znajduje się w jego zasięgu. Wojskowe służby obrony przeciwlotniczej powinny ten samolot obserwować - mówi WP.PL Grzegorz Sobczak ze "Skrzydlatej Polski".

Jak dodaje, jedyna możliwość sprawienia, żeby samolot stał się niewidzialny to obniżenie echa radarowego. - Ale to nie jest właściwość, którą można nabyć w trakcie lotu. Żeby było to możliwe, potrzebna jest specjalna konstrukcja maszyny - twierdzi ekspert.

Czy w takim razie Wietnam nie mówi światu o wszystkim? Według Grzegorza Sobczaka jest to bardzo prawdopodobne. Nie znaczy to jednak, że ich władze stoją za zniknięciem samolotu. - Możliwe, iż mieli akurat problem ze sprzętem i nie obserwowali lotu, a teraz nie chcą się do tego przyznać, żeby nie stracić twarzy na arenie międzynarodowej - mówi.

Poszukiwania zaginionego boeinga odbywają się już na terytorium 50 tysięcy kilometrów kwadratowych. Na razie nie znaleziono żadnych śladów maszyny. W poszukiwaniach bierze udział 13 państw.

Na morzu i z powietrza teren przeszukuje ponad 80 jednostek. W operacji uczestniczą 42 statki oraz 39 śmigłowców i samolotów. Do poszukiwań dołączyły Japonia, Indie i Brunei. Teren poszukiwań podzielono na dwa obszary po obydwu stronach Półwyspu Malajskiego. Przeszukiwane są akweny na Morzu Południowochińskim i w Cieśninie Malakka.

Wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kiedy rejs MH370 widziany był po raz ostatni na radarach. W nocy z piątku na sobotę o godzinie 1:30 widziano go pomiędzy Malezją i Wietnamem. Radary wojskowe o 2:15 zarejestrowały jednak niezidentyfikowany obiekt w Cieśninie Malakka, po drugiej stronie Półwyspu Malajskiego. Wojsko wciąż sprawdza, czy był to zaginiony lot MH 370.

- Najbardziej nietypowy i zaskakujący jest fakt, że nie było żadnej niepokojącej informacji ze strony załogi. Jeżeli samolot ulega usterce to jest to proces, który postępuje i załoga ma czas na reakcję. Tutaj nie było żadnej. Samolot po prostu zniknął - mówi WP.PL ekspert rynku lotniczego Grzegorz Sobczak.

Według niego, nawet w przypadku porwania, załoga skontaktowałaby się z bazą. Porywaczom zależałoby na kontakcie m.in. po to, żeby uzyskać dostęp do przestrzeni powietrznej, w której chcieliby się poruszać.

Poza tym Malesian Airlines przywiązuje dużą wagę do bezpieczeństwa, więc porwanie wydaje się mało prawdopodobne. Samoloty stamtąd latają również do Europy i USA, w związku z tym wszyscy pasażerowie są bardzo dokładnie sprawdzani.

Co jeszcze eliminuje możliwość zamachu terrorystycznego? - Gdyby doszło do eksplozji boeinga, to już dawno znaleźlibyśmy szczątki. Przy wybuchu w powietrzu szczątki mogłyby być porozrzucane na przestrzeni nawet 20 kilometrów. I z pewnością ktoś by się do takiego zamachu przyznał - mówi Grzegorz Sobczak ze "Skrzydlatej Polski".

Jak twierdzi były pilot, "wszystko wskazuje na celowe działanie przynajmniej jednego z pilotów". Przypomnijmy o doniesieniach "The Telegraph" mówiących o tym, że Fariq Abdul Hamid lubił zapraszać do kokpitu pasażerki samolotu. Gazeta pisała o obywatelkach RPA, które twierdzą, że pilot zaprosił je do kokpitu. Pozwolił im na przebywanie w kabinie pilotów w trakcie startu i lądowania, co jest wbrew obowiązującym w lotnictwie regułom. Jak mówiły, podczas lotu cały czas palił papierosy i żartował z nimi.

Znajoma pilota, Australijka Jonti Roos, poznała go kilka lat wcześniej, także podczas jednego z lotów. - Podczas godzinnego lotu siedzieliśmy w kabinie pilotów. Piloci, odwróceni w stronę kabiny pasażerskiej, rozmawiali z nami, robili zdjęcia i palili papierosy. Proponowali nam, żebyśmy zostali z nimi w Kuala Lumpur - opowiadała kobieta australijskiemu kanałowi 9.

Ekspert rynku lotniczego wierzy, iż niedługo uda się znaleźć samolot i rozwiązać zagadkę. - Ale może się okazać, że przyczyna katastrofy była bardzo nietypowa - kwituje Sobczak.

Jan Stanisławski, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)