ŚwiatChłopcy do tańca i do... Dramat afgańskich bacza bazi

Chłopcy do tańca i do... Dramat afgańskich bacza bazi

Nazywa się ich bacza bazi - to młodzi, przeważnie nastoletni, chłopcy do "zabawy", która zabawą wcale nie jest. Bo pod wiekową afgańską tradycją kryje się po prostu akceptowana przez społeczeństwo pedofilia. Skąd ten dramatyczny zwyczaj i kim są "mistrzowie" wykorzystywanych dzieci?

Chłopcy do tańca i do... Dramat afgańskich bacza bazi
Źródło zdjęć: © AFP | Shah Marai
Aneta Wawrzyńczak

30.09.2015 | aktual.: 30.09.2015 12:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Byliśmy tu z powodu okropności, jakie talibowie wyczyniali wobec ludzi, łamali prawa człowieka. Ale ludzie, których umieszczaliśmy u władzy, dopuszczali się jeszcze gorszych rzeczy - powiedział dziennikarzowi "New York Timesa" Dan Quinn, były kapitan amerykańskich sił specjalnych.

Niedawno gruchnęła wieść o tym, że amerykańscy żołnierze ponoć dostawali rozkaz, by przymykać oczy i nawet odwracać głowy, widząc szczególną "zażyłość" między dorosłymi Pasztunami i młodymi chłopcami. Przy czym pod terminem "zażyłość" kryje się - według ustaleń nowojorskiego dziennika - i spacerowanie za rękę z młodzieńcem, i brutalny na nim gwałt.

Nagle cały świat dowiedział się, co to jest bacza bazi. I zdumiał się, i oburzył, i poczuł zniesmaczony. Ale amerykański Departament Stanu wiedział już wcześniej. W jednym z raportów ocenił wprost: bacza bazi to "szeroko rozpowszechniona, sankcjonowana kulturowo forma męskiego gwałtu".

"Zabawa", która zabawą nie jest

Bacza bazi można dosłownie tłumaczyć z perskiego jako "zabawa z dziećmi". Brzmi niewinnie, ale w rzeczywistości jest niczym więcej, jak kulturowo sankcjonowaną mieszanką pedofilii i niewolnictwa. W dodatku piekielnie trudną do wyrugowania, bo korzenie bacza bazi sięgają bardzo głęboko, przebijają się przez skorupę islamu, która na terenach dzisiejszego Afganistanu tężała między VII a X wiekiem, i kończą ponoć jakieś trzy tysiące lat temu. Dość wspomnieć, że Bagoasa, perskiego eunucha i swoją dozgonną miłość, Aleksander Wielki ściągnął do Macedonii właśnie z terytorium Afganistanu.

Choć przebranych w damskie fatałaszki tańczących chłopców można było odnaleźć wielu wspólnotach muzułmańskich, między innymi w imperium osmańskim (gdzie znani byli jako köçekler), tradycja wieczorków tanecznych z ich udziałem do czasów współczesnych przetrwała jedynie wśród Pasztunów, głównie w Afganistanie, choć również, na znacznie mniejszą skalę, w Pakistanie.

Co prawda w samym Afganistanie z czasem zaczęła słabnąć, jednak wraz w wybuchem wojny domowej (po wycofaniu Sowietów w 1989 roku) z całym impetem wypełzła z lamusa. A właściwie została stamtąd wygrzebana przez przywódców poszczególnych frakcji walczących o władzę nad krajem u stóp Hindukuszu. Cóż bowiem mogło przydać im większego prestiżu niż nastoletni - albo nawet jeszcze młodsi - ashma (ukochany) przy boku. Gładkie i niewinne symbole bogactwa (w końcu trzeba było takiego chłopca utrzymać, a jeśli nie był sierotą, to i jego rodzinę, w zamian za jego "wypożyczenie"), władzy (bo poza jego "mistrzem", nawet pod groźbą śmierci, nikt nie miał prawa go tknąć), wreszcie - prestiżu (bo posiadanie własnego bacza bazi było zarezerwowane dla najwyższych - politycznych, gospodarczych albo wojskowych - sfer).

Walijski dziennikarz Phil Rees w książce "Kolacja z terrorystą" wyjaśnia ten fenomen tak: "Miłość homoseksualna jest ważnym, choć skrywanym elementem kultury afgańskiej, dostrzegalnym w pasztuńskiej muzyce, w tańcu i poezji. (…) Często można było spotkać brodatego mężczyznę, uzbrojonego po zęby, z chłopcem w wieku piętnastu, szesnastu lat. Przyjezdnym mogło się wydawać, że to ojciec z synem. Tylko tutejsi nie mieli takich złudzeń".

O tym, jak ważnym - i poważnym - zjawiskiem stało się posiadanie bacza bazi może świadczyć chociażby bitwa, jaka rozpętała się w Kandaharze latem 1994 roku. Na kilka miesięcy przed zajęciem miasta przez talibów dwóch wysokich rangą dowódców pokłóciło się o "herbacianego chłopca", na którego obaj mieli chrapkę. "Wyglądało to jak potyczka dwóch zwaśnionych arystokratów w osiemnastowiecznej Europie, tyle tylko, że tym razem poszło o nastolatka, a ofiar w ludziach i skala zniszczeń były niepomiernie większe", opisuje incydent Phil Rees. Ofiar zbrojnego starcia było pięć, nie licząc chłopca, który ostatecznie trafił do seksualnej niewoli zwycięzcy.

Tak na marginesie: w imperium osmańskim praktykowania köçek zakazano w 1837 roku właśnie z powodu, delikatnie mówiąc, scysji, jakie wybuchały wśród widowni o tańczących chłopców.

Tradycja, którą zakazali talibowie

Tradycji bacza bazi położyło kres (przynajmniej oficjalnie) dopiero przejęcie władzy w kraju przez talibów, skupionych wokół mułły Mohammada Omara religijnych fundamentalistów. Ich błyskotliwy awans z grupy ok. 30 studentów medresy w Kandaharze w 1994 roku do ponad stutysięcznej armii kontrolującej 90 proc. kraju dwa lata później przypisuje się zresztą panującemu od końca lat 80. klimatowi zepsucia moralnego i życia wbrew szarii. A sodomię, w tym i tradycję bacza bazi, niewątpliwie pod tę kategorię można było podciągnąć.

Wśród licznych zakazów, które wprowadzili talibowie, znalazło się między innymi praktykowanie wieczorków tanecznych wieńczonych seksualnymi orgiami, a mówiąc wprost: gwałtami. Złamanie go oznaczało postawienie przed murem z cegły i rozjechanie czołgiem. Co bynajmniej nie oznaczało, że zjawisko bacza bazi pod Hindukuszem zniknęło - po prostu przeniosło się do podziemi.

Gdy więc jesienią 2001 roku talibowie zostali wypędzeni z Kabulu, tłumione przez kilka lat pożądanie znów buchnęło z impetem. W opublikowanym w styczniu 2002 roku na łamach londyńskiej edycji "The Times" reportażu Tim Reid pisał: "Teraz, gdy rządy talibów się skończyły, (…) nie tylko telewizja, latawce i brzytwy wracają na ulice. Ale też mężczyźni ze swoimi ashma".

Ich obecność na ulicach wywoływała ogromną konsternację i niesmak wśród żołnierzy ISAF. W końcu osiem lat po obaleniu talibów amerykański Departament Obrony oddelegował na pasztuńskie tereny badaczkę społeczną Annę Marię Cardinalli, by przyjrzała się bliżej zjawisku. W publikacji "Pashtun Sexuality", opartej na wywiadach z prawie dwoma tysiącami ludzi, Cardinalli szacuje, że wśród Pasztunów nawet co drugi dorosły mężczyzna może mieć własnego "herbacianego chłopca". Stwierdza też, że konserwatyzm religijny nie ma z tym nic wspólnego, bo w powszechnym mniemaniu tradycja bacza bazi nie stoi w sprzeczności z islamem i z homoseksualizmem nie ma nic wspólnego - pod warunkiem, że mężczyzna nie darzy swojego chłopca romantycznym uczuciem. Chodzi o czysty pragmatyzm: akt seksualny z chłopcem jest po prostu dużo bardziej etyczny niż bezczeszczenie kobiety, która "z definicji" jest nieczysta (ale o tym za chwilę).

Tylko dla elity

Od czasu mudżahedinów nie zmieniło się to, że na własnego bacza bazi może sobie pozwolić tylko elita. - Posiadanie chłopca stało się naszym zwyczajem. Każdy, kto chce się pokazać, powinien mieć przynajmniej jednego - wyjaśnia Reutersowi 42-latek z prowincji Baghlan. Biedacy muszą obejść się smakiem, na tańczących w kolorowych szalwar kamizach chłopców mogą sobie jedynie popatrzeć. I to nie na żywo, tylko w telewizorze, komputerze albo na zdjęciach. W kilku reportażach publikowanych w zagranicznych mediach powtarza się jak mantra: fotografie, płyty CD i DVD z bacza bazi to jeden z najbardziej chodliwych towarów.

Wracając do elity: w rozmowie z "Afghanistan Today" niejaki Joma Khan stwierdza, że posiadanie "herbacianych chłopców" pozwoliło mu w Mazar-i-Szarif utrzymywać status lokalnego celebryty (ayvar) przez dekady. Z kolei jeden z wojskowych dowódców, który "herbacianych chłopców" gromadzi od dwóch dekad, przyznaje: - Kiedy ludzie mówią, że dowódca ma chłopca, który (tańcząc) wije się jak wąż, jego popularność jest zachowana, a jego reputacja polityczna i pozycja kwitną.

I dodaje, że bacza bazi to po prostu jego hobby. - Niektórzy hodują piękne ptaki, inni konie. A ja lubię mieć przy sobie przez cały czas pięknego chłopca - mówi zarzekając się, że nigdy ze swoimi chłopcami nie współżyje.

Inni szczęśliwcy, których stać na bacza bazi, uchylają rąbka tajemnicy. Bo impreza z udziałem "herbacianego chłopca" rządzi się swoimi prawami. I tak: na początku jego właściciel wzywa po imieniu swoją "maskotkę", która może jednak wejść do wypełnionego mężczyznami i dymem pokoju dopiero na komendę. Publiczność może już wtedy zacząć klaskać, a jeśli w czasie tańca chłopiec zrzuci z siebie jakąś część garderoby - co najwyżej ją powąchać. Dotknięcie cudzego bacza bazi może się bowiem skończyć śmiercią. Podobnie jak dwie dekady wcześniej w Kandaharze, także w 2014 roku w prowincji Baghlan spór dwóch wojskowych o nastolatka zakończył się siedmioma pogrzebami.

"Dostaję dwa dolary albo trochę ryżu"

Większość bacza bazi ma 14-18 lat, ale do "branży" trafiają znacznie wcześniej, nawet jako 8-, 9-latkowie. Początkowo niezdarni i nieco pokraczni, prędzej czy później chwytają, o co w tym chodzi: rytmiczne kołysanie biodrami, potrząsanie dzwoneczkami wokół kostek, uwodzenie spojrzeniem, a przede wszystkim ciałem. Bo tajemnicą poliszynela jest, że po oficjalnej części wieczoru, zakrapianej herbatą i haszyszem, następuje dramatyczny epilog: w sypialniach (to na wsi) albo pokojowych hotelach (to w mieście, także w Kabulu) chłopcy są gwałceni - albo przez swojego "mistrza", albo szczęśliwca, który zaoferował za jedną z nimi noc najwyższą cenę.

Reporter BBC Rustam Qobil chętnego na rozmowę, choćby anonimowo, bacza bazi szukał przez dobrych kilka miesięcy. W końcu do opowiedzenia swojej historii udało mu się przekonać wówczas 15-letniego Omida (imię zmienione). Jako jedyny żywiciel rodziny (to znaczy żebrzącej na ulicach matki i dwóch młodszych braci, bo ojciec zginął w wybuchu miny przeciwpiechotnej) wielokrotnie powtarza: innego wyjścia nie było. - Zacząłem tańczyć na weselach, gdy miałem 10 lat. Byliśmy głodni, nie miałem wyboru. Czasem chodzimy spać z pustymi brzuchami. Kiedy tańczę na przyjęciu, dostaję około dwóch dolarów albo trochę ryżu pilau.

Tyle samo dostaje za część nieoficjalną, nawet jeśli jest to wielogodzinny gwałt zbiorowy.

Inną historię przytacza "The Guardian". 16-letni Mustafa opowiada: - Kiedy byłem dzieckiem, dziadek wciąż powtarzał mi, żebym uważał na mężczyzn, bo jestem przystojny.

Dla niego kariera bacza bazi nie była wyborem, tylko koniecznością: zgwałcony przez mechanika z okolicy, sponiewierany i odrzucony przez rodzinę za splugawienie jej honoru, jedyne, co mógł zrobić, to zostać przy swoim oprawcy.

Z kolei 16-letni Hamid, który karierę "herbacianego chłopca" już zakończył (i której, jak twierdzi w rozmowie z "Afghanistan Today" bardzo się wstydzi), opowiada: - Widziałem chłopców zabijanych za złamanie zasad albo nieposłuszeństwo wobec swoich mistrzów, chociaż byli świetnymi tancerzami. Widziałem też chłopców, którzy byli dosłownie rozrywani przez nich. Nasze życie jest naprawdę okropne.

Sytuacje chłopców różnią się często diametralnie. Joma Khan wyjaśnia, że generalnie można "herbacianych chłopców" podzielić na trzy kategorie: bacza khoosh, bacza douping i właśnie bacza bazi. W stosunkowo najlepszej sytuacji są ci pierwsi: ich rola ogranicza się tylko do towarzyszenia swojemu "mistrzowi", ale o seksie nie ma mowy. - Są traktowani po prostu jak egzotyczne zwierzątko - wyjaśnia Khan w rozmowie z "Afghanistan Today". Bacza douping to z kolei chłopcy, najczęściej kupowani przez dowódców wojskowych i ludzi z wyższych sfer, by swoim tańcem (i tylko tańcem) uświetniali śluby i przyjęcia okolicznościowe. Są wreszcie bacza bazi, którzy niejako łączą wszystkie funkcje: towarzyszą swojemu właścicielowi na każdym kroku, tańczą na imprezach, wreszcie - są seksualnymi niewolnikami.

Co potem?

O utrzymanie tradycji seksualnego zniewolenia, owiniętego w celofan wielowiekowej kultury, tym łatwiej, że ciągnące się dekadami konflikty obróciły kraj w ruinę. I nie tyle chodzi o infrastrukturę, którą stosunkowo najłatwiej odbudować, tylko o dostęp do edukacji, powszechną korupcję i nepotyzm, wreszcie - biedę, która w tej części świata już nawet nie piszczy, tylko cicho skamle.

W rozmowie z "Foreign Policy" kilku afgańskich wojskowych przyznaje, że nie brakuje w Afganistanie rodzin, które chętnie pozbędą się nadprogramowej gęby do wyżywienia, oddając któregoś z synów lokalnemu oficjelowi w zamian za finansową rekompensatę i, jak im się wydaje, prestiż wynikający z ulokowania potomka, choćby jako seksualnej maskotki, w wyższych kręgach.

Sęk jednak w tym, że kariera bacza bazi trwa stosunkowo krótko, póki mieszczą się w kategorii bacza bi-reesh, czyli chłopca bez brody. Gdy ich twarze nabierają męskich rysów i pokrywają się szczeciną, w zdecydowanej większości przypadków są wymieniani na lepszy (czyli: młodszy i gładszy) model. A oni sami lądują na ulicy - lub, jeśli ich na to stać, zaczynają rozglądać się za własnymi "maskotkami". - Kiedy dorosnę, sam będę panem i będę miał własnych chłopców - mówi jeden z nich Reutersowi. A o to akurat nietrudno, bo według ONZ w samym czteromilionowym Kabulu na ulicy żyje od 60 do 70 tysięcy dzieci, które są gotowe zrobić wszystko, dosłownie wszystko, żeby zarobić jakiekolwiek pieniądze.

Ci mniej zaradni "emerytowani" bacza bazi sami kończą na ulicy, jako męskie prostytutki, w najlepszym razie - ich sutenerzy. Wielu dodatkowo wpada w narkotyki i alkohol, bo dla konserwatywnych mieszkańców kraju są pariasami. - Jeśli zostałeś zgwałcony albo padłeś ofiarą wyzysku, w społeczeństwie afgańskim nie ma dla ciebie miejsca na godne życie - wyjaśnia fotoreporter Barat Ali Batoor, który przez kilka miesięcy dokumentował życie kilku bacza bazi. Gdy skończył swój projekt, spodziewał się, że organizacje pozarządowe będą walić drzwiami i oknami, byleby tylko zorganizować wystawę jego zdjęć. Ale nikt nie był tym zainteresowany. "Nie chcemy napytać sobie wrogów w Afganistanie", to odpowiedź, którą słyszał niemal wszędzie.

Temat tabu

- Bacza bazi to tabu w Afganistanie - potwierdza obserwacje Batoora w rozmowie z "Washington Post" Hayatullah Dżawad, szef jednej z organizacji broniących praw człowieka w Mazar-i-Szarif. - Wielu ludzi jest w to zamieszanych, ale nikt nie chce o tym rozmawiać.

Tę zmowę milczenia jako jedna z pierwszych przerwała Radhika Coomaraswamy, która do 2012 roku pełniła funkcję Specjalnego Przedstawiciela Sekretarza Generalnego ONZ ds. Dzieci w Konfliktach Zbrojnych. I stwierdziła, że rząd w Kabulu powinien przede wszystkim sięgnąć po kij, po marchewki w drugiej kolejności. - Moim zdaniem tę praktykę w pierwszej kolejności trzeba powstrzymać środkami odstraszającymi i karaniem (sprawców - red.). Po drugie, uważam, że musimy wziąć odpowiedzialność za dzieci, wspierać je, pomagać im, by mogły wydostać się z tej sytuacji. A trzecia kwestia to prewencja, czyli walka z ubóstwem, programy dające dzieciom zajęcie i umożliwiające edukację, a także zwiększanie świadomości wśród rodziców - oświadczyła.

Wciąż jednak nie wiadomo, z jak rozległym zjawiskiem mamy do czynienia, bo poza badaniami Cardinalli z 2009 roku nikt nie ośmieli się podać nawet szacunkowej liczby wykorzystywanych w ten sposób chłopców. Nawet organizacja AIHRC, która w 2014 roku przeprowadziła w 14 prowincjach badania nad bacza bazi, przepytując ofiary, sprawców, urzędników, funkcjonariuszy, naocznych świadków. Na podstawie opublikowanego przez nią raportu o liczbach, konkretnych czy choćby orientacyjnych, trudno mówić. Już prędzej o pewnych tendencjach. A te się właściwie nie zmieniają: z dochodzenia AIHRC wynika, że część z mistrzów to całkiem zamożni, ale jednak analfabeci, większość - lokalna crème de la crème: politycy, biznesmeni, wojskowi.

To dlatego nieliczni bacza bazi, którzy decydują się zgłosić na policję, najczęściej sami lądują za kratkami z "paragrafów moralnych". Raz, że - jak mówił BBC Omid: "to są wpływowi i bogaci mężczyźni; policja nic im nie może zrobić". A dwa - że nierzadko policjanci sami lubią wpaść na wieczorek taneczny i popatrzeć na wijącego się zmysłowo nastolatka.

- Rząd nie robi nic sam z siebie. Wykonuje tylko polecenia wspólnoty międzynarodowej - tak gest ówczesnego prezydenta Afganistanu ocenił w rozmowie z Al-Dżazirą Abdulhadi Hairan, analityk Centrum Badań nad Pokojem i Konfliktem w Kabulu. Hamid Karzaj, który wcześniej zdecydowanie mówił: "pozwólcie nam najpierw wygrać wojnę, wtedy się zabierzemy za tego typu sprawy", w końcu w 2011 roku podpisał zakaz praktykowania bacza bazi. Jednak, jak to zwykle bywa, szczególnie w tej części świata, litera prawa pozostaje - no właśnie, tylko literą.

I tu znów pojawia się swoista nostalgia za rządami talibów. Yousef Mohamed, założyciel Fundacji Aschiana, która prowadzi liczne centra edukacyjne i zawodowe dla młodzieży od 1995 roku, w rozmowie z Al-Dżazirą wyjaśnia: za talibów działalność fundacji kwitła, można było pomagać kobietom i dzieciom, bo niewielu starczało odwagi na tego typu działalność. Dziś organizacji pozarządowych jest bez liku i każda próbuje coś uszczknąć dla siebie z budżetu publicznego. Ale gdy przychodzi do jego podziału, okazuje się często, że programy skierowane do dzieci figurują gdzieś na szarym końcu listy priorytetów.

Młodzi chłopcy zamiast kobiet

Pozostaje jeszcze jedna kwestia, która wcześniej nie była poruszona: kobiety.

Choć z raportów i artykułów wyłania się obraz Afganistanu jako kraju przesiąkniętego homoseksualizmem, zjawisko bacza bazi jest tam nie tyle dyktowane orientacją seksualną (według badań AIHRC 75 proc. właścicieli chłopców jest żonatych), ile kulturą i wypaczoną interpretacją religijnych nakazów i zakazów. Jak zauważa m.in. Phil Rees w "Kolacji z terrorystą", wynika to raczej z totalnej segregacji kobiet i mężczyzn. "Małżeństwa są aranżowane przez rodziny, często zawierające przy tym umowy polityczne bądź też finansowe. Dziewictwo kobiety jest punktem honoru dla całej rodziny. Romantyczny, pełen pasji seks jest tutaj domeną mężczyzn, podobne jak to się działo w starożytnej Grecji, gdzie zbliżenia z kobietą miały na celu głównie prokreację". Co zresztą znajduje potwierdzenie w afgańskim powiedzeniu: kobiety są dla dzieci, chłopcy dla przyjemności.

- Jak możesz zakochać się w kobiecie, jeśli nie możesz zobaczyć jej twarzy? - pyta retorycznie jeden z mężczyzn dziennikarzy "San Francisco Chronicle". - Możemy obserwować chłopców, więc możemy ocenić, którzy z nich są piękni - dodaje. Dodatkowo przekonanie to potwierdza z jednej strony religia (a konkretnie: fundamentalni ulemowie), z drugiej - prosta ekonomia.

Ci pierwsi nauczają, że kobiety z samej swej natury są nieczyste, bowiem menstruacja (al-hajd) de facto wyłącza je z muzułmańskiej wspólnoty na kilka dni w miesiącu: w czasie jej trwania nie mogą się modlić, pielgrzymować do Mekki, przekraczać progu meczetu, pościć w czasie ramadanu, a nawet dotykać Koranu czy cytować choćby i jednego z niego wersetu. Tu należy jednak zaznaczyć, że wszystkie te obostrzenia są zapisane w hadisach, żadnego z nich natomiast nie znajdziemy w świętej księdze, ta bowiem o menstruacji napomyka tylko raz, w surze al-Baqarach (Krowa), werset 222, w której zakazuje mężczyznom stosunków seksualnych z miesiączkującą kobietą.

Prosta ekonomia z kolei dyktuje: jeśli nie stać cię na ślub z kobietą, a tym bardziej na zapłacenie za nią dżehezu (posagu), spraw sobie bacza bazi. Wyjdzie taniej i, chociażby z powodów wymienionych wcześniej, przyjemniej. Taką kalkulację przeprowadził na przykład Mirzahan z prowincji Balch, o czym opowiada w rozmowie z "Washington Post".

Z klasycznej w krajach Trzeciego Świata segregacji na obywateli pierwszej i drugiej kategorii, w Afganistanie robi się trójpodział: na mężczyzn, bacza bazi i kobiety. Teoretycznie. Bo czy różnica pomiędzy byciem poniżanym, dyskryminowanym i gwałconym za darmo a za dwa dolary albo miskę ryżu to jakakolwiek różnica?

Komentarze (185)