ŚwiatŻywią egoizm i bronią dopłat

Żywią egoizm i bronią dopłat

(fot. PAP)
Francja nas potrzebuje. Dzięki Polsce będzie mogła obronić gigantyczne dopłaty do rolnictwa. Jeśli polski rząd zgodzi się na ten sojusz, popełni błąd – uważają eksperci.

Żywią egoizm i bronią dopłat
Źródło zdjęć: © PAP

Lada dzień w Warszawie powieje wielką polityką. W drugiej połowie maja do Polski przyjeżdża prezydent Nicolas Sarkozy i będzie nas, Polaków, przekonywał do sojuszu z La Grande Nation. Z francusko-polskimi sojuszami w historii różnie bywało, ale tym razem to Paryżowi zależy. Francja rozpoczyna wojnę z Niemcami o przywództwo w Unii Europejskiej i potrzebuje polskiego wsparcia.

W połowie roku przejmuje przewodnictwo w Unii i ma ambitne plany do zrealizowania. Bernard Kouchner, francuski minister spraw zagranicznych, zapowiada „wojskową emancypację Europy” i budowę Unii Śródziemnomorskiej, która przyciągnie do UE państwa Afryki Północnej. Francja chce również przekonać członków Unii do wprowadzenia ogólnoeuropejskiej minimalnej stawki podatku dochodowego dla firm. I w końcu zadanie priorytetowe – francuski rząd przy osobistym wsparciu pre-zydenta chce zablokować trwającą od 2003 roku reformę Wspólnej Polityki Rolnej (WPR). Zdaniem francuskiego rządu obecne problemy europejskiego rolnictwa to właśnie efekt niepotrzebnych reform świetnie działającego systemu.

Od połowy kwietnia Michel Barnier, francuski minister rolnictwa, jeździ po Europie i tłumaczy, że Unia musi wstrzymać ograniczanie dopłat bezpośrednich, bo tylko one zagwarantują „uczciwe” ceny zarówno dla rolników, jak i konsumentów. W Luksemburgu przyznał nawet, że Afryka i Ameryka Łacińska powinny wziąć przykład z UE i stworzyć własne systemy finansowania rolnictwa.

Minister chyba zapomniał dodać, że rozwinięte państwa Zachodu rocznie na wsparcie rolnictwa przeznaczają więcej pieniędzy, niż wynosi PKB całej Afryki. Jednak francuski resort rolnictwa bardziej niż względami merytorycznymi kieruje się interesami politycznymi. – Mimo że to zaledwie cztery procent elektoratu, rolnicy mają świetnie zorganizowaną sieć lobbystów. W ostateczności zawsze mogą przyjechać do Paryża i zaorać Pola Elizejskie – tłumaczy „Przekrojowi” Julius Sen, politolog z London School of Economics.

Powrót do złotych lat

Wbrew pozorom rolnicy (nie tylko francuscy) to prawdopodobnie najbardziej elastyczni przedsiębiorcy w Europie Zachodniej. W latach 80., kiedy ceny żywności na świecie były niskie, a koszty produkcji rolnej w Europie coraz wyższe, przekonali polityków, iż jedynie duże dopłaty sprawią, że ich produkty będą konkurencyjne cenowo. Politycy z kolei przekonali do tego Brukselę i wspólnoty europejskie wcale nie przekształciły się w Unię Europejską (jak twierdzą podręczniki historii), tylko w „unię rolniczą” – pod koniec lat 80. ponad 80 procent wspólnotowego budżetu było przeznaczane na rolnictwo! Obecnie, gdy światowe ceny żywności biją wszelkie rekordy*, lobby rolnicze utrzymuje, że Unia nie ma innego wyjścia, niż zwiększyć dopłaty do europejskiego rolnictwa – w trosce o konsumentów, którzy powinni otrzymywać europejską żywność po „uczciwej” cenie.

Głównie pod presją lobby rolniczego pod koniec lat 80. Wspólna Polityka Rolna z mechanizmu, który miał wspierać rolnictwo, przekształciła się w system jego finansowania, co minister Barnier sam przyznał w Luksemburgu. – Teraz Francja chce wrócić to tych złotych lat – mówi nam Peter Becker, ekspert do spraw Unii Europejskiej niemieckiej fundacji Nauka i Polityka. – Unia rozpoczyna właśnie tak zwane okresowe badania lekarskie, czyli etap refleksji nad reformą polityki rolnej, a rolnicza Polska świetnie nadaje się na sojusznika Francji w tej sprawie.

Podobnego zdania są również polscy eksperci. – Francja liczy, że rolnicza Polska poprze powrót do rozbudowanej polityki rolnej. To realny- plan, biorąc pod uwagę silną pozycję PSL w rządzie – mówi Paweł Świeboda, prezes demosEuropa.

Kalkulacja polskiego rządu mogłaby się wydać dziecinnie prosta. Rolnicy w Polsce wciąż stanowią kilkanaście procent społeczeństwa (trudno powiedzieć, ile dokładnie, bo istnieje kilka definicji rolnika niezbędnych przy rozdzielaniu pomocy) i mimo że ich liczba spada, to wciąż są ważną częścią elektoratu.

Dlatego politykom może się wydawać, że utrzymanie lub zwiększenie unijnej pomocy dla rolników jest prostym sposobem płacenia za głosy cudzymi pieniędzmi (o polskiej wersji tego mechanizmu czytaj na stronie 28).

Takie roszczeniowe podejście ma niewiele wspólnego z pierwotnymi założeniami Wspólnej Polityki Rolnej. Na mocy traktatów rzymskich z 1957 roku rolnictwo stało się podstawową płaszczyzną współpracy między członkami wspólnot. – Polityka rolna miała wzmocnić podnoszące się po wojnie europejskie rolnictwo – mówi doktor Łukasz Hardt z Instytutu Sobieskiego. – Drugim celem było zapobieżenie wojnie na dopłaty między członkami wspólnot. Rolnicy wszystkich krajów członkowskich mieli działać w takich samych warunkach.

Limity dobre na wszystko

Jednak rozwój technologiczny sprawił, że europejscy rolnicy szybko zapomnieli o powojennych problemach i szybko zwiększali produkcję, a dzięki wspólnotowemu mechanizmowi- skupu interwencyjnego nie musieli martwić się o zbyt. Wspólnoty gwarantowały, że odkupią od rolnika każdą ilość produktów rolnych po z góry określonej cenie. W rezultacie Bruksela musiała dzierżawić setki magazynów, gdyż nie było wiadomo, co robić z niepotrzebnymi „górami masła” i „jeziorami mleka”. Większość tej nadprodukcji skończyła później jako dary dla Trzeciego Świata, co skutecznie wykończyło tamtejsze rolnictwo. Problem gór i jezior został rozwiązany dopiero w 1984 roku. Bruksela, zamiast obniżyć ceny skupu interwencyjnego, postanowiła wprowadzić limity produkcyjne. I tak na przykład biurokraci zaczęli dzielić między państwa członkowskie maksymalny tonaż wyprodukowanego cukru. – Dziś mamy z tymi limitami absurdalną sytuację – tłumaczy Becker. – Na przykład w 2007 roku Unia nie doszacowała we-wnętrznego zapotrzebowania na mleko o
jakieś dwa miliony ton. Jednak ponieważ kraje nie mogą handlować limitami, nie można było zezwolić na przykład polskim rolnikom na zwiększenie produkcji i trzeba było importować mleko spoza Unii.

Limity mogą mieć jeszcze inną funkcję. O tym, jak są one rozdzielane wewnątrz państw, decydują krajowe rządy. Stosują one różne kryteria. Hiszpanie promują młodych rolników, ale już francuski rząd rozdziela limity na mleko równo między wszystkie regiony i chwali się, że mleko jest produkowane w każdym zakątku Francji. W efekcie alpejscy rolnicy co roku nie wykorzystują limitów (trudno ganiać duże stada krów po Alpach), a ich normandzcy koledzy z kolei co roku narzekają, że mogliby wyprodukować dwa razy więcej mleka, niż im wolno.

Do skrajnych sytuacji dochodzi w Danii. – Rozdzielone tam limity na mleko są w praktyce dożywotnią własnością rolnika – opowiada Becker. – Starsi rolnicy do ostatnich lat swojej aktywności nie chcą ich odsprzedawać młodszym. Traktują je jak fundusz emerytalny.

Można jedynie dodać, że obecny rząd Francji sprzeciwia się jakimkolwiek zmianom w systemie limitów produkcyjnych. Mini-ster Barnier twierdzi wręcz, że zniszczyłoby to niezbędną w produkcji rolnej przewidywalność rynku.

O ile system limitów pozostanie w obecnej formie do 2020 roku, o tyle w pozostałych obszarach Wspólnej Polityki Rolnej pięć lat temu rozpoczęła się mała rewolucja. Rządy Niemiec i Francji zgodziły się wtedy, że UE stopniowo zacznie przechodzić od bezpośredniego wspierania produkcji w stronę finansowania konkretnych projektów związanych z rolnictwem. Unia współfinansuje wszelkie projekty ekologiczne i płaci za utrzymywanie gruntów będących w „gotowości rolnej”.

Kultywacja krajobrazu

– Reforma z 2003 roku spotkała się z powszechnym aplauzem, tylko że znów rzeczywistość zawiodła planistów z Brukseli – twierdzi Julius Sen. Stary model WPR poprzez system gwarantowanych cen skupu oderwał rolnictwo od rynkowej rzeczywistości.

Dlatego w latach 90. spadające ceny żywności nie zmusiły europejskich rolników do ograniczenia produkcji. Nowy system, w ramach którego rolnicy dostają od UE pieniądze niemal za samo posiadanie ziemi (na przykład jeśli systematycznie koszą łąki), działa podobnie – obecny wzrost cen żywności powinnien wywołać szybki wzrost produkcji rolnej w Unii. Ale nie wywołał.

– Różnica między tymi systemami polega na tym, że wcześniej UE płaciła za produkcję różnych artykułów rolnych bez względu na ich rynkową przydatność – tłumaczy Sen. – Dziś Bruksela dopłaca do ekologicznych domów, do sadzenia drzew, do produkcji biopaliw, do „kultywacji krajobrazu”, czyli praktycznie do wszystkiego, tylko nie do produkcji żywności.

Szczególnie widowiskowa jest wspierana przez Unię kultywacja krajobrazu. Chodzi między innymi o zachowanie miejsc o tradycyjnym, wiejskim charakterze poprzez dbałość o zabytki budownictwa ludowego oraz sprzęty i narzędzia określonego regionu. Niepokojąco podobnie brzmi słownikowa definicja słowa „skansen”.

Skutkiem ubocznym nowego modelu jest migracja na wieś mieszczuchów, którzy nagle zapragnęli być rolnikami. – Koszą trawkę, hodują kucyka i zgarniają unijne dopłaty – wyjaśnia Becker.

Biorąc pod uwagę zaangażowanie, z jakim Paryż broni WPR, jej skutki uboczne nie są dla niego tak ważne jak korzyści poli-tyczne. Bo przecież rolnik wyborca, również polski, dostanie swoje pieniądze z Brukseli. Podobną polityczną argumentacją może zasugerować się także polski rząd. WPR konserwuje rozproszony charakter polskiego rolnictwa, ponieważ unijne pieniądze sprawiają, że opłaca się uprawa nawet kilku hektarów. W ten sposób tę samą pulę pieniędzy dostaje większa liczba rolników wyborców.

Dreszczyk konkurencji

– Polski rząd zapewne poprze francuską ideę rozbudowanej polityki rolnej – przewiduje Peter Becker. Jednak według niego już w bliskiej przyszłości może się okazać, że był to krok samobójczy. W 2013 roku roku Unia przywróci współfinansowanie polityki rolnej z budżetów krajowych. Oznacza to, że na przykład Niemcy będą mogły z roku na rok coraz silniej wspierać swoje rolnictwo.

W takich warunkach słabsze finansowo kraje, takie jak Polska, będą bez szans. Chyba że ciężar konkurencji wezmą na siebie rolnicy. Ale tu koło się zamyka. – Zarówno dzisiejszy model WPR, jak i ten proponowany przez Francuzów zapewniają rolnikom niemal wszystko. Oprócz dreszczyku rynkowych emocji – mówi Sen.

Sojusz z Francją w sprawie WPR, nawet jeśli niekorzystny dla polskiego rolnictwa, mógłby być elementem proponowanej przez ministra Radosława Sikorskiego „polityki doraźnych sojuszy”: zawieramy z różnymi unijnymi partnerami konkretne po-rozumienia, nawet porozumienia niekorzystne dla nas, bo wtedy możemy oczekiwać rewanżu w sprawie dla Polski ważniejszej.

Francja mogłaby, dajmy na to, wycofać się z forsowania ogólnoeuropejskiej minimalnej stawki podatku dochodowego dla firm, ponieważ taki mechanizm zniwelowałby konkurencyjność państw z mniejszymi obciążeniami podatkowymi, czyli na przykład Polski. Paryż mógłby też zrezygnować z idei Unii Śródziemnomorskiej i poprzeć dalsze rozszerzenie Unii na Wschód. Trudno powiedzieć, na ile ostatnia wizyta prezydenta Sarkozyego w Kijowie była tylko politycznym gestem w stronę Warszawy.

– Na dziś trwały sojusz z Francją byłby niezrozumiały z politycznego punktu widzenia. Skuteczna realizacja francuskich po-mysłów na Unię zaszkodziłaby Polsce – uważa Marek Cichocki, ekspert Centrum Europejskiego Natolin.

Łukasz Wójcik

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)