ŚwiatŻycie w potrzasku - dramatyczne losy Syryjczyków, którzy musieli porzucić swoje domy

Życie w potrzasku - dramatyczne losy Syryjczyków, którzy musieli porzucić swoje domy

Każdego dnia rosną liczby obrazujące konflikt syryjski, toczący się już ponad dwa lata. Te alarmujące statystyki nie oddają jednak dramatu mieszkańców tego kraju. Maciej Moskwa opisuje dla "Polski Zbrojnej" poruszające losy Syryjczyków, którzy stracili przez wojnę domy: 75-latka czekającego swych ostatnich dni w antycznym grobowcu, młodej matki rodzącej pod gradem pocisków i chorej dziewczyny, której grozi śmierć.

Życie w potrzasku - dramatyczne losy Syryjczyków, którzy musieli porzucić swoje domy
Źródło zdjęć: © Polska Zbrojna | Maciej Moskwa/ Testigo Documentary

24.06.2013 | aktual.: 24.06.2013 10:49

Jeszcze nie tak dawno temu samoloty z polskimi turystami latały między Warszawą a stolicą Syrii. Na damasceńskim suku można było nawet zamienić kilka słów po polsku ze sprzedawcami perfum pamiętającymi naszych żołnierzy z sił pokojowych stacjonujących na wzgórzach Golan. Przybyszom z Polski ten bliskowschodni kraj kojarzył się z niezwykłą gościnnością mieszkańców i porywającą atmosferą miast, takich jak Aleppo czy Damaszek.

Taki obraz Syrii to już przeszłość. Wiosna Arabska, która przyniosła zmiany w Tunezji, Egipcie czy Libii, w Syrii wywołała lawinę przemocy. Od marca 2011 roku konflikt się zaogniał. Do tłumienia antyrządowych demonstracji reżim użył wojska i paramilitarnych grup Szabbiha. Bezpośrednią odpowiedzią rewolucjonistów było utworzenie wspieranej przez Turcję Wolnej Armii Syrii.

Rada Bezpieczeństwa ONZ nie zdecydowała się na żadne formy bezpośredniego nacisku na reżim. Z jednej strony dodatkowe wsparcie Rosji, Chin i Iranu pomogły utrzymać się Baszarowi al-Asadowi przy władzy, a z drugiej państwa arabskie leżące nad Zatoką Perską zaczęły wspierać rebeliantów. Spirala przemocy nakręciła się do tego stopnia, że w kwietniu 2013 roku świat stanął przed widmem katastrofy humanitarnej na Bliskim Wschodzie.

Rola uchodźcy

Zostawmy na chwilę politykę, sojusze i skomplikowany teatr geopolityczny i spójrzmy na to, co się dzieje z milionami uciekinierów. Przyzwyczailiśmy się już do terminu "uchodźca". XX wiek z hekatombami, konfliktami regionalnymi, upadkami mocarstw nieraz zmuszał miliony ludzi do ucieczki w poszukiwaniu wody, żywności, bezpieczeństwa. Jest to obraz często przedstawiany w mediach. Właściwie tak często, że można odnieść wrażenie, że bycie uchodźcą to jakaś rola, którą trzeba odegrać w obozie złożonym z białych namiotów, gdzie międzynarodowa obsługa buduje studnie i rozdziela dary umożliwiające przetrwanie niedogodnego okresu.

Taki medialny przekaz i przedstawianie tego zjawiska przez pryzmat statystyk odbiera cierpieniu pierwiastek ludzki. Nie ma miejsca na współczucie, które popycha do działania w obliczu łamania praw człowieka. A nie można pisać o Syrii bez pokazania indywidualnych dramatów ludzi bez głosu, bezbronnych, ofiar, które czekają na jakąkolwiek pomoc.

Naznaczeni wyrokiem śmierci

Shansharah, prowincja Idlib. Do antycznego grobowca schodzi się po bazaltowych schodach. Zanim oczy dostrzegą jakikolwiek obraz, najpierw wyczuwa się chłód i wilgoć. Zejście jest wąskie, śliskie i strome. Ważniejsze jednak jest to, że w tym miejscu nie spada tyle pocisków, ile w Kafr Nabl, skąd uciekł mieszkający w tym miejscu, teraz 75-letni Ismail al-Yousef. W świetle mojej latarki błyszczą jego załzawione oczy. Leży na zimnym klepisku przykryty sfatygowanym kocem, który jest za cienki, żeby ogrzać szarpane chłodem ciało. Szlochając, odwraca głowę. Widać tylko jego powykręcane dłonie. Upokorzony człowiek, zbyt słaby, żeby utrzymać się na nogach, umiera po cichu pod ziemią.

Jest wojna, w szpitalach polowych podejmuje się tylko działania doraźnie - oczyszcza rany, amputuje kończyny, zszywa pokiereszowane ciała. Nikt nie zajmie się wycieńczonym starcem po ataku serca. Ismail jest skazany na powolną i bolesną agonię. Znalazł się w strefie odciętej od jakiejkolwiek pomocy.

Płaskowyż Jebel el Zawiya został co prawda wyzwolony przez siły rebeliantów, ale rządowe wojska odpowiadają ciągłymi nalotami z powietrza, atakami rakietowymi i kanonadami artylerii. Powszechna służba zdrowia nie pracuje w takich warunkach. Ranni muszą szukać pomocy w prowizorycznych szpitalach, przenoszonych z miejsca na miejsce, gdzie personel bardzo często nie ma podstawowych leków. Tym samym cała populacja osób starszych, cierpiących na jakiekolwiek przewlekłe choroby, musi się pogodzić z wyrokiem śmierci odłożonym nieznacznie w czasie.

Martwe miasta

Według danych United Nations High Commissioner for Refugees (UNHCR - Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców) w kwietniu 2013 roku całkowita liczba uchodźców przekroczyła 1,4 miliona osób. Te dane odnoszą się tylko do Syryjczyków, którym udało się wydostać z kraju. Kolejne miliony to pechowcy, którzy zostali wypędzeni, zastraszeni lub po prostu ratowali swoje życie, uciekając z terenów walk. Nie udało się im opuścić kraju. Jak wygląda ich codzienność? Zależy to od tego, gdzie się znaleźli. Sytuacja w kraju zmienia się bardzo dynamicznie. Tereny, które w styczniu 2013 roku wydawały się na dobre odebrane siłom rządowym, stały się teraz areną zaciętych walk, a wewnętrzni uciekinierzy znaleźli się w potrzasku.

Pokonanie kilkuset czy nawet kilkudziesięciu kilometrów do granicy kraju jest dla nich ponad siły. Poziom desperacji w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia sięgnął punktu, w którym żywi zaczęli zamieszkiwać antyczne nekropolie. Martwe miasta.

Samar mieszka obok zbiornika wodnego. Ma na policzku ślad wyglądający jak poparzenie - to leiszmanioza, pasożytnicza choroba tropikalna przenoszona przez moskity. Dziewczynka razem z matką i rodzeństwem mieszka w grobowcu wykutym w skale. Moskity przenoszące chorobę, której objawy zewnętrzne przypominają trąd, gnieżdżą się przy zbiornikach wodnych i rumoszach skalnych, czyli w takim środowisku, w jakim mieszkały dziesiątki rodzin uciekających z bombardowanych miast prowincji Idlib.

Nieleczona leiszmanioza prowadzi do śmierci. Samar nie dostaje leków. Gdyby udało się dostarczyć dziewczynce lekarstwa, to szpetne blizny wprawdzie pozostałyby na jej twarzy już do końca życia, ale miałaby szansę na przeżycie. Wysiłki w tym kierunku podejmuje Polska Akcja Humanitarna, która w marcu 2013 roku wjechała do Syrii z transportem ośmiu ton darów oraz lekami dla szpitali w prowincji Idlib i Hama. PAH pokazała, że możliwe jest dystrybuowanie tych materiałów wewnątrz Syrii, co ma szczególne znaczenie w sytuacji, gdy sąsiednie kraje nie mogą dłużej dźwigać ciężaru związanego z napływem kolejnych fal uciekinierów. To, czy Samar przeżyje, zależy teraz w dużej mierze od tego, czy uda się zebrać pieniądze na kupno leków.

Trud walki o nowe życie zna matka, która rodzi dziecko w miejscu, gdzie spadają pociski, i nie ma czym wykarmić niemowlęcia. W takich beznadziejnych warunkach rodziła Amina, która później nie miała pokarmu dla swojego synka. Dziecko dostawało do jedzenia oleistą zawiesinę wytłoczoną z ziaren lnu. Izba, w której kobieta odpoczywała po porodzie, została zbudowana z głazów i folii. A 2,5 miliona Syryjczyków, którzy nie mogą wrócić do domów, będzie mieć coraz większe trudności z ochroną przed chłodem, deszczem, skorpionami i chorobami, ponieważ z każdym dniem wojny jest więcej problemów z opałem, pożywieniem i pitną wodą.

Jaka jest cena powrotu do domu, gdzie toczą się działania wojenne, przekonał się mieszkaniec Karnazu, który schronił się w jednej ze szkół w miejscowości Alnkair. O swoim dramacie opowiadał oparty o ścianę, ponieważ miał pokiereszowaną nogę. Na twarzy straszyły ślady świeżo zakrzepłej krwi. Chciał zabrać z domu trochę rzeczy dla swojej rodziny. Siedział w samochodzie, gdy na ulicy eksplodował pocisk. Miał szczęście, że przeżył, bo jego dwóch towarzyszy zginęło na miejscu.

Konflikt bez końca

Na długiej liście ofiar tej wojny znajdują się też dzieci, które nie tylko są świadkami przemocy, lecz także bywają angażowane w walkę. To jeden z największych kosztów, które przyjdzie ponieść oprócz Syryjczykom również społeczności międzynarodowej, pozostającej w roli biernego świadka. Brak zaufania do Zachodu, który tak szybko zdecydował się na interwencję w Libii, a Syrię pozostawił samą sobie, to idealny grunt dla ekstremizmów religijnych.

Na terenie Syrii narasta sektariański radykalizm. Chociaż Syryjczycy często podkreślają, że ten aspekt konfliktu jest niesłusznie akcentowany przez zachodnie media i służy sianiu nienawiści, to jednak nie sposób odczarować rzeczywistości i nie zauważyć mordów na tle wyznaniowym, jak te z ostatnich dni, kiedy zginęło 149 sunnitów z Baniyas i Al-Bayda.

Po takich wydarzeniach kolejne fale uchodźców wewnętrznych uciekają w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Dramat ludności polega na tym, że takich miejsc w Syrii już nie ma. Ludzie z desperacji ukrywają się pod ziemią; częstokroć kując w skale miesiącami, budują podziemne schrony. Najgorsze jest to, że nic nie zapowiada rychłego końca konfliktu, wzrasta za to poziom brutalności między walczącymi, którzy zaczynają sięgać po broń chemiczną.

Maciej Moskwa, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)