Zwykli ludzie okradają banki
We Wrocławiu było w tym roku dziesięć skoków na banki. Autorami większości z nich nie byli bandyci.
24.09.2009 | aktual.: 25.09.2009 11:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Policja nie ma wątpliwości. Autorami większości z dziesięciu napadów na banki, do których doszło w tym roku we Wrocławiu, nie byli bezwzględni gangsterzy, ale zwykli wrocławianie, często bezrobotni. Uwierzyli, że chwila strachu i atrapa pistoletu kupiona w sklepie z zabawkami, pozwoli im na lepsze życie. Z banków wychodzili jednak z niewielką kasą. Najczęściej ich łupem padało raptem kilkaset złotych.
Policja widzi, że ma do czynienia z amatorami. Głośno było o renciście, który po napadzie przy ul. Kasprowicza zgłosił się na policję i tłumaczył, że ma kredyt do spłacenia.
Inny wrocławianin podczas wakacji wtargnął do banku i spytał, co by się stało, gdyby go okradł. Kasjerka odpowiedziała, że w takiej sytuacji zadzwoniłaby na policję. Mężczyzna grzecznie wyszedł, a po trzech minutach wbiegł, krzycząc: "Ręce do góry"! I jak obiecała kobieta z okienka, wpadł w ręce policji.
Niezwykle płochliwy okazał się napastnik, który tydzień temu chciał ukraść kasetkę z pieniędzmi ze sklepu przy ul. Grabiszyńskiej.
- Zagroził bronią kasjerce i zażądał pieniędzy. Kobieta była w takim szoku, że wyszła na zaplecze, by spytać szefa, co ma zrobić. Napastnik zbaraniał i po chwili wybiegł - opowiada nam, prosząc o anonimowość, kierownik sklepu.
Personelu wystraszył się bandyta, który w stroju wędkarza napadł na agencję bankową przy ul. Rysiej. Uciekł, słysząc krzyk kasjerki. Wciąż szuka go policja.
- Wygląda na to, że są to ludzie, którzy niedawno okradali altanki. Teraz poczuli, że napad na bank jest niewiele trudniejszy - ocenia Tomasz Grzyb, psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
- Napad na bank kojarzył się do niedawna z elitarnością. Teraz jednak oddziałów banków jest na pęczki. Dlatego zwykli ludzie, przyciśnięci złą sytuacją finansową, okradają banki. Mają je pod bokiem - dodaje Dorota Sarapata, psychoterapeutka.
Eksperci od bezpieczeństwa podkreślają, że większa skuteczność policji też pomogłaby powstrzymać falę napadów. - Takie sprawy wymagają czasu. To, że nie złapiemy przestępcy po dwóch dniach, nie oznacza, że uniknie on kary - ripostuje Paweł Petrykowski z policji. Dodaje, że w wielu przypadkach monitoring w małych bankach jest tak słabej jakości, że w ogóle nie widać na nim twarzy przestępcy. - Apeluję do wrocławian. Przecież ci przestępcy gdzieś muszą żyć, ktoś ich musi rozpoznać. Nie bójcie się zgłaszać tego na policję - podkreśla policjant.
Tymczasem sygnałów o takich przestępstwach jest jak na lekarstwo. W tym roku wrocławianie nie pomogli policji schwytać rabusia bankowego ani razu. Mimo że oferowano nagrodę - 5 tys. zł.
Sami bankowcy przyznają, że rzeczywiście w mniejszych agencjach bankowych systemy bezpieczeństwa są słabsze. Ten rok ma jednak przynieść kres takim zuchwałym napadom. Małe placówki bankowe już zaczęły wprowadzać system powolniejszego wydawania gotówki i automatyczne alarmy.
- Klient będzie musiał wcześniej, np. telefonicznie, powiadomić bank, że chce wypłacić gotówkę. Kasjer nie będzie miał pieniędzy pod ręką. Zanim wyciągnie je z sejfu, przyjedzie policja - tłumaczy Remigiusz Kaszubski ze Związku Banków Polskich.
O tych skokach się mówi
W historii Wrocławia nie brakuje spektakularnych napadów rabunkowych. Jednym z najsłynniejszych napadów w mieście był skok grupy ochroniarzy, którzy zgarnęli około 4 mln zł. Napadu dokonali pod koniec lat 90. Do dziś ten skok nazywany jest napadem stulecia. Choć sprawcy siedzą w więzieniu, pieniędzy z rabunku nie odzyskano. Ochroniarze do akcji dobrze się przygotowali. Przed wyjazdem w trasę z pieniędzmi zaproponowali trzem kolegom jedzenie i picie. Sałatka była zatruta. Po kradzieży uciekli za granicę. Zostali aresztowani w 1999 roku w Monachium. Odsiadują 11-letnie wyroki.
W latach 90. dużo mówiło się także we Wrocławiu o zuchwałym skoku na pocztę przy ulicy Grabiszyńskiej. Tam też działała zorganizowana grupa. Znała specyfikę i zabezpieczenia firmy. Najprawdopodobniej w napadzie pomogła jedna z pracownic.
Kilka dni temu cała Polska żyła natomiast historią kleryka, który w desperacji napadł na bank w Szamotułach i zrabował 5 tys. zł. Wszedł do banku w spodenkach i koszuli. Wyciągnął nóż i zażądał pieniędzy. Podejrzanego po zaledwie kilku chwilach policja zatrzymała na przystanku autobusowym.
Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes/Wrocław: Amatorzy okradają małe banki