ŚwiatZwyczajne ludobójstwo

Zwyczajne ludobójstwo

W 11 lat po masowych mordach i czystkach etnicznych w Rwandzie
– państewku zagubionym w środku Afryki – miejscowe władze znalazły winnego. Wszystko zwalono na Kościół katolicki.

Zwyczajne ludobójstwo
Źródło zdjęć: © AFP

24.11.2005 | aktual.: 05.12.2005 16:29

Wszystko wyglądało jak w sensacyjnym filmie. Kilka tygodni temu na rwandyjskim lotnisku w Kigali aresztowano belgijskiego misjonarza ojca Guy Theunisa. Osadzono go w największym więzieniu stolicy i postawiono 10 zarzutów, w tym najcięższy – „podżegania do ludobójstwa” w wojnie domowej sprzed 11 lat. W Rwandzie grozi za to kara śmierci.

Zakonnik nie czekał długo na wyrok trybunału ludowego, zwanego Gacaca. W czasie trwania przewodu sądowego misjonarz, oskarżany przez ponad 20 osób, miał tylko jednego obrońcę. Trybunał uznał ojca Theunisa za winnego. Jednocześnie samokrytycznie stwierdził, że jego przypadek jest zbyt skomplikowany, by mogli o nim decydować ludzie w większości bez fachowego przygotowania.

O zakonnika upomniały się władze belgijskie. Dzięki zabiegom brukselskiego MSZ rząd w Kigali zgodził się na ekstradycję zakonnika. Rwanda podkreśliła jednocześnie, że gdyby rząd belgijski miał zawiesić postępowanie, zakonnik byłby ostatnim więźniem przekazanym do kraju pochodzenia.

Los zakonnika zainteresował liczne organizacje międzynarodowe. Robert Menard, sekretarz generalny organizacji Reporterzy bez Granic, ostro skrytykował zatrzymanie ojca Theunisa, określając go jako człowieka, który „zawsze bronił zasad tolerancji oraz poszanowania innych i całe swoje życie poświęcił walce z rasizmem i nienawiścią”. „To sprawa polityczna. Wydaje się, że nie podjęto żadnego wcześniejszego śledztwa prowadzonego przez organy sądowe.

Wygląda na to, że rwandyjski prokurator podpisał nakaz aresztowania pod presją liderów rządzącego Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (z plemienia Tutsi), którego przedstawiciele zeznawali przeciwko ojcu Theunisowi przed trybunałem ludowym” – napisali w oświadczeniu Reporterzy bez Granic.

Filip de Vestele, współbrat o. Theunisa, twierdzi, że była to parodia procesu. – W Rwandzie istnieją grupy fałszywych świadków, którzy są gotowi złożyć jakiekolwiek świadectwo w trakcie procesu – tłumaczy. Zainteresowanie ojcem Theunisem rządu belgijskiego może mieć z kolei jeszcze inne tło.

Bez względu na to, jaki będzie dalszy los zakonnika, jest on pierwszym cudzoziemcem – choć nie pierwszym przedstawicielem Kościoła – oskarżanym przez rwandyjski sąd o udział w zbrodniach sprzed 11 lat. Zakonnik, który ma dziś 60 lat, pracował w tym środkowoafrykańskim kraju w latach 1970–1994. Był współzałożycielem rwandyjskiego Stowarzyszenia na rzecz Obrony Praw Człowieka i Wolności Publicznej oraz rwandyjskiej sekcji międzynarodowej pokojowej organizacji katolickiej Pax Christi. Jako dziennikarz przez 19 lat pisał dla czasopism „Dialogue” oraz „Presse Rwandaise Dialogue”. Przez wiele lat współpracował też z organizacją Reporterzy bez Granic.

Jednym z 10 zarzutów stawianych ojcu Theunisowi było przedrukowywanie w czasopiśmie „Dialogue” materiałów z rwandyjskiego dziennika „Kangura”, zachęcających do zabijania Tutsi. Według przełożonych zakonu Ojców Białych, do których należy ojciec Theunis, zakonnik swoimi artykułami starał się pokazać okrucieństwo Hutu i zwrócić uwagę zagranicy na niebezpieczny rozwój sytuacji w Rwandzie. Jeszcze przed rozpoczęciem rzezi w 1994 roku opisywał naruszanie praw człowieka zarówno przez wojska rządowe, jak i ówczesnych rebeliantów z Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego pod wodzą obecnego prezydenta Paula Kagame.

Kto następny?

Czy aresztowanie Theunisa oznacza, że podobnych konsekwencji mogą się spodziewać inni misjonarze pracujący w Rwandzie? O swoich obawach mówią polscy misjonarze przebywający w tym kraju. W ostatnich latach oskarżenia o rzekome uczestnictwo w masakrach postawiono wielu księżom i zakonnikom. Niektórych oczyszczono z zarzutów, jednak inni otrzymali wyroki.

W 2001 roku sąd przysięgły w Brukseli skazał dwie rwandyjskie zakonnice na 20 i 12 lat więzienia za udzielanie pomocy zbrodniarzom. Odwołały się one od tego wyroku do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który do tej pory nie zajął w tej sprawie stanowiska. W 2000 roku, po 15 miesiącach aresztu i długotrwałym procesie publicznym, z zarzutów oczyszczono biskupa Augustina Misago z diecezji Gikongoro. Po wyjściu z więzienia powiedział, że jego aresztowanie miało na celu próbę skompromitowania Kościoła katolickiego w Rwandzie, wciąż oskarżanego w rwandyjskiej prasie o „utrzymywanie ideologii ludobójstwa”.

Kilka tygodni temu rozpoczął się proces administratora Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, oskarżonego o współudział w morderstwie dużej grupy ludzi, którym udzielił schronienia w kompleksie Mugonero. Przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym do spraw zbrodni w Ruandzie stanął także Athanase Seromba, katolicki duchowny, mający wydać polecenie zburzenia kościoła, w którym przebywało ponad dwa tysiące uchodźców Tutsi.

Kościoły były miejscem, gdzie szukało schronienia wielu ludzi. Szwadrony śmierci cieszyły się z tego, bo mieli ich zebranych razem, nie musieli szukać po wioskach. Ksiądz nie miał nic do powiedzenia. Były też wypadki, gdy księża ginęli razem z parafianami.

– W sąsiedniej parafii ksiądz właśnie spowiadał. Wpadli do kościoła, wszystkich zabili – wspomina kapucyn ks. Stanisław Urbaniak, który jako jeden z niewielu został w Rwandzie w czasie wojny. Na plebani chronił 500 osób. Rebelianci trzy razy atakowali parafię.

– Ostatni raz, to było 13 maja, podjechało chyba z 10 samochodów, by nas zabrać. Jeden z oficerów odbezpieczył karabin, żeby we mnie strzelić. Uderzyłem w ten karabin, on upadł, a ja w tym momencie uciekłem do kościoła – opowiada o. Urbaniak. Mówi, że nie wie, jak to się stało, że ich wszystkich nie zabili. Gdy modlili się wewnątrz kościoła razem ze zgromadzonymi tam ludźmi, nadjechał inny oficer, który (jak się potem okazało) sprzyjał rebeliantom. – Wyciągnął pistolet w kierunku swych żołnierzy i powiedział: „Albo wracacie do domu, albo was rozstrzelam”. Rozeszli się, a my zostaliśmy uratowani – relacjonuje polski misjonarz.

Przeciwko Kościołowi w Rwandzie występują parlamentarzyści tego kraju, oskarżający go niedawno o stosowanie segregacji etnicznej w przyjmowaniu kandydatów do kapłaństwa. Atakowany jest też przez związaną z rządem prasę. Gdy aresztowano belgijskiego zakonnika, w jednej z gazet ukazały się oskarżenia pod adresem Kościoła katolickiego o podejmowanie działań separatystycznych przeciw rządowi w Kigali.

Przy okazji, nie po raz pierwszy zresztą, jednym z głównych „prowodyrów wszelkiego zła” nazwano arcybiskupa Henryka Hosera. W styczniu tego roku Jan Paweł II mianował tego pallotyńskiego księdza, pracującego przez 20 lat jako misjonarz w Rwandzie, sekretarzem pomocniczym Kongregacji Ewangelizacji Narodów i przewodniczącym Najwyższej Rady Papieskich Dzieł Misyjnych.

Obecne władze twierdzą, że do dzisiejszego podziału etnicznego kraju doprowadziły rasistowskie teorie głoszone niegdyś przez kolonialistów i misjonarzy. Podobnie dzisiaj zarzuca się misjonarzom prowadzenie działań separatystycznych. Kilka tygodni temu jedna z rwandyjskich gazet wyraziła nadzieję, że nowy papież ukróci poczynania zakonników.

Dobrze zaplanowana tragedia

Po ponad 11 latach od tragicznej rzezi (którą w Polsce można sobie przypomnieć dzięki wyświetlanemu właśnie w kinach filmowi „Hotel Ruanda”) kraj wciąż nie może rozliczyć się z przeszłością, a aresztowanie belgijskiego misjonarza jest jedynie najbardziej widocznym przejawem tych problemów.

Wojna domowa, będąca w istocie ludobójstwem na ogromną skalę, rozpoczęła się 7 kwietnia 1994 roku po zestrzeleniu samolotu, w którym zginęli prezydenci Rwandy i Burundi, udający się na rokowania pokojowe.

To wydarzenie sprowokowało rwandyjskich żołnierzy do wprowadzenia w życie planu ludobójstwa, przygotowywanego co najmniej od kilku miesięcy. Oddziały milicji Internhamwe (tzn. Uderzmy Razem), złożone z młodych bezrobotnych ludzi rekrutowanych przez ekstremistyczne partie plemienia Hutu, nie oszczędzały nikogo z Tutsi. W rejonach, w których masakry nie przebiegały dość sprawnie, członkowie milicji przyjeżdżali, aby zachęcać do rzezi.

O skali tragedii świadczą na przykład wydarzenia w południowej prefekturze Butare, gdzie zarówno milicjantów, jak i członków Gwardii Prezydenckiej specjalnie przywieziono do przeprowadzania masowych morderstw. Tam, gdzie mieszkańcy odmawiali udziału w masakrach sąsiadów, Hutu często stawiano wobec wyboru – albo zabiją, albo sami zostaną zabici. W obliczu takiej groźby większość ludzi brała udział w rzezi. Sto dni, które wstrząsnęło afrykańskim krajem, przyniosło blisko milion ofiar. W wyniku wojny ok. 2 mln z 7,5 mln mieszkańców Rwandy opuściło swe domy, uciekając do innych części kraju, a 1,3 mln uchodźców schroniło się w sąsiednich Kongu i Tanzanii. W pogromach 1994 roku zginęło również trzech biskupów oraz 103 księży diecezjalnych i zakonnych, 47 braci zakonnych i ponad 300 sióstr.

Początku etnicznego konfliktu między dwoma plemionami Hutu i Tutsi należy szukać przede wszystkim w polityce Niemiec i Belgii, których te tereny były koloniami. Ale oba kraje niechętnie biorą na siebie odpowiedzialność za to, co działo się w Rwandzie i Burundi ponad 100 lat temu. Za to Organizacja Narodów Zjednoczonych wciąż nie wyjaśniła do końca swojej odpowiedzialności za ludobójstwo mieszkańców Rwandy w 1994 roku. Z raportu opublikowanego w 10. rocznicę wydarzeń przez Human Rights Watch wynika, że pracownicy ONZ dezinformowali Radę Bezpieczeństwa na temat rozwoju sytuacji w tym kraju.

W jednym z najbardziej dramatycznych przypadków siły pokojowe strzegące cywilów na stadionie w Kigali zaczęły się wycofywać, zostawiając ludzi bezbronnych wobec ataków bojówek i wojska. – Gdy błękitne hełmy pakowały się do ciężarówek, rebelianci z maczetami w ręku siedzieli na parkanie, szykując się do masakry... – opowiada jeden z misjonarzy.

Odwet

Według generała Romeo Dallaira dowodzącego siłami zbrojnymi ONZ wystarczyłoby jedynie 5 tys. zachodnich żołnierzy, by położyć kres ludobójstwu. Mimo że wielu polityków i szereg organizacji międzynarodowych świadomych winy za niepowstrzymanie masakry przepraszało Rwandyjczyków, konflikt nadal się tli.

W 11 lat po wojnie w więzieniach przebywa ponad 80 tys. osób podejrzanych o udział w masakrach, wielu z nich nie zostało jeszcze osądzonych. W kwietniu w całym kraju rozpoczęło działalność około 10 tys. tzw. sądów ludowych Gacaca. Najcięższe przypadki rozpatrują sądy państwowe oraz Trybunał ONZ ds. Rwandy w Arusha.

Sądy ludowe takie jak ten, przed którym stanął belgijski zakonnik, to pomysł samego Kościoła. Miały one jednak polegać na rachunku własnego sumienia, a nie na sądzeniu się nawzajem. Dziś, według polskich misjonarzy pracujących w Rwandzie, sądy ludowe prowadzą do nakręcania nowej spirali nienawiści. Ich zdaniem taki rozwój sytuacji leży przede wszystkim w interesie obecnych władz. Gdy państwa i organizacje międzynarodowe zapomniały o Rwandzie, misjonarze pozostali jednym z ostatnich źródeł informacji o tym, co tam się dzieje.

Według nich aresztowanie o. Theunisa i jego pokazowy proces wynikają z chęci zastraszenia misjonarzy. Wracając po wojnie do Rwandy, wielu z nich było świadkami odwetu obecnych władz na Hutu – drugiego ludobójstwa dokonywanego raczej po cichu, „w białych rękawiczkach”, nierzadko po kryjomu, nocą. Ludzie po prostu znikają. Nikt nie wie, co się dzieje z aresztowanymi i porwanymi, za interesowanie się nimi grozi więzienie i kara śmierci.

Opowiadają także o bardziej bezpośrednich działaniach. – Po wojnie tysiące Hutu uciekły za granicę w obawie przed odwetem. Po kilku miesiącach nowy rząd zaczął zachęcać ich do powrotu do kraju. Część z nich wracała, na terenach przygranicznych Rwandy tworzono obozy repatriantów. Władze trzymały ich tam po kilka tygodni. Wśród powracających Hutu byli też oczywiście mordercy z bojówek Internhamwe. Byli śmiertelnie przerażeni, bali się, by ktoś ich nie wydał. W kilku obozach doszło masowych mordów, których na kobietach, starcach i dzie-ciach dokonało rządowe wojsko – opowiada jeden z misjonarzy, pokazując dziennikarzom pole usłane ludzkimi kośćmi, których nie pozwolono mu pochować.

Niewinni za wszelką cenę

Misjonarze mówią wprost, że Rwandyjski Front Patriotyczny finansuje swoją politykę z grabieży Konga, gdzie wydobywa złoto i diamenty. Według raportu Human Rights Watch 11 lat po zakończeniu ludobójstwa wielu międzynarodowych przywódców wspiera RPF, przymykając oko na ich zbrodnie i licząc na to, że zrekompensuje to zaniedbania w obronie Tutsi przed ludobójstwem. Nawet kiedy konfrontują to z dowodami rozprzestrzeniającego się, systematycznego zabijania cywilów przez żołnierzy RPF w Rwandzie i Kongo, większość waha się przed krytyką tych nadużyć. RPF w naiwny sposób postrzegają jako siłę, która zakończyła ludobójstwo, a wszystkich ich przeciwników – jako jego sprawców.

Dzięki międzynarodowej obojętności od 11 lat po centralnej Afryce rozpełzają się kolejne konflikty: powstanie w północno-zachodniej Rwandzie, dwie wojny w sąsiednim Kongu i 10 lat wojny domowej w Burundi. Dane HRW mówią, że w konsekwencji tych konfliktów – bezpośrednio lub pośrednio – zginęło około 4 mln cywilów.

Magda Wolnik, Marcin Grudzień

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)