Zwierzęta zabijane na futra podzielą PiS? W grę wchodzą duże pieniądze
Temat chowu zwierząt na futra prowadzi do wyraźnych napięć w PiS - działacze partii dzielą się na zwolenników i przeciwników pomysłu, by zamknąć fermy. Wkrótce będą mogli się o to pokłócić w Sejmie, gdy trafi do niego projekt nowelizacji odpowiedniej ustawy. - Może w końcu wydarzy się to, o co staraliśmy się od 10 lat - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mikołaj Jastrzębski z fundacji Viva!, która współtworzyła projekt nowelizacji.
W tym miesiącu do laski marszałkowskiej ma trafić projekt nowelizacji ustawy zakazującej chowu zwierząt na futra. Funkcjonowanie przemysłu futrzarskiego to sprawa, która wywołuje ostre spory nie tylko między lewicą a prawicą. Przywołanie tematu doprowadziło do podziałów w szeregach PiS oraz pośród konserwatywnych publicystów.
Rozchodzi się nie tylko o dobro zwierząt, ale i o pieniądze. W 2016 roku łączna wartość eksportu skór Polski wyniosła 2,3 mld złotych.
"Dzieją się rzeczy barbarzyńskie"
Za zakazem opowiada się poseł Krzysztof Czabański (PiS), który ma "popchnąć" nowelizację ustawy w Sejmie. Pomysł popiera także Jarosław Kaczyński, który mówił na antenie Radia Łódź, że "dzieją się rzeczy barbarzyńskie i niektórzy z zewnątrz traktują Polskę jak taki kraj, gdzie wszystko można, chociaż w ich własnych krajach nie można i z tym trzeba skończyć".
Powodów, by fermy likwidować nie widzi minister rolnictwa i rozwoju wsi, Krzysztof Jurgiel. Uważa, że korzyści ekonomiczne z przemysłu futrzarskiego są na tyle duże, że jego likwidacja znacząco uderzyłaby w budżet państwa. Należy dodać, że Jurgiel nadzoruje fundację "Polska Ziemia" – jej prezesem jest Szczepan Wójcik, właściciel jednej z większych hodowli norek w kraju.
Kilku innych członków PiS zasiada w gronie ekspertów tej fundacji. Inaczej mówiąc: współpracują z potentatem rynku futrzarskiego. Znajdziemy wśród nich chociażby senatora Przemysława Błaszczyka czy posłów Jacka Sasina i Jana Ardanowskiego. W pamięci internautów pozostał też post posła Dominika Tarczyńskiego, który chwalił się na Twitterze futrem z jenotów.
Ekonomia nie zwalnia od etyki
Do walki na argumenty "za" i "przeciw" dołączyli też konserwatywni dziennikarze. Wojciech Mucha z "Gazety Polskiej Codziennie" napisał tekst, w którym zabijaniezwierząt na futra zdecydowanie krytykuje. Odpowiedział mu Łukasz Warzecha. Publicysta stwierdził, że Mucha "bez śladu sceptycyzmu przyjmuje stanowisko lewackich ekooszołomskich organizacji".
Do dyskusji włączyła się dziennikarka portalu wpolityce.pl Anna Sarzyńska. Poparła redaktora Muchę. W swoim tekście zwróciła się też bezpośrednio do Warzechy tłumacząc mu, że "ekonomia, pieniądze, zyski, podatki – to wszystko jest ważne. Ale od kierowania się etyką nie zwalnia". Podkreśliła też, że "nie warto przypinać łatek eko-terrorystów, lub pożytecznych idiotów, każdemu, kto na los żywych stworzeń patrzy nie tylko przez pryzmat ekonomii".
Wyśrubowane standardy
Spór niebawem przeniesie się zapewne na salę sejmową, gdzie będzie głosowany projekt nowelizacji ustawy. Ludzie popierający ustawę twierdzą, że "wielbicielom futer" zależy przede wszystkim na pieniądzach. Z kolei jej przeciwnicy podkreślają, że ekolodzy kierują się pobudkami emocjonalnymi i takie też są ich argumenty.
- Polski przemysł futrzarski wyróżnia sie w Europie i na świecie. Mamy trzecie miejsce jeśli chodzi o eksport. To jedna z niewielu branż, która obywa się bez dopłat rządowych i unijnych. Teraz mamy to stracić? Wiem, że poseł Czabański twierdzi, że jesteśmy takim śmietnikiem Europy, który ma służyć do produkcji tego, czego nie chce przejąć Zachód. To bzdura. I jeśli my się tym nie zajmiemy, to chętnie zrobią to ludzi w Rosji lub na Ukrainie. Przejmą nasz zysk - mówi nam Jacek Podgórski, dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej. I dodaje: - Do tego przy produkcji futer i w branżach z nią związanych, przykładowo w firmach produkujących klatki dla zwierząt, zatrudnia się około 50 tysięcy ludzi.
A co z cierpieniem zwierząt? - W Polsce mamy bardzo wyśrubowane standardy jeśli chodzi o hodowlę zwierząt. W ciągu ostatnich lat nastąpiła diametralna poprawa warunków ich bytowania. Poza tym hodowcowm nie opłacałyby się zanidebania, bo automatycznie futro byłoby gorszej jakości. A jakość okrywy włosowej wpływa na ceny. Zdjęcia męczonych zwierząt, które pokazują ci "pseudoekolodzy", to jedna wielka manipulacja. W ich raporcie na temat przemysłu futrzarskiego jest nawet zdjęcie ukradzione od wykładowcy akademickiego, które przedstawia chorego lisa nie pochodzącego z fermy - podkreśla Podgórski.
Całe życie w trumnie
Mikołaj Jastrzębski z fundacji Viva! odpiera argumenty Podgórskiego. Według niego liczba zatrudnionych w Polsce w przemyśle futrzarskim nie może wynosić 50 tys. (a o tej liczbie mówili też ludzie związani z fermami), gdyż według oficjalnych raportów w tej branży pracuje 60 tys. osób w całej Unii. - Zarzut, że ukradliśmy zdjęcie też jest nietrafiony. Owszem, to zdjęcie zrobione przez profesora Jakubowskiego. Użyliśmy go na prawach cytatu i służyło tylko i wyłącznie zilustrowaniu, jak wygląda lis chorujący na gronkowca - wyjaśnia Jastrzębski. Zaznacza też, że wszystkie inne zdjęcia w raporcie są ich własnością, a niektóre były składane w prokuraturze podczas spraw o znęcanie się nad zwierzętami.
- To jasne, że ludziom związanym z tym przemysłem zależy na pieniądzach - mówi działacz. Podkreśla, że nie powinno się jednak myśleć o osobistych zyskach, a o humanitarnym traktowaniu zwierząt: - Lis na wolności ma jakieś 300-400 ha, w zoo dysponuje 20m kwadratowymi. W klatce jest skazany na 0,5 m kwadratowego. To tak, jakby człowiek musiał całe życie spędzić w trumnie. Te zwierzęta są zestresowane. Raz trafił do nas (do schroniska dla odratowanych zwierząt - przyp. red.) lis z odgryzioną do połową łapą. Sam to sobie zrobił z tego napięcia.
Jastrzębski jako aktywista Fundacji Viva! brał udział w posiedzeniach Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt podczas omawiania nowelizacji, która miałaby doprowadzić do zamknięcia ferm. - I nie będzie tak, jak mówią jej przeciwnicy, że nagle z dnia na dzień zamknięmy fermy. Nowelizacja zakłada długi okres przejściowy - zapewnia Jastrzębski. I cieszy się: - Projekt gdzieś koło połowy miesiąca powinien już być w Sejmie. Może w końcu wydarzy się to, o co staraliśmy się od 10 lat. I fermy, podobnie jak w wielu innych krajach, zostaną zamknięte.