ZTM wyrzucił 20 mln zł w błoto? Problem z bramkami w metrze
Od ponad roku nie wiadomo, ile osób korzysta z metra. Po decyzji Zarządu Transportu Miejskiego o udostępnieniu wejść awaryjnych dla wybranych grup pasażerów, przejścia te są otwarte niemal non-stop. Spadki zarejestrowanych wejść na niektórych stacjach sięgają nawet 60%. Czy 20 mln zł na bramki biletowe na centralnym odcinku II linii to środki wyrzucone w błoto? - pyta serwis Transport-publiczny.pl.
Jak się okazuje, warszawski system bramek biletowych należy do jednego z najmniej szczelnych na świecie. Część pasażerów omija bramki za pomocą wind lub wejść awaryjnych. Niektórzy po prostu przechodzą nad nimi. Jak pamiętamy, wyjścia awaryjne były przez jakiś czas plombowane, jednak ZTM w nowym regulaminie zezwolił niepełnosprawnym, rowerzystom oraz pasażerom z większym bagażem na korzystanie z nich bez ograniczeń. Do tego jakiś czas temu pozwolono korzystać z nich osobom podróżującym z psami. W praktyce wygląda to tak, że wyjścia awaryjne są otwarte stale, a podczas szczytu przechodzą przez nie właściwie wszyscy. Widać to świetnie przy wejściu na peron na stacji Metra Ratusz, tuż obok windy.
Trudno się dziwić, że padają pytania o sens utrzymywania bramek biletowych w metrze. Tym bardziej, że statystyki są nieubłagane: przed wejściem nowego regulaminu przewozów bramki w metrze rejestrowały dziennie ok. 510-540 tys. skasowań, rok później wartości te były niższe o 110-140 tys., a liczba wejść na niektórych stacjach spadła nawet o 50-60%. Liczba pasażerów oczywiście nie spadła, w tej chwili nie wiadomo jednak czy się zmieniła i ile osób faktycznie korzysta z metra.
Takie statystyki są potrzebne z wielu względów. Pasażerów należy liczyć by wiedzieć np., które stacje są najbardziej obciążone, jak organizować transport dowożący do podziemnej kolejki, by wiedzieć jak rozkłada się ruch godzinowo, ile wagonów należy włączyć do składu i tak dalej.
Obecny system bramek pozwala na dostanie się na peron bez biletu lub na omijanie ich dzięki windom lub wyjściom awaryjnym (bramki awaryjne zamykane na niektórych stacjach przez pracowników metra są ponownie otwieranie w ciągu minuty).
- Liczba pasażerów korzystających z metra ustalana jest na podstawie danych z bramek biletowych, które są powiększane o szacunkowy współczynnik pasażerów korzystających z wejść ewakuacyjnych lub wind - wyjaśnia portalowi rzecznik ZTM, Igor Krajnow. Jednak bramki nie pozwalają nawet na oszacowanie liczby pasażerów, a procentowe spadki różnią się na poszczególnych stacjach i w poszczególne dni tygodnia. W tej chwili ZTM nie potrafi odpowiedzieć na pytanie ile osób korzysta aktualnie z metra.
Na centralnym odcinku II linii metra pojawią się zupełnie inne bramki. Ich koszt (uwzględniony w ogólnej cenie ryczałtowej kontraktu) wyniósł 20 mln złotych. Drzwi ewakuacyjne otwierane będą wyłącznie w sytuacjach kryzysowych i nie będą położone w linii bramek wejściowych. Może się okazać, że - tak jak na pierwszej linii metra - z wyjść awaryjnych korzystać będą nie tylko osoby do tego uprawnione, do tego nadal będzie można korzystać niemal swobodnie i bezkarnie z wyjść awaryjnych. I znów nie będzie można policzyć pasażerów. Jak sobie z tym poradzić?
Transport Publiczny proponuje dwa wyjścia: jednym z nich jest likwidacja bramek - bo po co utrzymywać i rozbudowywać drogi system, skoro nie spełnia swojej roli? Bilety można kasować w zwykłych kasownikach, które nie będą utrudniały dostępu do peronu. Drugi sposób to uszczelnienie systemu - poprzez na przykład wprowadzenie nadzoru (w wielu miastach stosowane jest takie rozwiązanie).
Gdy zaczniemy korzystać z centralnego odcinka II linii metra, szybko okaże się czy nowe bramki spełniają swoje zadanie, czy jednak działają jak te na pierwszej linii, a 20 mln złotych zostało wyrzucone w błoto