Zrobią wszystko dla 34 tys. zł
W gąszczu wyborczych obietnic można się pogubić. Dlatego Wirtualna Polska zapytała "jedynki" z poszczególnych okręgów o to, co chcą zrobić w europarlamencie. Kandydaci mamią wyborców szerszym dostępem do internetu i promocją ich regionu, inni idą dalej i oferują załatwienie "wszystkiego". A to wszystko dla 34 tys. zł miesięcznej pensji plus diety, zwroty kosztów podróży, 17 tys. euro na pensje pracowników i biura zagraniczne oraz 4 tys. euro na prowadzenie biur. Którzy kandydaci obiecują gruszki na wierzbie, a którym można wierzyć?
Im kandydat mniej obiecuje, tym bardziej jest wiarygodny
Do tego, że kampania wyborcza odbywa się na wysokim poziomie ogólności, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Kto by zresztą chciał słuchać o szczegółach Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony czy polityki rolnej Unii Europejskiej. O tym, że wyborcy tego "nie kupią” wiedzą i stratedzy kampanii, i sami kandydaci. I tak np. Wojciech Olejniczak, „jedynka” SLD z Warszawy, reklamujący się hasłem „Energia dla Warszawy”, zapowiada po prostu, że będzie „godnie i kompetentnie reprezentować nasz kraj w PE”. Jak? Nie dowiemy się, jeśli go nie wybierzemy. Równie mało konkretny jest Marek Borowski, kandydat Centrolewicy z Lublina, który chce, aby „Polska jak najwięcej korzystała z przynależności do Unii (zarówno finansowo jak i prawnie), aby zatrzeć różnice
w podejściu do ‘starej’ i ‘nowej’ Europy”.
CZEGO OD EUROPOSŁÓW OCZEKUJĄ POLACY - ZOBACZ SONDĘ WP
Czy to dobra strategia? Czy kandydat, który operuje ogólnikami może być wiarygodny? Paradoksalnie tak, bo jak wskazuje prof. Wawrzyniec Konarski, politolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, jeśli zostanie wybrany, jego działania będą zależne od stanowiska frakcji politycznej, której będzie członkiem. Jest więc uczciwy wobec wyborców - nie może obiecać nic konkretnego, bo realizacja zależy od linii frakcji (w wypadku Olejniczaka i Borowskiego - Partii Europejskich Socjalistów).
Konkrety dla miasta czy regionu - takie rzeczy to w radzie miasta czy sejmiku wojewódzkim, a nie w PE
Jak mówi prof. Konarski, takie prowadzenie kampanii, choć pozornie niefrasobliwe, może świadczyć o zrozumieniu istoty działania Parlamentu Europejskiego. – PE to organ o charakterze konsultacyjnym, częściowo legislacyjnym. Jego specyfika polega na współpracy na jego forum nie w ramach poszczególnych krajów, ale istniejących w parlamencie grup politycznych – tłumaczy ekspert. Posłowie nie zasiadają w grupach narodowych, ale głównym spoiwem w ich działalności są poglądy polityczne. - Polacy mogą wspólnie jakąś inicjatywę przepychać, tak jak w polskim sejmie od czasu do czasu posłowie z danego regionu działają wspólnie na rzecz jakiejś sprawy. Najczęściej jednak sojusze układają się według podziałów politycznych. Parlament Europejski nie jest międzynarodowym meczem – dodaje Melchior Szczepanik, ekspert Instytutu Spraw Publicznych.
Dlatego, jeśli kandydaci obiecują, że załatwią coś dla konkretnego regionu, możemy być sceptyczni. Choć z plakatów na ulicach miast wołają: „Więcej dla Warszawy”, raczej nie można im wierzyć. - Może być tak, że jakaś konkretna dyrektywa będzie miała znaczące przełożenie na to, co się dzieje w Warszawie. Wtedy dany poseł może się starać, żeby ona miała taki, a nie inny kształt. Konkretnie dla Warszawy można jednak zdziałać niewiele – mówi ekspert ISP.
Tomasz Poręba, kandydat PiS z Rzeszowa, zapowiada na przykład, że będzie promował Podkarpacie jako region atrakcyjny dla inwestorów zagranicznych i upowszechni na Podkarpaciu dostęp do internetu. Czy to realne deklaracje? - Kandydatowi trudno obiecywać, że będą pieniądze na internet w Rzeszowie, bo o tym Parlament Europejski nie decyduje. Może starać się o to pośrednio, walczyć o to, by fundusze strukturalne były utrzymane w formie szczodrej. Nie ma natomiast możliwości ściągnięcia pieniędzy na konkretny cel dla konkretnego regionu – tłumaczy Szczepanik. – Na pewno więcej dla miasta bądź regionu można załatwić w radzie miasta czy sejmiku wojewódzkim. Decyzje, jakie zapadają w PE są ogólne, mają wpływ na życie wszystkich mieszkańców Polski i Europy. Najlepiej, jeśli ze swoimi wyborczymi obietnicami kandydat wpisuje się w plan prac PE. Wówczas jego postulaty
mają szansę realizacji. Zresztą znajomość zagadnień, jakimi europarlament będzie zajmował się w przyszłej kadencji, wiele mówi o przygotowaniu kandydata do pracy w Parlamencie Europejskim. Przyszłych europarlamentarzystów czeka bardzo pracowita jesień. Będą musieli się zmierzyć z wieloma trudnymi problemami, z których pierwszą i najważniejszą kwestią jest uchronienie europejskich społeczeństw przed dalekosiężnymi skutkami kryzysu. Pracę nad wyprowadzeniem gospodarki z kryzysu, wspieranie przedsiębiorstw i walkę z bezrobociem zapowiada Danuta Huebner "jedynka” Platformy z Warszawy i Marek Siwiec kandydat SLD-UP z Poznania.
We wrześniu europarlament będzie także rozstrzygał takie kwestie, jak zastąpienie nowym porozumieniem wygasłej umowy o partnerstwie i współpracy z Rosją, zapobieżenie przerwom w dostawach gazu z Rosji przez Ukrainę, a także usunięcie barier pozataryfowych w handlu z Chinami. Janusz Onyszkiewicz, kandydat Centrolewicy z Krakowa, który będzie zabiegać o to, by wszystkie kraje Unii mówiły w stosunkach z Rosja jednym głosem i by w polityce energetycznej panowała solidarność, w swoich obietnicach nie rozmija się z rzeczywistością. Podobnie Konrad Szamański (PiS, Poznań), który chce kontynuować prace na rzecz otwarcia UE na Wschód.
Inne zadania, jakie stoją przed nowym europarlamentem, to działanie w celu zwalczania skutków zmian klimatycznych. Wie o tym Stanisław Żelichowski (PSL, Olsztyn), który chce pracować na rzecz ochrony środowiska, pozyskania środków na budowę oczyszczalni, kanalizacji, składowisk odpadów.
Polityczni outsiderzy obiecują najwięcej
Do kategorii zupełnie nierealnych obietnic należą te składane przez politycznych outsiderów – polityków takich partii, jak Prawica RP czy Libertas. Janusz Sanocki, śląski kandydat Prawicy RP deklaruje np. w ankiecie WP, że w europarlamencie chce zrobić dla Polaków wszystko. Michał Marusik kandydat UPR z Gdańska zaś zastosuje taktykę konia trojańskiego i będzie próbował ujawnić koszty, jakie ponosimy na rzecz Unii. Wojciech Papis kandydujący z pierwszego miejsca Prawicy RP w Bydgoszczy zapowiada z kolei, że będzie bronić suwerenności i niepodległości Polski, blokować wejście w życie Traktatu Lizbońskiego oraz bronić Konstytucji Rzeczypospolitej
Polskiej „jako najważniejszego źródła prawa w Polsce”.
Co na to ekspert? - To frazeologia stosowana przez osoby, które mandat parlamentarny traktują raczej w kategoriach politycznej demonstracji niż załatwiania konkretnych spraw. Przyjmując taką radykalną pozycję, ci kandydaci sami się marginalizują w PE. Z góry wiadomo, że w tej instytucji nic nie zdziałają – mówi WP Szczepanik.
Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas: reporter@serwis.wp.pl