Zostali złapani z medyczną marihuaną. Właśnie rozpoczyna się rozprawa
W środę w Sądzie Rejonowym w Jeleniej Górze rozpoczął się proces Kuby Gajewskiego oraz małżeństwa - Ewy i Dariusza Dołeckich. W 2015 roku zostali przyłapani na próbie przemytu oleju z konopi do Polski. Według kodeksu karnego dopuścili się zbrodni i grozi im aż 15 lat pozbawienia wolności.
06.12.2017 | aktual.: 07.12.2017 14:36
W czerwcu 2015 roku straż graniczna zatrzymała Ewę i Dariusza na przejściu w Jeleniej Górze. Celnicy znaleźli w aucie 1,2l oleju z konopi. Ewa miała wówczas 51 lat, a Dariusz 53. Oboje trafili na trzy miesiące do aresztu i zostali oskarżeni o wewnątrzwspólnotowy przemyt dużej ilości środków odurzających. Zatrzymani twierdzili, że nie przewozili oleju, aby przerobić go na narkotyki, tylko dla matki pana Dołeckiego, która zmagała się z rakiem trzustki, a lekarze nie dawali jej żadnych szans. Pomimo starań o wcześniejsze zwolnienie, Dołeccy opuścili areszt dopiero po 3 miesiącach, gdy do sądu wpłynęła kaucja w wysokości 50 tys. zł. Wyszli, by zjawić się na pogrzebie matki pana Dołeckiego.
Syn Ewy i Dariusza - Andrzej Dołecki, jest prezesem fundacji "Wolne Konopie", która walczy m.in. o legalizację medycznej marihuany (w dużo szerszej i bardziej liberalnej formię, niż zakłada ustawa przyjęta przez Andrzeja Dudę).
"Aresztowano moją matkę i ojca. Spędzą miesiące jak nie lata w więzieniu za to, że próbowali nieść pomoc swoim najbliższym - mojej babci" - napisał na Facebooku Andrzej, w dniu zatrzymania jego rodziców.
Dwa miesiące wcześniej, w kwietniu 2015 roku zatrzymano wiceprezesa "Wolnych Konopi" Kubę Gajewskiego, który próbował przekroczyć granice z 900 gramami oleju z konopi. Został zatrzymany i, podobnie jak państwo Dołeccy, usłyszał zarzut dotyczący przemytu. Choć Kubie grozi 15 lat pozbawienia wolności, na pytanie, o to, czy żałuje, odpowiada przecząco.
- Nie żałuję, bo ten olej przyczynił się do poprawy zdrowia mojego taty. On choruje na nowotwory, ma wycięte jądro, kawałek płuca i nadnercze oraz tarczycę - mówi Kuba w rozmowie z Wirtualną Polską. - To wszystko jest bardzo nerwowe i obciążające psychicznie, ale muszę powiedzieć, że bardziej od wyroku boję się chyba etykiety zbrodniarza i przestępcy. Wiem, że złamałem prawo, ale wierzę też w taką prawdziwą sprawiedliwość - dodaje.
Kubie, Ewie i Dariuszowi prokurator zaproponował wyrok w zawieszeniu (2 na 5 lat) oraz karę grzywny. Nie zgodzili się. "Nasze czynności wiązały się z pomocą osobom śmiertelnie chorym i wynikały tylko i wyłącznie z chęci ratowania zdrowia i życia. Ufamy w sprawiedliwość w naszym kraju i liczymy na łagodniejsze potraktowanie" - napisał na Facebooku Kuba.