Ciało w mieszkaniu wikarego. "Macie siedzieć cicho, nic nie mówić"
- Macie siedzieć cicho, nic nie mówić - tak szef ekipy grabiącej liście przy kościele w Drobinie w sekundę wydał polecenie pracownikom i zakazał im rozmowy z dziennikarzem WP. Po śmierci 29-latka na miejscowej plebanii osoby związane z parafią nabierają wody w usta. Śledczy również nie zdradzają szczegółów sprawy.
Do momentu publikacji tego artykułu pewne było tylko to, że w sobotę chwilę po godz. 18 na plebanii parafii pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika pojawiły się pogotowie i policja, a potem jeszcze prokurator. Kościół stoi w samym środku miasteczka, przy rynku. Plebania jest tuż obok, przy małej, odchodzącej od rynku ulicy Targowej. Wieść o interwencji służb u księży rozeszła się po okolicy lotem błyskawicy.
- Na numer alarmowy 112 otrzymaliśmy zgłoszenie o martwym mężczyźnie na terenie plebanii w Drobinie. Funkcjonariusze już po kilkunastu minutach byli na miejscu. Zgłoszenie potwierdziło się. Lekarz stwierdził zgon mężczyzny. Był to 29-letni mieszkaniec woj. łódzkiego - przekazała Monika Jakubowska z powiatowej policji w Płocku.
Do Drobina równie szybko przybył biskup płocki Szymon Stułkowski, który podjął decyzję o natychmiastowym zawieszeniu wikariusza, w którego mieszkaniu znaleziono ciało.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Wikariusz otrzymał polecenie opuszczenia parafii i zamieszkania poza nią, do czasu wyjaśnienia sprawy. Łączymy się w bólu z rodziną zmarłego. Wyrażamy głębokie ubolewanie i smutek z powodu tej tragedii" - przekazała w komunikacie dr Elżbieta Grzybowska, rzeczniczka prasowa Kurii Diecezjalnej w Płocku.
W poniedziałek w Drobinie wszyscy spekulowali o tym, co mogło wydarzyć się w weekend na plebanii. Leżący pomiędzy Płockiem a Ciechanowem Drobin zamieszkują jedynie trzy tysiące mieszkańców. Wszyscy ze wszystkimi się znają, ale trudno jest znaleźć kogoś, kto utrzymywał bliższe kontakty z księżmi z parafii i mógłby powiedzieć, co wydarzyło się w mieszkaniu wikarego.
- Nie mam pojęcia, co tam się mogło stać. Jesteśmy wszyscy w szoku. Jedni mówią, że tam była libacja, inni mówią o narkotykach i seksie. Ja sam nie wiem, co mam o tym myśleć - mówi pan Artur.
- Ja nie widziałam, żeby coś niepokojącego działo się w tej parafii. Od wczoraj tylko czytam doniesienia w mediach społecznościowych. Jeżeli cokolwiek z tego, co ludzie piszą, to prawda, jest to niebywały skandal i wstyd dla Kościoła - dodaje pani Małgorzata.
Dziennikarz Wirtualnej Polski próbował porozmawiać z proboszczem parafii. Ten odmówił jednak komentarza i odesłał do oświadczenia biskupa, które opublikowaliśmy powyżej.
Kiedy o sprawę próbowaliśmy zapytać z kolei pracowników porządkujących teren przy parafii, podjechał do nich nagle srebrny opel, z którego wysiadł wzburzony mężczyzna. Zaczął krzyczeć do robotników, żeby milczeli.
- Macie siedzieć cicho, nic nie mówić. W pracy jesteście - upomniał ich donośnym głosem. Kiedy próbowaliśmy zapytać, kim jest oraz czy wie coś w sprawie, odmówił komentarza i odjechał.
Zaplanowano sekcję zwłok
Tajemnicza śmierć młodego mężczyzny owiana jest milczeniem nie tylko mieszkańców i przedstawicieli Kościoła, ale też i służb.
- Wszczęte zostało śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. Na wtorek zaplanowana jest sekcja zwłok. W tej sprawie nikt na chwilę obecną nie został zatrzymany, nie przedstawiono zarzutów. Na zwłokach nie znaleziono jednoznacznych śladów mogących świadczyć o przestępczym spowodowaniu tego zgonu - przekazał Bartosz Maliszewski z Prokuratury Okręgowej w Płocku.
Śledczy przesłuchali już wikariusza, ale nie zdradzają, co zeznał. Z uwagi na dobro rodziny zmarłego mężczyzny nieujawniane są szczegółowe informacje o sprawie.
Jak nieoficjalnie ustaliła Wirtualna Polska, kluczowe w sprawie mogą być też zeznania ratowników medycznych, którzy przyjechali na plebanię.
Dziennikarze RMF FM dotarli do nieoficjalnych ustaleń na temat tajemniczej śmierci 29-latka na plebanii. Jak dowiedział się reporter stacji, przed tragedią w lokalu księdza trwałą całonocna impreza, a jej uczestnicy mieli zażywać środki na potencję.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj też: