Zmarnowane szanse rządu, czyli naiwna wiara w naiwność Unii
Po tym, jak polskie państwo, a przede wszystkim jego obywatele, w sposób bezprecedensowy zaangażowali się w pomoc atakowanym Ukraińcom, rząd PiS mógł odbudować swoją pozycję na arenie międzynarodowej, a przede wszystkim - w Unii Europejskiej. Zdaniem analityków i ekspertów, plan ten się nie powiódł. - Polska zmarnowała okazję - twierdzą nasi rozmówcy. Nie wszystko jednak zaprzepaszczono. - Wojna była okazją dla polskiego prezydenta, by na nowo zbudować relacje z amerykańską administracją - zauważają eksperci.
Niedługo po tym, jak Rosja 24 lutego zaatakowała Ukrainę, politycy PiS przekonywali nieoficjalnie: "teraz to żadni eurokraci nie będą mogli dłużej stawiać nam żądań".
Rządzący w nieoficjalnych rozmowach z dziennikarzami nie ukrywali pewności, że nerwowe, długie, przeciągające się negocjacje w sprawie Krajowego Planu Odbudowy i potężnych środków unijnych, jakie miały trafić do krajów UE, muszą wreszcie się skończyć - oczywiście z korzyścią dla Polski.
No bo jak to? Wykłócać się z nami? Szantażować, wymagać kolejnych ustępstw w sądownictwie, w momencie, gdy w tak bezprecedensowy sposób pomagamy siostrom i braciom z zaatakowanego kraju? Przecież Polska jest na ustach wszystkich. Cały świat o nas mówi i nas chwali. Nasze państwo przyjmuje uchodźców, nie buduje dla nich obozów, bo Polacy otworzyli swoje serca i sami zaopiekowali się ofiarami wojny.
Czy w takiej sytuacji unijni biurokracji mieliby czegoś od nas jeszcze żądać?
Morawiecki i Duda przegrywają z Ziobrą
Po pół roku od wybuchu inwazji i zbrodniczego ataku Rosji na Ukrainę z tamtych nadziei rządzących zostało niewiele. Jeśli celem politycznym było odblokowanie KPO dla Polski i zyskanie miliardów z unijnych funduszy, to osiągnąć się go nie udało.
Ba, po pół roku od inwazji mamy z Komisją Europejską i Niemcami najgorsze relacje od lat, a nasz dotychczasowy najbliższy sojusznik w UE - Węgry - stał się dziś najbliższym sojusznikiem Putina w Europie. Grupa Wyszehradzka, na którą postawiliśmy, praktycznie zamarła. A nadzieje premiera Mateusza Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudy na zastrzyk pieniędzy z budżetu UE rozwiali prezes Jarosław Kaczyński z ministrem Zbigniewem Ziobrą.
Eksperci nie mają wątpliwości: Polska zmarnowała swoją szansę.
- Był moment, kiedy Komisja Europejska bardzo chciała kompromisu z Polską. Przez Sejm został przyjęty projekt prezydencki o likwidacji Izby Dyscyplinarnej. Ale później po obu stronach - zarówno KE, jak i po stronie polskiego rządu - doszło do usztywnienia stanowisk. W Polsce wynika to z polityki wewnętrznej, gdzie wpływ na rząd ma Ministerstwo Sprawiedliwości, które zawsze było przeciwko kompromisowi - mówi Wirtualnej Polsce dr Marcin Zaborowski z GLOBSEC, były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jak przyznaje nasz rozmówca, "Komisja Europejska zrozumiała, że zmiany proponowane przez rząd są pozorowane", a "praworządność nie jest w Polsce w istocie przestrzegana".
Analityk twierdzi, że po inwazji Rosji na Ukrainę faktycznie była szansa, by polski rząd zyskał historyczne fundusze z UE na odbudowę gospodarki po pandemii COVID-19. Jednak rządzący tego nie wykorzystali.
- Kwestia pomocy uchodźcom i KPO, w moim przekonaniu, były powiązane ze sobą. Polska była na czołówkach światowych mediów, które pisały o naszym zaangażowaniu w pomoc Ukrainie. Dlatego Komisja Europejska tak chciała kompromisu z rządem PiS w sprawie KPO. Powrócono zatem do sprawy, negocjowano z Kancelarią Prezydenta. Ale - niestety - rząd, w przekonaniu Komisji Europejskiej, nie wypełnił kamieni milowych. Żeby to się stało, musiałoby dojść chyba do rekonstrukcji rządu - mówi dr Zaborowski, nawiązując do sprzeciwu Zbigniewa Ziobro wobec negocjacji z Brukselą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zamach na Dugina to dopiero początek? Ekspert mówi o "basztach Kremla"
Zmienny klimat
Podobną opinię wyraża kolejny rozmówca Wirtualnej Polski. - Dzięki znaczącej polskiej pomocy Ukrainie i w wyniku tego, że staliśmy się - chcąc, nie chcąc - krajem frontowym, klimat wokół Polski się zmienił - mówi specjalista ds. prawa UE prof. Artur Nowak-Far, były podsekretarz w MSZ.
Jak zauważa ekspert, szefowa Komisji Europejskiej, gdy przyjeżdżała do Polski, mogła nie tylko wskazywać na problemy, ale także mówić o pomocy dla cierpiącej Ukrainy i podkreślać, że jesteśmy wzorem dla innych państw.
Czy przyniosło to wymierne rezultaty? Zdaniem byłego wiceszefa MSZ - nie. - Niestety, myśmy tej dobrej atmosfery nie wykorzystali. Nie widać żadnych istotniejszych efektów, jeśli chodzi o naszą pozycję w UE, nie widać żadnego postępu w sprawie KPO - wylicza prof. Artur Nowak-Far.
Nieco inaczej widzi to kolejny rozmówca Wirtualnej Polski, który uważa, że wina w tej sprawie leży nie tylko po stronie Polski.
- Wiosną klimat wokół Polski był bardzo dobry. Z jednej strony dobry PR rządu, z drugiej - przygotowanie ustawy o likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Stąd zgoda Ursuli von der Leyen na uruchomienie KPO. Ale to, że Komisja Europejska niedawno wycofała się ze zgody na uruchomienie środków, zrywając porozumienie z polskim rządem, wynika wyłącznie z faktu sprzeciwu Parlamentu Europejskiego. Kwestia dobrego PR-u Polski nie miała tu znaczenia - mówi Wirtualnej Polsce politolog dr Marcin Kędzierski, ekspert Centrum Polityk Publicznych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Kędzierski - mówiąc o sprzeciwie Parlamentu Europejskiego - przypomina o tym, iż spora grupa europosłów sprzeciwiła się odblokowaniu dla Polski Krajowego Planu Odbudowy. Powód? Naruszanie praworządności przez rząd PiS. Europosłowie w pewnym momencie przestrzegali von der Leyen, że jeśli ta ustąpi polskiemu rządowi, to oni złożą wniosek o jej odwołanie.
Wreszcie - po kilku miesiącach rozmów z przedstawicielami władz PiS - szefowa Komisji Europejskiej oznajmiła, że nie spełniliśmy kryteriów KE. Von der Leyen stwierdziła, że nowa ustawa o Sądzie Najwyższym "nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej".
Jarosław Kaczyński po tej wypowiedzi powiedział: "dość". Oznajmił, że z Komisją Europejską nie ma już o czym rozmawiać, bo stawia ona wobec rządu PiS nowe, nieuzasadnione żądania.
Szkopuł w tym, że premier Mateusz Morawiecki zgodził się m.in. na dwa kamienie milowe, które zakładają "wejście w życie reformy wzmacniającej niezależność i bezstronność sądów" oraz "reformę mającą na celu naprawienie sytuacji sędziów poszkodowanych orzeczeniami Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w sprawach dyscyplinarnych i immunitetów sędziowskich".
Dziś PiS grzmi: nie ma o tym mowy.
Politycy obozu władzy - jak pisaliśmy w WP - pogodzili się, że środków z KPO nie będzie. Stało się to dopiero kilka miesięcy po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę.
Dziecięca paplanina
Prof. Artur Nowak-Far, pytany przez Wirtualną Polskę o to, czy rację mieli ci politycy PiS, którzy tuż po wybuchu inwazji twierdzili, iż bezapelacyjna i wielka pomoc Ukrainie ze strony polskiego państwa i obywateli z automatu oznacza otwarcie furtki do miliardów z unijnych funduszy, zdecydowanie zaprzecza.
- Zawsze podkreślałem, że nie należy wiązać kwestii naszej pomocy dla napadniętej przez Rosję Ukrainy, w tym pomocy dla uchodźców, z Krajowym Planem Odbudowy. Te dwie kwestie się nie wiążą. Środki z KPO nie służą pomocy Ukrainie, tylko miały być przeznaczone na popandemiczną odbudowę i unowocześnienie polskiej gospodarki. Nie mieliśmy w tym kontekście nic do "ugrania", tylko z powodu, że tak znacząco pomagamy naszym ukraińskim przyjaciołom - przekonuje prof. Nowak-Far.
Jak przyznaje analityk ds. międzynarodowych, "jeśli politycy PiS po inwazji Rosji na Ukrainę twierdzili, że nasza pomoc dla Ukraińców oznacza automatycznie odblokowanie środków z KPO dla Polski, to była to jednak jakaś dziecięca paplanina, która nie miała sensu".
Inaczej widzi to dr Marcin Kędzierski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. - Nie dało się rozdzielić faktu, iż jesteśmy krajem frontowym najbardziej zaangażowanym w pomoc Ukrainie w UE, a jednocześnie staramy się o unijne środki w ramach KPO. Nie funkcjonujemy w próżni. Polska wydała na przyjęcie uchodźców około 1 proc. PKB. 10 mld zł z kieszeni Polaków, 15 mld zł z budżetu państwa. Było oczywistym, że przynajmniej część pieniędzy z KPO było traktowane jako rekompensata za przyjęcie uchodźców. Frakcja "gołębia" w PiS wykonała ogromną pracę, prawdopodobnie przy wsparciu ambasady amerykańskiej, ale szantaż ze strony Parlamentu Europejskiego wziął w tym przypadku górę. I nie należy tego wiązać z wojną - tłumaczy nam współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Jednocześnie dr Kędzierski sytuuje nasz kraj na bardzo niskiej pozycji w UE pół roku po wybuchu inwazji.
- Gdyby mierzyć naszą pozycję w UE w skali 0-100, ona przed dojściem PiS do władzy realnie wynosiła 10-15, a PiS ją obniżył do wartości bliskich zeru, ale to nie jest aż tak wielka różnica, jak się wielu wydaje. Skąd jednak wynika tak niska pozycja? Przede wszystkim z faktu, że w Unii tworzy się główny rdzeń integracji skupiony wokół państw Północy. Mamy dwa ośrodki peryferyjne wobec Północy: Południe i Wschód. My jesteśmy na peryferiach Wschodu. I w stosunku do Południa jesteśmy dla Północy mniej istotni - podkreśla dr. Kędzierski.
Czy po zamrożeniu relacji z Węgrami jesteśmy jeszcze słabsi? - Współpraca z Węgrami i tak niewiele nam dawała. Trzeba sobie to jasno powiedzieć. Dzisiaj najbliższymi sojusznikami są Czesi i państwa bałtyckie, ale nie są to państwa, które mają większy wpływ na procesy integracyjne w UE - nie ukrywa politolog i współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Skorzystał prezydent Duda. "Amerykanie zmienili zdanie"
Mimo że na polu europejskim Polska nie wykorzystała swojej szansy, straciła (przynajmniej na razie) unijne fundusze i niektórych sojuszników, na których opierała swoją międzynarodową politykę, nie jest tak, że porażkę odnieśliśmy w każdym aspekcie.
Eksperci w rozmowie z Wirtualną Polską podkreślają przede wszystkim umocnienie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a także fakt, że nasze ostrzeżenia przed Rosją zyskały wreszcie posłuch (choć o wiele za późno).
Dr Marcin Zaborowski z GLOBSEC, podkreśla, że "działania tuż po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę oraz postawa polskiego społeczeństwa bardzo pozytywnie wpłynęły na wizerunek Polski za granicą". - Tę koniunkturę udało się wykorzystać w pewnych aspektach, przede wszystkim zmieniła się percepcja USA. Administracja Joe Bidena zaczęła nas inaczej postrzegać. Inaczej patrzy na nas także amerykański Kongres, co przełożyło się na zwiększenie obecności wojskowej USA w Polsce - zauważa ekspert w rozmowie z WP.
Podobną opinię wyraża prof. Artur Nowak-Far. Ale dostrzega coś jeszcze - wzmocnienie głowy polskiego państwa: - Dowartościowali nas Amerykanie. To zresztą jest bardzo ciekawe zagadnienie. Amerykanie nie dowartościowali rządu jako centrum decyzyjnego, tylko postawili na ośrodek prezydencki w Polsce. Sygnalizuje to jedną bardzo ważną dla USA rzecz: że polski prezydent został uznany za element niezależny od ośrodka rządowego, a także od dyspozycji PiS, za twardy podmiot systemu politycznego. Amerykańska administracja zainwestowała politycznie w prezydenta Andrzeja Dudę - przyznaje były wiceszef MSZ.
Prof. Nowak-Far dodaje, że na skutek wojny w Ukrainie - mimo porażki ws. KPO - Polska "wyszła z izolacji". - Wcześniej nie byliśmy autorami lub współautorami żadnego projektu, który zostałby podchwycony przez społeczność międzynarodową, a zwłaszcza unijną. Obecny polski rząd raczej chwalił się tym, że coś blokował, coś uniemożliwił, czegoś nie pozwolił zrobić. A trudno to wszystko nazwać "osiągnięciami", bo nie są to rzeczy posuwające cokolwiek do przodu. W kwestii Rosji natomiast potrafiliśmy pokazać, że nasza argumentacja jest ważna, że wskazywaliśmy na zagrożenia ze strony Kremla, na negatywne dla UE znaczenie Nord Stream 2 i na uzależnienie państw UE od rosyjskiego gazu - wylicza ekspert ds. międzynarodowych.
Jak jednak dodaje prof. Nowak-Far: "mogliśmy rozegrać ambitniejszą partię". - Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE mieliśmy szansę trafić na jeszcze wyższą półkę europejską. Mieliśmy szansę wejść do samego jądra unijnego - do grona najważniejszych państw Unii. W moim przekonaniu to było jak najbardziej do osiągnięcia, ale - z powodów zupełnie doktrynalnych, leżących wręcz w sferze ideologicznych urojeń - nie skorzystaliśmy z tej okazji - podsumowuje rozmówca Wirtualnej Polski.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski