PolskaZmarła pacjentka odsyłana od szpitala do szpitala

Zmarła pacjentka odsyłana od szpitala do szpitala

- Jeszcze wczoraj rozmawiałem z mamą, trzymałem ją za rękę. Nie mogę uwierzyć, że dziś jej już z nami nie ma - mówi Marcin, syn pani Bogumiły. Łodzianka umarła w środę rano w szpitalu im. Jonschera, po tym jak od kilkunastu dni kolejni lekarze odsyłali ją od szpitala do szpitala. Jak to możliwe?

04.12.2008 07:35

- W piątek Bogusia poszła do swojego lekarza do przychodni. Źle się poczuła, spuchły jej nogi - relacjonuje jej mąż. - Lekarz zbadał żonę i wypisał skierowanie do szpitala. Następnego dnia pojechaliśmy do szpitala na Milionową, z nadzieją, że ktoś nam pomoże. Siedzieliśmy w izbie przyjęć chyba ze cztery godziny, w tym czasie lekarze zajmowali się jakimś bezdomnym człowiekiem. Dopiero potem zbadali moją żonę, dali jakieś tabletki na odwodnienie i wysłali do domu.

Syn pani Bogumiły dodaje, że już wtedy bardzo się niepokoili, bo lekarze nie zatrzymali łodzianki w szpitalu. - Mama czuła się z dnia na dzień coraz gorzej - mówi pan Marcin. W poniedziałek pojechała do szpitala im. Kopernika. Tam przez dwa dni była na konsultacjach u nefrologa i endokrynologa i dostała skierowanie do szpitala. Ale żaden lekarz nie powiedział, że jej stan jest ciężki - denerwuje sie syn pani Bogumiły. - Efekt był taki, że mama wróciła ze szpitala we wtorek około godz. 18. Chwilę potem tato wezwał pogotowie, bo zemdlała.

Pacjentkę zawieziono do szpitala przy ul. Milionowej z objawami zaburzenia krążenia.

- Kilka godzin czekała w izbie przyjęć, aż przewiozą ją na oddział kardiologiczny - opowiada jej syn. - W środę rano dostaliśmy informację ze szpitala, że mama nie żyje. Lekarze powiedzieli, że przyczyną śmierci był zator. Do tej pory nie możemy się z tego wszystkiego otrząsnąć. Jak to możliwe, że lekarze odsyłali mamę jeden do drugiego, podczas gdy potrzebna była natychmiastowa pomoc? - pyta zdruzgotany młody mężczyzna.

Szpital im. Kopernika nie komentuje zaistniałej sytuacji. - Prawo mówi, że nie możemy się wypowiadać na temat stanu zdrowia pacjentki. Stawilibyśmy czoło zarzutom rodziny tej pani, ale obowiązuje nas tajemnica lekarska - ucina Adriana Sikora, rzeczniczka szpitala.

W szpitalu im. Jonschera rzecznik odpowiada, że pacjentka trafiła do nich dwa razy, za każdym razem z innym problemem. - Pierwszy raz w sobotę 22 listopada z problemami nefrologicznymi. Jej stan nie wymagał zatrzymania w szpitalu - tłumaczy Macin Ubysz. - Drugi raz pacjentka trafiła do nas w miniony wtorek, przywieziona przez pogotowie. Miała zaburzenia krążenia, i to jest najbardziej prawdopodobny powód jej śmierci - mówi rzecznik.

Wszystkie wątpliwości ma rozwiać sekcja zwłok, o której zadecydowano w szpitalu.

Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere" mówi, że podobne historie słyszy od pacjentów niemal codziennie. - Wczoraj zadzwoniła do mnie rodzina 89-letniego pacjenta, którego wypisano ze szpitala. Karetka przywiozła go do domu, a on umarł kilka minut po przekroczeniu progu mieszkania.

Póki polski system ochrony zdrowia nie zostanie zmieniony, takich historii będą jeszcze setki - mówi Sandauer. - Gdyby lekarze byli odpowiedzialni za to, co stanie się z pacjentem, żaden nie wypuściłby tej pani do domu. Nawet jeśli sprawą zajmie się prokuratura, to pewnie i tak - jak większość postępowań w sprawie błędów lekarskich - zostanie umorzona. (kab)

Magda Szrejner

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)