Źli Niemcy - zbrodniarze, fanatycy, wizjonerzy
Ludzie o nieczystych sumieniach
Oto ludzie o nieczystych sumieniach
Cyklon B, substancja, którą w fabrykach śmierci Niemcy wymordowali miliony ludzi powstał dzięki przełomowym badaniom chemika Fritza Habera. Badania antropolożki Evy Justin doprowadziły do zagłady setek tysięcy europejskich Romów. Wernher von Braun zanim wysłał Amerykanów na Księżyc, konstruował rakiety, którymi Niemcy bombardowali Londyn.
"Jej podpis na diagnozie rasowej oznaczał wyrok śmierci dla Cygana lub człowieka mającego dalekiego romskiego przodka. Eva Justin, antropolożka rasowa, w Mulfingen przygotowywała doktorat pt. "Losy odebranych rodzicom cygańskich dzieci i ich potomstwa". Tytuł wprowadzał w błąd. Dzieci z sierocińca służyły jej tylko za króliki doświadczalne, na ich przykładzie zamierzała udowodnić społeczne upośledzenie Romów.
Znali ją Cyganie z całej Rzeszy. Była ruda, więc nazywali ją Lolitschai. Dla następnych pokoleń Cyganów słowo to oznaczało diabła.
Na zachowanych fotografiach z terenowych badań widać rudowłosą Niemkę mierzącą obwód czaszki, długość nosa, rozstaw nosa. Gdy w kartotekach nie udało się odnaleźć śladu po cygańskich przodkach, a jego nos, kolor skóry czy oczy nie spełniały cygańskich kryteriów, zostawała rozmowa. Justin pytała wówczas o rodziców, zwyczaje, język, by na tej podstawie stwierdzić, czy badany należy do cygańskiej społeczności, czy nie. Diagnozy nie dotyczyły tylko ludzi z taborów. O swojej cygańskości dowiadywali się ci, którzy całe życie uważali się za Niemców, mieli porządny zwód, byli w swoim środowisku szanowani. Wystarczyło jednak, że w Zakładzie wykryto im w zamierzchłych czasach jednego cygańskiego przodka" - pisze Bartosz T. Wieliński.
Króliki doświadczalne z Mulfingen po opublikowaniu doktoratu Justin, nie były już potrzebne. 9 maja 1944 roku Cyganie zostali wywiezieni z sierocińca do Birkenau. Czworo z nich Niemcy uznali za zdolne do pracy. Resztę wysłali do komór gazowych.
(evak)
Amon Goeth - niebywały sadysta
"Amon Goeth, komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie, miał zły dzień, jeśli własnoręcznie nie zabił jakiegoś więźnia.
- Gdy zobaczyłeś Goetha, zobaczyłeś śmierć - wspominał po latach Poldek Pfefferberg, jeden z ocalałych żydowskich więźniów Płaszowa. Komendant był niebywałym sadystą - więzień tego obozu mógł mówić o szczęściu, jeśli przeżył w nim kilka tygodni.
Żydzi z krakowskiego getta stoją w kolumnie, w każdym szeregu po pięć osób. Wkrótce mają ruszyć do zbudowanego na skraju miasta obozu w Płaszowie. Do kolumny podchodzi wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. W ręku trzyma pejcz. Na skórzanym płaszczu nosi dystynkcje SS-Obersturmfuhrera, czyli porucznika. Podchodzi do kobiety trzymającej na rękach niespełna trzyletnie dziecko. Wyrywa je i z impetem rzuca o bruk. Gdy kobieta chce je ratować, bije ją pejczem. - Los! [Naprzód] - każe jej i całej kolumnie maszerować do obozu.
Wyszukuje kolejne Żydówki z małymi dziećmi na rękach, wyrywa maluchy i w ten sam sposób zabija. Gdy któraś z matek broni dziecka, sięga po pistolet. Trupy kobiet spycha butem na pobocze" - dowiadujemy się z książki.
Wolfgang Vogel - handel ludźmi między wschodem i zachodem
Nawet 7 mld zachodnioniemieckich marek mogła zarobić Niemiecka Republika Demokratyczna, sprzedając na zachód własnych obywateli. Lukratywnego interesu doglądał jeden człowiek - wschodnioberliński adwokat Wolfgang Vogel.
"W enerdowskich sądach zajmuje się rozwodami, ale ma też inną specjalizację, o której wiedzą jedynie wtajemniczeni. Od ponad 20 lat zajmuje się handlem ludźmi między wschodem i zachodem. I dobrze z tego żyje.
Jest rok 1962 i partyjni biurokraci debatują nad interesem z zachodem. Chodzi o handel więźniami politycznymi. Z tym pomysłem przyszedł do Komitetu Centralnego właśnie Vogel, do którego z kolei zgłosił się adwokat z Niemiec Zachodnich, reprezentujący tamtejszy Kościół ewangelicki. Przerażeni przenikającymi zza żelaznej kurtyny wiadomościami o piekle enerdowskich więzień biskupi zaproponowali, że wykupią od NRD więźniów politycznych.
Vogel, który mawiał o sobie, że jest marksistą, ale także katolikiem, wzdraga się na myśl o handlowaniu ludźmi, na dodatek na taką skale. Ale gdy towarzysze każą mu się brać do roboty, wykonuje polecenia.
Według oficjalnych rozliczeń w ciągu ćwierćwiecza eksport obywateli do RFN przyniósł 3 mld 436 mln 900 tys. marek i 12 fenigów zysku. 'Spiegel' - już po zjednoczeniu Niemiec - podawał jednak dwa i pół razy większą kwotę.
Nad negocjacjami czuwał Vogel - dzięki jego pośrednictwu na wolność wyszło 34 tys. ludzi" - dowiadujemy się z książki "Źli Niemcy".
Margot Honecker - poprawczaki grozy
Stworzyła poprawczaki, które były obozami koncentracyjnymi dla dzieci. Po zjednoczeniu Niemiec to barbarzyństwo nie zostało rozliczone.
"Jest w Niemczech miejsce szczególnie związane z Margot. To Torgau, 20-tysieczne miasteczko w północnej Saksonii. Rok po tym, gdy Honecker została ministrem, poleciła otworzyć tam podlegający jej poprawczak. Szybko stał się postrachem młodzieży.
- To był obóz koncentracyjny dla dzieci - wspomina Marcus Meckel, enerdowski dysydent, który już jako poseł po 1990 r. badał skalę łamania prawa przez władze NRD.
Nie trzeba było być przestępcą, żeby tu trafić. Wystarczyło np. wagarować. Albo być dzieckiem dysydenta, który domaga się zgody na wyjazd do RFN. O osadzeniu w poprawczaku decydowali urzędnicy. Kilkumiesięczny pobyt miał wyprostować charakter. Jednak z Torgau młodzi ludzie wychodzili raczej okaleczeni.
- Byli wychowankowie opowiadali nam, jak ich bito - wspomina Meckel. Pobyt w Torgau zaczynał się od wsadzenia głowy do klozetu i spuszczenia wody. Bicie, lżenie, ćwiczenia aż do skrajnego wyczerpania - tak łamano dzieci. O tych metodach mówiono, że to "terapia szokowa".
- Najgorsze barbarzyństwo. Po zjednoczeniu Niemiec nie zostało rozliczone - mówi Meckel. W kwietniu 2010 r. okazało się, że w Torgau regularnie gwałcono dziewczęta. O wszystkim doskonale wiedziała Stasi. Nikt nie kiwnął palcem. Pranie brudów z Torgau kompromitowałby enerdowski system wychowawczy i towarzyszkę Honecker, która stworzyła cały system enerdowskich poprawczaków. W 1989 r. takich placówek było w kraju już 36. Przebywało w nich 2607 dzieci" - czytamy.
Josef Scheungraber - masakra wieśniaków
Czy honorowy obywatel bawarskiego Ottobrunn kazał zabić 14 wieśniaków? Sąd uznał, że tak.
"Koniec czerwca 1944 r, wioska Falzano di Cortona w Toskanii. Wehrmacht pośpiesznie wycofuje się przed aliantami na północ Włoch. Niemcy chcą się umocnić w górach otaczających Dolinę Padu na tzw. linii Gotów i tam wykrwawić aliantów. 26-letni Scheungraber służy w elitarnej jednostce strzelców alpejskich. Jest porucznikiem, dowodzi kompanią saperów.
W lutym 1944 r. we Włoszech ratował muzealne zbiory w klasztorze na Monte Cassino. Zanim alianckie bombowce zamieniły klasztor w ruiny, tamtejsi benedyktyni wywieźli bezcenne dzieła sztuki do Watykanu. Pomagali im w tym niemieccy żołnierze, którzy potem ruiny klasztoru zamienili w twierdzę.
Scheungraber był jednym z 80 tys. żołnierzy, którzy bronili jej przed Amerykanami, Brytyjczykami, Francuzami i w końcu Polakami. W czerwcu 1944 r. miał za zadanie pilnować, by drogi prowadzące na północ były przejezdne. To trudne zadanie, bo włoscy partyzanci co chwila wysadzają mosty.
W Falzano Scheungraber i jego ludzie odbudowują przeprawę. Siekierami zwalają drzewa i z ich pni układają nowy most. Nie ma dźwigów i bale muszą nosić na plecach. Partyzanci zwabiają dwóch żołnierzy i na wiejskim podwórzu strzelają im w plecy.
Kilka dni później żołnierze Scheungrabera biorą odwet na mieszkańcach Falzano. Działają zgodnie z wytycznymi dowódców. Feldmarszałek Albert Kesselring kazał za każdego zabitego przez partyzantów Niemca zabijać wszystkich mężczyzn w okolicy. W ten sposób z rąk żołnierzy Wehrmachtu zginęło 16 tysięcy włoskich cywilów w 250 miejscowościach.
Na polach podwładni Scheungrabera zabijają trzech wieśniaków. Potem w miasteczku organizują łapankę. 11 mężczyzn prowadzą do stodoły i budynek wysadzają w powietrze. W płonące zgliszcza walą seriami z karabinów maszynowych. Spod gruzów ciężko poparzony wychodzi jedynie 14-letni chłopak. Do włoskiej historii akcja przechodzi jak 'masakra w Falzano'" - pisze Wieliński.
Heinz Reinefarth - morderca 60 tys. cywilów
Radni miasta Westerland długo debatowali nad tekstem na tablicy, która ma zawisnąć na ratuszu. Czy wyryć nazwisko generała SS Heinza Reinefartha, czy tylko bezosobowy napis, że odpowiedzialny za stłumienie powstania warszawskiego był w Werstland burmistrzem?
"Sierpień 1944 r. Z ogarniętej powstaniem Warszawy wychodzi kolumna kobiet i dzieci z podniesionymi rekami. - Mamy za mało amunicji, by ich wszystkich rozstrzelać - mówi 41-letni Heinz Reinfarth.
Na wojnę z Polską poszedł jako zwykły szeregowiec Wehrmachtu. Po walkach o Kutno dostał pierwszy awans i pierwszy order. W 1942 r., już jako porucznik, z powodu odmrożeń na froncie wschodnim został odesłany na tyły. Potem jego kariera nabrała prędkości.
Reinefarth najpierw działa w Protektoracie Czech i Moraw, w 1944 r. dostaje przydział do Poznania. Zostaje dowódcą SS i policji w kraju Warty. Podlegają mu lokalne jednostki SS, Gestapo i zwykli policjanci. A także obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem. Od 1941 r. w ciężarówkach przerobionych na komory gazowe mordowano tam Żydów i Romów z Wielkopolski, a w 1944 r. - mieszkańców łódzkiego getta, które wówczas likwidowano. W Chełmnie zginęło ok. 250 tys. ludzi.
Gdy 1 sierpnia w Warszawie wybucha powstanie, Reinefarth na rozkaz Himmlera formuje grupę szturmową i spieszy z odsieczą. 4 sierpnia jego ludzie, kryminaliści z oddziału Oskara Dirlewangera i mężczyźni zrekrutowani spośród jeńców z Armii Czerwonej pod komendą Bronisława Kamińskiego, zaczynają rzeź kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Ochoty i Woli, zachodnich dzielnic Warszawy. Nacierający w kierunku śródmieścia ludzie Reinefartha zgodnie z wydanym przez Hitlera rozkazem mordują każdego schwytanego Polaka. Część ofiar ginie na miejscu, część jest spędzana do fabryk czy parków, gdzie przeprowadzane są masowe egzekucje. Od 5 do 7 sierpnia z rąk jego ludzi ginie ok. 60 tys. cywilów" - czytamy.
Fritz Haber - gaz trujący cyklon B
Einstein nazwał go ofiarą nieodwzajemnionej miłości do własnego kraju.
"- Pamiętajcie numerki, na których wieszacie swoje ubrania. Im szybciej się umyjecie, tym szybciej dostaniecie jedzenie. Na każdego czeka miska ciepłej zupy - członkowie Sonderkommando, specjalnego oddziału złożonego z więźniów Auschwitz, przekonują nowo przybyłych, by szybko rozbierali się i szli do łaźni. Nowi to ludzie, których lekarze z SS uznali na rampie za niezdolnych do pracy. Gdy wszyscy znikają za hermetycznymi drzwiami komory gazowej, której wnętrze wygląda jak łaźnia, esesmani przez otwory w suficie wrzucają tabletki cyklonu. Cztery puszki wystarczały, by zabić tysiąc osób. Po 20 minutach jest po wszystkim. Członkowie Sonderkommando wyciągają wówczas pokryte ekskrementami ciała, w ruch idą kleszcze, którymi wyrywane są złote zęby. W końcu ofiary cyklonu znikają w czeluściach pieców krematoryjnych.
Jeszcze podczas pierwszej wojny zespół Fritza Habera zajmował się zwalczaniem szkodników: gryzoni i owadów, które pustoszyły magazyny z żywnością. Naukowiec znalazł antidotum - cyjanowodór, prostą, ale niezwykle toksyczną substancję, blokującą oddychanie komórkowe. Po wojnie eksperymentami zajmowało się założone przez Habera Niemieckie Towarzystwo do Walki ze Szkodnikami. Już rok po założeniu opatentowało ono cyklon A, mieszaninę cieczy, które w kontakcie z zawartą w powietrzu parą wodną uwalniają cyjanowodór.
W 2000 r. prestiżowy miesięcznik naukowy 'Nature' zaliczył Habera do najważniejszych naukowców ubiegłego stulecia. 80 proc. azotu znajdującego się w tkankach każdego żyjącego na Ziemi człowieka pochodzi z roślin, które zasilano nawozami wytworzonymi dzięki procesowi odkrytemu przez Fritza Habera.
W Auschwitz tylko w 1943 r. zużyto 13 ton cyklonu" - dowiadujemy się z książki.
Można by długo wymieniać nazwiska Niemców, którzy w historii ludzkości zapisali się złotymi zgłoskami: naukowców, pionierów lotnictwa i motoryzacji, artystów, politycznych wizjonerów, męczenników, takich jak Sophie i Hans Schollowie. O nich napisano już - i słusznie - grube tomy. Mnie zafascynowali ludzie, którzy pogubili się w zaułkach XX-wiecznej historii - mówi Bartosz T. Wieliński.
(evak)