Zielone ludziki zajęły Ługańsk. To wojna domowa "separatystów"?
Lider Ługańskiej Republiki Ludowej Igor Płotnicki został obalony przez pucz "zielonych ludzików". W centrum Ługańska stanęły czołgi, a na terytorium samozwańczej republiki przybyły "sojusznicze" siły z sąsiedniego Doniecka. Eksperci drapią się w głowę, próbując odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi.
22.11.2017 | aktual.: 22.11.2017 18:02
Znane i pewne są jak dotąd jedynie podstawowe fakty sprawy. W poniedziałek, "prezydent" ŁRL Ihor Płotnicki zdymisjonował szefa Igora Korneta pod pozorem śledztwa w sprawie "ukraińskiej siatki szpiegowskiej" ujawnionej w jego ministerstwie. W odpowiedzi ludzie Korneta - przy pomocy "zielonych ludzików" wysłanych przez Aleksandra Zacharczenkę, lidera "sojuszniczej" z Donieckiej Republiki Ludowej - zajęli centrum miasta wraz z kluczowymi punktami, w tym siedzibę telewizji. Aresztowali też prokuratora generalnego.
Według władz Ukrainy oraz doniesień rosyjskich mediów, Płotnicki uciekł do Rosji i negocjuje tam swoją przyszłość w ŁRL. Ale sam zainteresowany temu zaprzeczył, publikując wideo z posiedzenia swojego rządu. Oskarżył przy tym Korneta o zamach stanu. Wiele wskazuje na to, że zamach był udany i to teraz on kontroluje sytuację.
Co kryje się za tym donbaskim chaosem? Teorii jest wiele, pewności nie ma nikt - być może nawet nie ma jej Moskwa. Płotnicki był dotąd wiernym wykonawcą rozkazów Kremla. Jeszcze niecały tydzień temu rosyjski prezydent Władimir Putin osobiście zatelefonował do Płotnickiego i Zacharczenki, by przedyskutować z nimi sprawę wymiany jeńców z Kijowem.
Szef ŁRL miał wśród podwładnych wielu wrogów i krytyków, m,in. ze względu na podejrzenia o korupcję i przywłaszczanie sobie środków płynących z Rosji. Ale jego wrogowie byli sukcesywnie mordowani - jak spekulowano, z czynnym udziałem Kremla. Mimo tego wsparcia, nie potrafił jednak zapanować nad sytuacją. Jak donosi rosyjska gazeta RBK, władze w Moskwie już po przewrocie poparły Korneta, jednak wciąż zastanawiają się nad tym, by przywrócić Płotnickiego, tym razem już w czysto symbolicznej roli.
Co się za tymi ruchami kryje? Teorii jest wiele. Jedni eksperci widzą w tym manewr szefa Donieckiej Republiki Ludowej Aleksandra Zacharczenki by podporządkować sobie całe terytorium pod kontrolą separatystów. Inni spekulują, czy chaos nie jest dla Rosji pretekstem do wprowadzenia swojej "misji pokojowej" lub - według innej wersji - porzucenia separatystów na pastwę losu. Zdaniem Roberta Chedy, najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie jest inne.
- Obie separatystyczne republiki są zarządzane w różny sposób. W Doniecku działa FSB, w ŁNR wojskowe służby GRU. W obydwu za polityczną nadbudowę odpowiada doradca Putina Władysław Surkow. Wszystkie te grupy mają swoje interesy To, co się teraz dzieje, to wyraz jakichś przetasowań kryminalno-gospodarczych w tych republikach. Widzę to jako podchody miejscowych grup wpływów, które szukają protektorów po stronie rosyjskiej - mówi Cheda. Jak dodaje, sprzyja temu kontekst polityczny, w tym narastająca presja ze strony USA oraz nadchodzące wybory prezydenckie w Rosji. - Putin nie zdecydował jeszcze, jaką kreację przyjąć na tę kampanię: czy ojca zjednoczyciela, czy ojca pokoju, czy jakąś inną narrację - dodaje.
Cheda oddala jednak idee, że problemy w prorosyjskich ukraińskich pseudo-republikach skłonią go do szybkiego porzucenia Donbasu - nawet jeśli ich utrzymanie Moskwę sporo sił, pieniędzy i środków. - On z pewnością będzie sprawą Donbasu grał i czynił zachęcające gesty. Presja gospodarcza i polityczna na niego zaostrza się, ale to dla niego zbyt ważna karta przetargowa, by porzucić ją z byle okazji. O wycofaniu się na razie nie może być mowy.