"Żerowali na najbiedniejszych". Nakarm głodnego, ale najpierw najedz się sam
Niektórzy pracownicy ośrodka pomocy społecznej w Piasecznie nie dawali jedzenia potrzebującym. Zabierali je dla siebie i swoich rodzin. Twierdzą tak osoby, które odmówiły brania udziału w tym procederze. Eksperci mówią o żerowaniu na najbiedniejszych i bezbronnych.
Sprawą zajmowała się prokuratura w Piasecznie. Umorzyła postępowanie bez uzasadnienia swojej decyzji, straty wyceniając na 17 zł. Na biurku Zbigniewa Ziobry leży już jednak od kilku dni prośba pracowników ośrodka, którzy wykryli proceder, o interwencję. Oni bowiem szkodę szacują na ok. 20 tys. zł, a - jak twierdzą - chodzi przede wszystkim o zasadę i etykę postępowania przy pomaganiu najbiedniejszym.
- Część pracowników ośrodka w Piasecznie nie wydawała potrzebującym posiłków. W imię tego, by ktoś miał jedzenie na cały tydzień, kilka osób nie dostawało żadnego gorącego posiłku w ciągu dnia - mówi w rozmowie z WP Kamila Korzeniewska. To była pracownica socjalna piaseczyńskiego ośrodka. Pełniła funkcję przewodniczącej związku zawodowego.
Jako jedyna zdecydowała się wystąpić pod nazwiskiem – zmieniła już pracę. Pozostali rozmówcy WP (kilkoro pracowników ośrodka) wypowiadają się anonimowo z obawy przed szykanami.
- Żerowanie na osobach najbiedniejszych, w tym bezdomnych, zasługuje na wyraźny sprzeciw. Te osoby nie mają bowiem możliwości samodzielnie zawalczyć o swoje - oburza się Cezary Miżejewski, były wiceminister pracy i polityki społecznej, obecnie prezes Wspólnoty Roboczej Związków Organizacji Socjalnych WRZOS.
"To logiczne, że najpierw bierze się dla siebie"
Kamila Korzeniewska: - Niewydane porcje jedzenia powinny trafiać do miejskiej jadłodzielni. Niestety trafiały do torebek, plecaków i bagażników aut niektórych pracowników ośrodka. Są na to dowody.
Pracownik X: - Zachęcano mnie, bym też sobie coś wzięła, że wystarczy dla wszystkich. Niektórzy pakowali do samochodów po 10 obiadów. Aż się dziwiłam, bo to więcej niż jest w stanie zjeść cała rodzina. Co oni z nimi robili?
Pracownik Y: - W zasadzie mało kto w ośrodku się krył. Panowało przekonanie, że to logiczne, że najpierw bierze się dla siebie. Jak raz powiedziałem, że przecież tak nie wolno, na twarzach pojawiło się szczere zdziwienie.
Wirtualna Polska dysponuje nagraniami oraz zdjęciami, na których widać pracowników socjalnych piaseczyńskiego ośrodka, układających żywność w prywatnych autach. Nie publikujemy ich na prośbę autorów tych materiałów, którzy obawiają się, że publikacja mogłyby się przyczynić do utraty ich anonimowości.
5 maja 2021 r. na biurko Wioletty Urban, dyrektorki Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Piasecznie, trafia pismo od lokalnego związku zawodowego.
Wskazano w nim, że "kadra pracownicza jest zaniepokojona procederem, który polega na wynoszeniu przez poszczególnych pracowników ośrodka (...) gotowych posiłków oraz żywności przeznaczonej do jadłodzielni".
"Działania te mogą naruszać interesy pracodawcy i pracowników, podważając rangę instytucji i godząc w prestiż zawodu" - stwierdzono.
Kamila Korzeniewska potwierdza, że gdy przyjrzała się sprawie jako przewodnicząca związku zawodowego, dostrzegła, że nagminne jest zabieranie posiłków przez pracowników ośrodka. W ten sposób pozbawiano jedzenia potrzebujących. I stąd zgłoszenie nieprawidłowości.
Jaka była reakcja?
- Wstępnie dyrektor ośrodka przyznała, że nakryła jednego z pracowników na wynoszeniu jedzenia. Po pewnym czasie jednak wszystkiego się wyparła i zaczęła przekonywać, że w ośrodku wszystko jest idealnie - zaznacza Korzeniewska.
10 maja 2021 r. dyrektorka Urban w piśmie do związku zawodowego działającego w ośrodku zaznacza, że warunkiem podjęcia przez nią działań jest świadomość o rzeczywistym istnieniu procederu. I dodaje, że w kodeksie karnym znajduje się przepis, na podstawie którego można trafić na dwa lata do więzienia za fałszywe oskarżenia.
Szkopuł w tym, że kilkoro pracowników ośrodka potwierdza na piśmie, iż od wielu miesięcy dochodzi w nim do kradzieży żywności. Precyzyjnie ujęto sposób działania sprawców, wskazano ich z imienia i nazwiska oraz wskazano część dat, w których dochodziło do nieprawidłowości. Wirtualna Polska dysponuje tymi oświadczeniami.
"Przychodzą wtedy, gdy są głodni"
Do kradzieży jedzenia - jak twierdzi część pracowników - dochodziło co najmniej od połowy 2020 r. Trwało to aż do czasu zgłoszenia procederu, czyli przez niemal rok. W tym czasie do potrzebujących mogło nie trafić nawet kilka tysięcy posiłków finansowanych z publicznych środków.
W piaseczyńskim ośrodku funkcjonował mechanizm, który pozwalał nie pomagać niektórym biednym.
- Wprowadzono kuriozalną zasadę, że jeśli ktoś nie przyjdzie na obiad i nie uprzedzi o tym, to przez kolejne dni nie dostanie jedzenia. To całkowite niezrozumienie sposobu funkcjonowania wielu klientów ośrodka, w tym osób bezdomnych. Oni przychodzą wtedy, gdy są głodni. Gdy uda im się zjeść w innym miejscu - nie przyjdą na obiad zapewniany przez ośrodek. Ale już kolejnego dnia się pojawią. Musieliśmy więc takie osoby odsyłać głodne - mówi Kamila Korzeniewska.
Z pism, które posiada Wirtualna Polska, wynika, że pracownicy zgłaszali bezsens tego rozwiązania swoim przełożonym.
Pracowniczka X dodaje, że zdarzało jej się kupować jedzenie za własne pieniądze, by móc coś dać głodnym bezdomnym.
- Nie tylko zabierano posiłki przed wydaniem, ale też odmawiano dawania jedzenia części osób, które przychodziły na posiłek. Całość potem trafiała do pracowników ośrodka, mimo że znacznie lepiej byłoby dać drugi posiłek tym klientom ośrodka, którzy go chcieli - zauważa X.
Ośrodek wprowadzone zasady tłumaczył potrzebą zapewnienia właściwej organizacji pracy. Reguła, że jeśli ktoś nie przyjdzie na jedzenie bez usprawiedliwienia nieobecności, nie dostanie posiłków w kolejnych dniach, miała zmobilizować klientów do większej odpowiedzialności.
Tak się jednak nie działo. Wiele osób - jak słyszymy od naszych rozmówców - odchodziło z kwitkiem. Co – kontynuują pracownicy socjalni – było łatwe do przewidzenia. Bo wiara w to, że osoba bezdomna wyciągnie z kieszeni telefon komórkowy i zadzwoni do ośrodka z informacją, że dziś się nie pojawi, jest irracjonalna.
Pracownik X: - Czemu miała służyć ta praktyka? Każdy może sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Założenie, że jeśli osoba bezdomna nie przyjdzie na obiad bez uprzedzenia, to nie dostanie w przyszłości jedzenia, jest całkowicie absurdalne - uważa Jakub Wilczek, prezes Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności.
Podkreśla, że rozumie trudności organizacyjne po stronie pracowników socjalnych, ale takie podejście świadczy o zupełnym niezrozumieniu funkcjonowania osób bezdomnych.
- Jest to dziwne, niejasne, niewłaściwe i prowadzi jedynie do tego, że część bezdomnych będzie głodna. A nie o to przecież chodzi - zaznacza Wilczek. I przypomina, że podstawową zasadą pomocy społecznej jest pomaganie ludziom, którzy sami nie są w stanie zapewnić sobie odpowiednich warunków do życia. Bez wątpienia więc głodnemu należy dać obiad. I to bez patrzenia na to, czy w ostatnim tygodniu karnie przychodził, ewentualnie czy zadzwonił z informacją, że akurat nie może przyjść.
- Istotą pomocy nie jest bowiem uczenie odpowiedzialności, lecz nakarmienie głodnego - mówi Jakub Wilczek.
Przesłuchania w gabinecie dyrektorki
Dyrektorka ośrodka po zastanowieniu zdecydowała się jednak złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez pracowników wynoszących jedzenie. Choć, jak wskazała wicedyrektorka Elżbieta Klimkowska w odpowiedzi na nasze pytania, nic takiego zdaniem dyrekcji nie miało miejsca.
Pracownik Y: - To było genialne posunięcie ze strony dyrektorki. Uwierzyliśmy, że chce wyjaśnić sprawę. W rzeczywistości chodziło wyłącznie o to, by nikt nie mógł się do niej przyczepić.
Kamila Korzeniewska: - Myśleliśmy, że prokuratura i policja zajmą się właściwie sprawą. Niestety mam przekonanie, że robiono wszystko, aby tematu nie było. Pamiętajmy, że policja w Piasecznie ściśle współpracuje z MGOPS, choćby w zakresie procedury niebieskiej karty.
Pracownicy ośrodka, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że w toku przesłuchań policjant sugerował, iż na pewno nie było żadnych nieprawidłowości.
Dochodzenie zostało szybko umorzone. Decyzję w tej sprawie wydano 29 grudnia 2021 r. Część przesłuchiwanych przez policję pracowników zwróciła uwagę, że przesłuchania te odbywały się w pokoju dyrektorki ośrodka. Dyrektorka zaś - jak czytamy w jednym z zażaleń na czynności podjęte przez policję - w tym czasie donosiła policjantom kawę.
Prokuratura Rejonowa w Piasecznie nie sporządziła żadnego uzasadnienia umorzenia dochodzenia. W postanowieniu potencjalną szkodę wyliczono na 17,28 zł.
Dyrektorka ośrodka nie wniosła zażalenia. Uznaje sprawę za wyjaśnioną i zamkniętą.
- Cały tok postępowania, od złożenia zawiadomienia do umorzenia, może budzić wątpliwości. Moim zdaniem uznanie przez prokuraturę, że nie doszło do popełnienia przestępstwa w tych okolicznościach, świadczy wyłącznie o tym, iż zdaniem prokuratury w Piasecznie nie doszło do popełnienia przestępstwa. Nic więcej - uważa adwokat Radosław Płonka, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga.
Jego zdaniem koncepcja, by przesłuchiwać w samym ośrodku pracowników tego ośrodka - twierdzących, że ich koleżanki i koledzy popełnili przestępstwo - jest "dość brawurowa".
Mec. Płonka dodaje, że dobrze by było, aby sprawa została jeszcze raz wnikliwie przeanalizowana. Jeśli nie przez sąd, który jest właściwy do rozpoznania zażalenia, to przez nadrzędną jednostkę prokuratury.
"Wyszło na to, że jesteśmy donosicielami"
Nasi rozmówcy, którzy zwrócili uwagę na nieprawidłowości, są najbardziej rozżaleni tym, że zaczęli być źle traktowani w miejscu pracy.
- Wyszło na to, że jesteśmy donosicielami. Uważają tak nie tylko ci, którzy zabierali jedzenie, lecz także osoby niezaangażowane. Ich zdaniem lepiej siedzieć cicho, nie wychylać się. W efekcie karze się nas, a nie pracowników socjalnych, którzy postanowili żyć kosztem swoich klientów - mówi pracownik Y.
Potwierdza to Kamila Korzeniewska. Twierdzi, że ona oraz jedna z jej koleżanek zaczęły być szykanowane w pracy. Kierownictwo ośrodka zaczęło oczekiwać od nich wskazywania niemal co do minuty, czym się zajmowały danego dnia. Od innych tego nie wymagano.
- Przestano nas zapraszać na firmowe imprezy, w tym na wigilię. Ba, przez to, że nie informowano nas o różnych formach pomocy, odbijało się to także na naszych klientach, którzy niczym nie zawinili - twierdzi.
W ośrodku stworzono nawet skargę na działania Korzeniewskiej i jednej z jej koleżanek. Wskazano w niej, że kobiety "toczą wojnę", zamiast współpracować z pracodawcą. Pod skargą podpisała się część pracowników ośrodka. Pismo wysłano do Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej, czyli największej organizacji w Polsce zrzeszającej pracowników socjalnych.
- Nie chciałam się narażać, więc się podpisałam. Dziś bym tego nie zrobiła - mówi nam jedna z osób, których podpis widnieje pod skargą.
Federacja jednak stoi murem za osobami, które zwróciły uwagę na nieprawidłowości.
- Po wstępnej weryfikacji sprawy mamy przekonanie, że pracownicy, którzy zwrócili uwagę na poważne nieprawidłowości w funkcjonowaniu ośrodka oraz zachowaniu niektórych innych pracowników, są źle traktowani, dyskryminowani. Wszystko wskazuje na to, że jedynym powodem takiego traktowania jest brak zgody na patologiczne zachowania - mówi Dorota Ścisło, członek zarządu federacji.
I dodaje, że czasem bywa tak, że tzw. sygnaliści są szykanowani i ponoszą negatywne konsekwencje za podejmowanie działań w słusznej sprawie.
- Z moich obserwacji wynika, że w takich przypadkach często powstaje większa grupa dbających w pierwszej kolejności o siebie. Pracownicy wzajemnie się kryją, a kierownictwo ośrodków udaje, że problem nie występuje, bo świadczyłoby to o niewłaściwym nadzorze - podkreśla Dorota Ścisło.
Spytaliśmy dyrekcję ośrodka o atmosferę w pracy. W nadesłanej odpowiedzi czytamy, że dyrekcja "nie posiada wiedzy o żadnych innych zachowaniach, które miałyby znamiona przestępstwa, ani o złych stosunkach w ośrodku".
Spytaliśmy również o to, czy w ośrodku istnieją jakiekolwiek procedury antykorupcyjne oraz antymobbingowe. Na to pytanie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Zasiłki większe niż pensja
Eksperci apelują, by z jednego niewłaściwego przypadku nie wyciągać wniosków co do funkcjonowania ogółu pracowników socjalnych. Zarazem jednak system wymaga głębokich zmian.
- Pracownicy socjalni zarabiają kiepsko. Zdecydowana większość osób pracujących w tym zawodzie kieruje się misją oraz odpowiedzialnością za osoby, które napotkały w życiu na poważne trudności. Niestety niskie wynagrodzenia oraz duża presja powodują, że niektórzy na pierwszym miejscu stawiają swój interes - przyznaje Dorota Ścisło z federacji pracowników socjalnych.
Wynagrodzenia w pomocy społecznej nieznacznie przekraczają płacę minimalną. Starszy specjalista, osoba z wieloletnim doświadczeniem zawodowym, w większości ośrodków ma kłopot z dociągnięciem do 3 tys. zł na rękę.
Adam Kowalczuk, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Siedlcach, mówił niedawno na łamach portalu prawo.pl, że nadal zdarza się, iż mieszkańcy, którzy zwracają się o pomoc materialną do miasta, dostają łącznie większe zasiłki socjalne od pensji pracowników socjalnych.
Jest duża rotacja w ośrodkach – wiele osób pracuje, a jednocześnie cały czas szuka lepiej płatnej posady. W dużych miejscowościach, gdzie w sektorze prywatnym płace są lepsze niż w małych miastach i na wsiach, kłopotliwa jest już rekrutacja. Większość osób, nawet te z przekonaniami o potrzebie pomagania drugiemu człowiekowi, wybiera instytucje lub firmy, które płacą więcej niż ośrodki pomocy społecznej.
Brakuje też odpowiednich standardów.
- Ubolewam, że nie doszło do zmian prawnych, które doprowadziłyby do powołania oficjalnego samorządu pracowników socjalnych. Wówczas możliwe byłoby błyskawiczne wyjaśnianie patologicznych zdarzeń przez samo środowisko. Można by eliminować z zawodu osoby, które sprzeniewierzyły się misji - zauważa Cezary Miżejewski.
Dziś jednak sytuacja wygląda tak, że część naszych rozmówców żałuje, iż zwrócili uwagę na nieprawidłowości. A ci, którzy nie żałują, uważają, że dostali kolejny już dowód na to, że życie jest niesprawiedliwe.
- Odeszłam z ośrodka w Piasecznie. Nie byłam w stanie wytrzymać już tego nękania, tłamszenia mnie. Trudno mi się też pogodzić z niesprawiedliwością. Zostałam ukarana za to, że zachowałam się przyzwoicie. Ci, którzy żerowali na najbiedniejszych, nie ponieśli żadnych konsekwencji – konkluduje Kamila Korzeniewska.
Współpraca: Marzena Sosnowska
Wiesz o nieprawidłowościach w którymś z ośrodków pomocy społecznej?
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl