Zbrodnia bez kary. 50 Polaków za jednego Niemca© Deutsche Welle | Agnieszka Rycicka

Zbrodnia bez kary. 50 Polaków za jednego Niemca

Katarzyna Domagała-Pereira (DW), Agnieszka Waś-Turecka (Interia) 

W Polsce w czasie II wojny światowej Wilhelm Koppe stoi na czele niemieckiego aparatu policyjnego. Po wojnie robi karierę w fabryce czekolady. Choć oskarża się go o współudziaƚ w setkach tysięcy morderstw, do procesu nigdy nie dojdzie.

Na cmentarzu w Bonn Wilhelm Koppe nie zaznaje spokoju. Na jego grobie regularnie pojawia się tabliczka z napisem "Nigdy nieukarany!!!". Ktoś umieszcza tekst na żółtym lub czerwonym tle i laminuje kartkę. Nie jest duża, ale rzuca się w oczy na zadbanym grobie, który były wyższy dowódca SS i policji w Kraju Warty, a potem w Generalnym Gubernatorstwie, dzieli z żoną Kaethe i synem Manfredem.

Pracownik cmentarza cierpliwie usuwa tabliczki.

Wnuczki Koppego, które płacą za utrzymanie grobu, nie wiedzą o rytuale z kolorową kartką. Kiedy dowiadują się od nas, są zaskoczone i trochę przejęte. W tym miejscu spoczywają też babcia i wujek. Z nimi są związane. Dziadek nie jest dla nich kimś bliskim.

Alexandra von Rotberg i Beatrix Hofmann są dziś po pięćdziesiątce. Wiedzą o zbrodniach, za które dziadek odpowiada. W młodości w domu rodzinnym słyszą wprawdzie, że był nazistą i generałem SS, ale szczegółów nikt im nie wyjaśnia. Dwadzieścia lat temu zaczynają dowiadywać się same, najpierw z internetu. Trudno im uwierzyć w to, co czytają. – To szokujące odkrycie, ale takie są fakty – mówią.

Chcą rozmawiać o dziadku, zbrodni bez kary i zmowie milczenia w rodzinie. Zależy im na tym. Na spotkanie przyjeżdżają z oddalonych o 600 i 200 kilometrów miast.

Kiedy Wilhelm Koppe umiera w 1975 roku, mają trzynaście i jedenaście lat. Zapamiętają go jako autorytarnego, wymagającego, trochę tyrana, ale dla wnuków hojnego i miłego.

"Dziki Koppe"

W akcie zgonu odnotowano, że był "generałem policji", ani słowem nie wspominając o SS.

Do Schutzstafel (SS) Wilhelm Koppe – kupiec i drobny hurtownik, handlujący w Hamburgu słodyczami, wyrobami tytoniowymi i kawą – wstępuje już w 1931 roku, dwa lata przed dojściem Hitlera do władzy. Od roku jest już członkiem NSDAP i paramilitarnej SA. Do partii Hitlera – jak zezna później – wstępuje z "czystego idealizmu" i "z uwagi na sytuację polityczną". Obawia się, że fala komunizmu zaleje Niemcy. W listopadzie 1933 roku były hurtownik zasiada już w Reichstagu. Posłem pozostanie do końca wojny.

Kilkanaście lat później, w 1943 roku, Hitler uzna jego zasługi, przyznając mu najwyższe odznaczenie – złotą odznakę partyjną.

W okupowanej Polsce Wilhelm Koppe ma funkcję ważniejszą od poselskiej: stoi na czele niemieckiego aparatu policyjnego. Szerzy krwawy terror. Jest współodpowiedzialny za niemal każdą zbrodnię na terenach, które ma pod swoim zarządem.

W październiku 1939 roku zostaje wyższym dowódcą SS i policji w Kraju Warty. Jest pośrednikiem między Reichsführerem SS i szefem niemieckiej policji Heinrichem Himmlerem, a namiestnikiem Berlina w Kraju Warty, odpowiedzialnym za administrację cywilną, Arthurem Greiserem.

W Poznaniu rezyduje cztery lata. Potem trafia do Krakowa. Tam też jest wyższym dowódcą SS i policji, tym razem w Generalnym Gubernatorstwie. Obejmuje też stanowisko sekretarza stanu do spraw bezpieczeństwa w tzw. rządzie GG. Staje się podwładnym generalnego gubernatora, Hansa Franka, który zawiaduje administracją cywilną. Przez cały ten czas jest także pełnomocnikiem komisarza Rzeszy do spraw umocnienia niemczyzny.

Jest ambitny, dużo pracuje, choć na sprawach bezpieczeństwa się nie zna. Współpracownicy będą o nim mówić "Dziki Koppe", bo szorstkim tonem nadrabia brak fachowej wiedzy. Inni powiedzą, że przywłaszcza sobie cudze kompetencje i miesza się w sprawy, które go nie dotyczą. W jego aktach osobowych czytamy, że jest znany z "nadzwyczaj gorączkowego”, "nadmiernie niespokojnego" i "spontanicznie agresywnego stylu zarządzania".

Ale Himmler go ceni. Za szczególnie brutalne działania w zagładzie Żydów i przesiedlaniu Polaków. Koppe powtórzy za nim, że Wschodu nie można kolonizować po staremu – wpływać na ludzi, by przyswajali sobie język i prawo kolonizatora. Potrzeba eksterminacji żywiołu polskiego i "zwycięstwa żywiołu niemieckiego".

Nacisk chce położyć na germanizację ziemi, wysiedlanie tych, których okupacyjne władze nie uznają za Niemców i osiedlanie na ich miejsce Niemców etnicznych.

"Mały Himmler"

Wilhelm Koppe kieruje potężnym aparatem bezpieczeństwa. – „Małemu Himmlerowi”, bo tak nazywani bywają wyżsi dowódcy SS i policji, podlegają dowódcy SS i policji w dystryktach, dowódca policji bezpieczeństwa i policji porządkowej, a im z kolei komendanci policji i służb bezpieczeństwa w dystryktach – wyjaśnia dr Marcin Przegiętka, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie.

Pajęczyna instytucji podległych Koppemu jest ogromna. Policja bezpieczeństwa obejmuje Gestapo (policję polityczną), Kripo (policję kryminalną) i służbę bezpieczeństwa Reichsfuehrera SS, która była elitarną formacją o charakterze wywiadu zagranicznego i wewnętrznego.

Policja porządkowa to z kolei żandarmeria na terenach wiejskich, policja ochronna w miastach, bataliony policyjne używane w większych akcjach i inne służby policyjne.

W środku tej machiny ludobójstwa i tortur jest Koppe. To on wydaje rozkazy, przygotowuje plany, uczestniczy w naradach. Najpierw w Kraju Warty, potem w Generalnym Gubernatorstwie.

W Kraju Warty organizuje cały policyjny aparat okupacyjny. Nadzoruje wszystko, co łączy się z polityką narodowościową i represyjną. Podlegają mu wszystkie sprawy związane z polityką wysiedleńczą, a potem eksterminacją Żydów.

To z jego polecenia utworzony zostaje obóz w Chełmnie nad Nerem – jeden z pierwszych obozów zagłady i poligon doświadczalny dla akcji ludobójczej na skalę europejską. To tam od grudnia 1941 do kwietnia 1943 roku wymordowano co najmniej 330 tysięcy osób.

Powiesić na rozkaz Koppego

Innych służby podległe Koppemu mordują w publicznych egzekucjach.

Jak tej w Tuchorzy w Wielkopolsce 9 lipca 1942 roku, kiedy wczesnym rankiem przed domem sołtysa zgromadzono ludzi z okolicznych wsi. Odczytano listę obecnych i kazano im iść we wskazanym kierunku. - W lesie stała już szubienica z piętnastoma pętlami – wspomina Władysław Kaźmierczak.

Z przybyłych prawie 200 osób sołtysi wybierają 32. Rozdzielają zadania – jedni mają zakładać pętle, inni wyciągać kozły spod nóg skazańców, jeszcze inni przenosić zwłoki.

Piętnastu skazanych Polaków Niemcy przywożą autem. Są z Warszawy i Poznania. Wszyscy mają związane z tyłu ręce. Jeden z gestapowców wygłasza krótkie przemówienie do zebranych. Mówi, że egzekucja to odwet za śmierć Niemca, policjanta Markwitza. Mają być świadkami dla odstraszenia od podobnych zajść w przyszłości. Ostrzega, że w wypadku niewykrycia sprawcy za rok podobna egzekucja może się powtórzyć. Za jednego Niemca zginie wtedy 50 lub 100 Polaków.

Mówi jeszcze: "W imię narodu niemieckiego" i na komendę "Achtung!" piętnastu mężczyzn zawisa na szubienicy.

Mieszkańcy pakują zwłoki na samochód, który odjeżdża w nieznanym kierunku.

Zabici ze śmiercią Markwitza nie mieli nic wspólnego. Na aktach zgonu ich rodziny przeczytają adnotację: "Powiesić na rozkaz wyższego dowódcy SS i policji, Poznań".

Czyli na rozkaz Wilhelma Koppego.

Pięćdziesięciu za jednego

"Dziki Koppe" sieje terror również w Generalnym Gubernatorstwie.

Jest bardziej radykalny od poprzednika i nie ma skrupułów. Pod koniec czerwca 1944 roku wydaje rozkaz, w którym zarządza "mordowanie najbliższych krewnych członka ruchu oporu, który by dokonał zamachu na Niemca albo też szczególnie dotkliwie odczuwanego przez okupanta aktu sabotażu".

To odpowiedź Koppego na działania polskiego państwa podziemnego, które coraz bardziej się uaktywnia. Niemcy czują zagrożenie. Na własnej skórze odczuwa je i Koppe. W lipcu 1944 roku warszawski oddział "Parasol" próbuje go zabić w Krakowie. Niemiec ma szczęście, przeżywa dzięki sprawnemu kierowcy.

Kilka miesięcy wcześniej władze GG mszczą się za zamach na Hansa Franka. 2 lutego 1944 roku w Podłężu pod Krakowem zabijają 50 Polaków. Tym razem egzekucji nie przygląda się tłum. Polacy, wywlekani z ciężarówek, mają zawiązane oczy i zakneblowane usta. Są związani drutem kolczastym, po dziesięciu.

Niemcy ustawiają ich dziesiątkami koło torów kolejowych, twarzami do nasypu. Za plecami skazańców staje pluton egzekucyjny – dziesięciu esesmanów.

Gdy przy nasypie leży 50 ciał, Niemcy zatrzymują kilku okolicznych mieszkańców i każą im załadować trupy na ciężarówki. Zakazują patrzenia na twarze ofiar. Przerażeni mężczyźni rozpoznają jednak kilka osób. To mieszkańcy pobliskich wiosek. Jeszcze trzy miesiące wcześniej tworzyli lokalne oddziały polskiego ruchu oporu.

Pod tymi wyrokami śmierci widnieje podpis dowódcy SS i policji w dystrykcie krakowskim, Juliana Schernera. Koppe był jego bezpośrednim zwierzchnikiem i członkiem rządu Generalnego Gubernatorstwa, który obradował nad formą odwetu.
Na jednym z ostatnich posiedzeń rządu GG, 9 grudnia 1944 roku, Koppe jest orędownikiem odpowiedzialności rodowej. Chce masowego rozstrzeliwania ujętych członków ruchu oporu. Karze mają podlegać mężczyźni w wieku 16-60 lat.
Oświadcza ponadto, że "na ulicach Krakowa należy rozstrzeliwać codziennie 50 Polaków, którym w 60 procentach udowodniono popełnienie jakiegokolwiek zbrodniczego czynu".

Dzieciństwo w Polsce

Kiedy Koppe kieruje aparatem policyjnym w Kraju Warty, Kaethe i dzieci mieszkają już w Poznaniu. Przyjeżdżają pod koniec 1939 roku. Ursula ma trzynaście lat, a Manfred niecałe dziewięć. W Polsce spędzą prawie sześć lat życia.
Kaethe jest bardzo zżyta z dziećmi, inaczej niż Wilhelm, którego ciągle nie ma.

Prowadzą dostatnie życie, w okazałej willi, przed którą pozują na pamiątkowych zdjęciach. Kiedy Wilhelm Koppe obejmie urząd w Krakowie, żona i dzieci pozostaną w Poznaniu.

Dzisiaj Alexandra i Beatrix, córki Ursuli, zastanawiają się, ile ich matka wiedziała o zbrodniach w Polsce. Czy wiedziała, co wokół niej się dzieje? Czy działo się to na jej oczach?

A babcia Kaethe, żona Wilhelma? – Do końca życia pozostała pogodną i kochaną osobą. Nie sprawiała wrażenia, że nosi jakiś balast – mówi Beatrix, która dopiero od nas dowiaduje się o krakowskim zamachu na dziadka.

Nikt z rodziny nie opowiada Beatrix i Alexandrze o latach spędzonych w Poznaniu. Nikt nie reaguje na ich pytania o przeszłość. Ta miała odejść w zapomnienie.

Drugie życie

Nowe życie Koppowie rozpoczną jeszcze przed kapitulacją Niemiec. Już w kwietniu 1945 roku Wilhelm Koppe zabiega o nową tożsamość dla siebie i swojej rodziny. W ministerstwie spraw wewnętrznych Rzeszy załatwia papiery na panieńskie nazwisko żony – Lohmann. Ze zmienioną datą i miejscem urodzenia. Nie tylko Wilhelma, także jego syna. Kaethe podaje inne nazwisko panieńskie – Juenemann. Później deklaruje zaginięcie męża.

Rodzina rozpoczyna grę w ukrywanie się. Po wojnie zamieszkuje pod Hanowerem, w rodzinnych stronach Wilhelma. Żona z dziećmi zajmują wiejskie gospodarstwo w Huepede, Wilhelm – 15 km dalej w Hotteln. Udają, że nic ich nie łączy. Wilhelm wraca do handlu. Najpierw w Hanowerze i Stuttgarcie, potem w Bonn. Kiedy zaczynają czuć się pewniej, przeprowadzają się do ówczesnej stolicy Niemiec. Kaethe melduje się najpierw bez męża.

Jest rok 1952. Koppe-Lohmann zaczyna pracować w fabryce czekolady Trumpf w Akwizgranie. Jest przedstawicielem handlowym. Powoli pnie się po szczeblach kariery. Osiem lat później jest już dyrektorem fabryki. Wnuczki Koppego wspominają, że ich wuj Manfred był zaprzyjaźniony z późniejszym dyrektorem zakładu, Berndem Monheimem. Koppe zezna później, że o jego karierze w SS nie wiedział po wojnie żaden z pracodawców ani współpracowników. Unikał – jak powie – rozpoznania go jako byłego dowódcy SS.

Może dlatego nie jest tak wylewny w kontaktach z sąsiadami. Podczas gdy jego żona chwali się naokoło, że do kręgu jej znajomych należy bardzo dużo arystokratów, o tyle Wilhelm jest w oczach sąsiadów "bardzo ostrożny" i "powściągliwy". Przez cały tydzień jest w podróży i wraca w soboty, by w poniedziałek znowu wyjechać. Niedziele spędza przeważnie w swoim mieszkaniu.

W kręgi arystokracji rodzina wchodzi dzięki córce Ursuli – sekretarce w ministerstwie obrony, która poślubia barona, oficera Bundeswehry. Ich ślub w małym ewangelickim kościele w Bonn jest wielkim wydarzeniem. To pierwszy ślub w RFN z honorami wojskowymi.

Kilka lat później kończy się spokojne życie Wilhelma Lohmanna. Niemiecka policja wpada na trop byłego wyższego dowódcy SS i policji. Aresztuje go w styczniu 1960 roku. Nawet wtedy Koppe próbuje udawać kogoś innego, a w drodze na komisariat złości się, że nie wyemigrował w porę. Prawie dwa lata i trzy miesiące spędza w areszcie śledczym.
W kwietniu 1962 roku wychodzi za kaucją. 50 tysięcy marek zapłaci jeden z banków.

Winny mordowania ludzi

Kiedy dziadek siedzi w areszcie, na świat przychodzi jego pierwsza wnuczka. Dziś Beatrix nie wie, jak rodzina usprawiedliwiała długą nieobecność Wilhelma, bo nawet po latach sprawa pozostała przemilczana. Jej i Alexandry pytania pozostają bez odpowiedzi. A przecież babcia, matka i wujek muszą znać zarzuty pod adresem Koppego.

Syn Manfred, adwokat, zna każde pismo. Po aresztowaniu ojca zajmuje się jego obroną i gromadzi dowody niewinności. Dociera nawet do obrońców przebywającego w izraelskim areszcie Adolfa Eichmanna. Chce się dowiedzieć, czy Koppe jest odpowiedzialny za obóz zagłady Kulmhof w Chełmnie nad Nerem. Obrońcy Eichmanna odpowiadają, że nie wynika to z zebranego materiału.

Heinz Reinefarth, który w Kraju Warty objął stanowisko po Koppem, napisze oświadczenie, że wyższy dowódca SS i policji "pełnił tylko funkcje reprezentacyjne".

We wrześniu 1964 roku prokuratura w Bonn ma już zeznania 205 świadków i gotowy akt oskarżenia. Na 348 stronach oskarża Koppego o wspóƚudział w mordowaniu i podżeganie do zabójstwa.

Przypisuje mu m.in. współudział w morderstwie 1558 chorych w KL Soldau w Działdowie w 1940 roku. Organizatorom akcji Koppe wynajął podległe mu "kommando Lange", a na koniec zażądał zapłaty 10 marek za każdego zamordowanego jako zwrot kosztów za wynajęcie.

W latach 1940-1943 uczestniczył w morderstwie 145 tys. osób w obozie Kulmhof – czytamy w akcie oskarżenia. W czasie służby w Krakowie w 1944 roku podżegał do mordowania Polaków i chciał odpowiedzialności zbiorowej.

W akcie oskarżenia brakuje już Tuchorzy. Śledczym nie udaje się zebrać wystarczających dowodów, by przypisać rozkaz egzekucji Koppemu.

Zbrodnia bez kary

Do rozprawy jednak nigdy nie dojdzie. Koppe nie odpowie za zbrodnie popełnione w Polsce. Jest zbyt chory – zaświadczają lekarze. Choć jeszcze w połowie 1961 roku twierdzili co innego. Teraz różni eksperci poświadczają, że w ciągu kilku lat stan oskarżonego pogorszył się i nie ma on zdolności procesowej. Koppe miał cierpieć na miażdżycę, nadciśnienie, niewydolność serca i przez większość dnia być przykuty do ƚóżka.

25 sierpnia 1966 roku prokuratura w Bonn zawiesza postępowanie. Unieważnia nakaz aresztowania i decyzję o pozbawieniu wolności. Nie otwiera procesu. Ostatnie lata swojego życia Koppe spędza w mieszkaniu nad Renem. Upaja się widokiem Siedmiogórza z ruinami średniowiecznego zamku. Były generał policji i SS umiera 2 lipca 1975. Ma wtedy 79 lat.

Jego wnuczki pamiętają te ostatnie lata. Bywały w Bonn, w skromnym mieszkaniu nad Renem. Przypominają sobie dziadka siedzącego w fotelu. Miał kłopoty z chodzeniem, podpierał się laską.

Przyrodni brat Alexandry i Beatrix, starszy od nich o kilka lat Bernhard, zapamięta Koppego jako "sympatycznego człowieka", "lubianego w rodzinie". I on, "przyszywany wnuk", miał z nim dobre relacje. Dziś mówi, że to typowe dla wielu nazistowskich zbrodniarzy, którzy byli troskliwymi rodzicami, ale w czasie wojny czynili zło.

Kiedy od swoich sióstr dowiaduje się o przeszłości Wilhelma, jest zszokowany. Mówi, że to trudna do zniesienia prawda i "najgorszy rozdział w historii tej rodziny". I on w młodości nie zadał żadnych pytań. Z niewiedzy.

Niezadane pytania

49 pytań do byłego generaƚa SS i policji ma jednak Krzysztof Kąkolewski. Polski reporter pracuje nad książką "Co u pana słychać?". Chce spotkać człowieka, który "całą wojnę spędził w Polsce, poświęcając każdą chwilę jej zniszczeniu". W Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce Koppe ma jeden z najdłuższych rejestrów.

Kąkolewski przyjeżdża jednak za późno. >>> CZYTAJ WIĘCEJ o tym, jak polski reporter tropił niemieckich nazistów.

Od Manfreda polski reporter dowiaduje się o śmierci Koppego. Próbuje porozmawiać z synem zbrodniarza. Przez telefon dopytuje go o zmianę nazwiska i obronę ojca. Manfred kłamie. Mówi, że zmienił nazwisko, żeby nie mieć nic wspólnego z ojcem. Tłumaczy, że bronił go tylko jako syn, a od chwili, gdy ojciec umarł, nie chce mieć z nim nic wspólnego.

Spoczywają jednak w tym samym grobie. Wnuczki tłumaczą, że mogła to być decyzja ich matki. I ona pod koniec życia często wspomina o rodzinnym grobie. - Koppe i jego syn nie mieli najlepszych relacji, ale nie byli też wrogami – dopowiadają wnuczki. – Nie na tyle, by nie bywać u siebie na urodzinach.

Kąkolewski nie wie wtedy, że Manfred Lohmann należy do prawników, którzy w latach 60. aktywnie lobbowali na rzecz amnestii dla nazistowskich sprawców. To dzięki nim udaje się w podstępny sposób uchwalić przepisy, dzięki którym dokonane w czasie wojny czyny określone jako pomocnictwo w morderstwie uległy przedawnieniu w maju 1968 roku.

Alexandra i Beatrix dobrze pamiętają wujka: znany prawnik, przystojny, miły, z poczuciem humoru i powodzeniem u kobiet. Żeni się jednak późno, a małżeństwo rozpada się. Jest człowiekiem sukcesu, dyrektorem Niemieckiej Agencji Rozwoju.
Z czasem jednak Manfred staje się "trudny". Rozwijają się u niego zaburzenia psychiczne. W wieku 56 lat umiera w szpitalu psychiatrycznym, a okoliczności jego śmierci nie zostają do końca wyjaśnione. Wiele wskazuje jednak na to, że odebrał sobie życie, zażywając tabletki.

Czy jego śmierć miała związek z obroną ojca?

Ucieczka w zapomnienie

Wiele z tego, co mówią Alexandra i Beatrix, to przypuszczenia, hipotezy i rozmyte wspomnienia. W rodzinie nie było rozmów o przeszłości. Ich pytania pozostały bez odpowiedzi, a sytuacje, które mogły prowadzić do wyjaśnień, kończyły się w ślepej uliczce. Jak ta, kiedy matka pokazała im artykuł w jakimś ilustrowanym czasopiśmie. Obszerna relacja ze zdjęciami, a na nich rodzina przy długim stole, chyba wesele Ursuli z baronem. Tytuł wskazuje na dziadka – "kata z Poznania", "krwawego rzeźnika". - Mama zareagowała wtedy bardzo emocjonalnie, nie można z nią było dalej rozmawiać - mówi Beatrix Hofmann.

Alexandra przypomina sobie odwiedziny u matki w Monachium, jakieś piętnaście lat temu. - Wróciłam wieczorem do domu, a ona płakała przed telewizorem. Oglądała film o Holokauście. I płakała nie dlatego, że był to smutny film, ale było w tym coś więcej. Próbowałam z nią rozmawiać, ona jednak ciągle powtarzała: "jakie to było straszne" - opowiada Alexandra.
Córka nie wie wtedy, że to jedna z ostatnich okazji do rozmowy z mamą. Niebawem Ursula zapadnie na demencję, a Alexandra i Beatrix zaczną się zastanawiać, czy jej choroba ma związek z przeszłością. Czy jest ucieczką w zapomnienie?

Córkom trudno sobie wyobrazić wewnętrzny konflikt, jaki musiała przeżywać ich mama, jeśli dopuszczała do siebie myśl o zbrodniach popełnionych przez własnego ojca. Swojemu zięciowi zwierzyła się kiedyś, że o wielu rzeczach po prostu nie wiedziała. – Szukała bardziej usprawiedliwienia – uważa Alexandra.

Ma też żal do ojca, że milczał. Nazistowska przeszłość teścia kładła się cieniem na jego karierze. W innych warunkach mógł szybciej zostać generałem Bundeswehry i zyskać drugi stopień generalski. - Z uwag, że dziadek też jest generałem, wyśmiewał się - przypomina sobie Alexandra. Czy rozmawiał z teściem o wojnie, aresztowaniu i śledztwie? Raczej nie chciał otwierać beczki z prochem.

Alexandra i Beatrix tę beczkę otwierają. Pomaga im w tym mąż Beatrix, zainteresowany historią. Rozmawiają ze swoimi dziećmi o trudnym dziedzictwie. Burzą mur milczenia, który postawili rodzice.

Ursula zmarła przed dwoma laty. Alexandra i Beatrix zlikwidowały jej mieszkanie, spakowały rodzinne pamiątki. Zaczynają porządkować te rzeczy. Tak jak rodzinną historię.

Bibliografia:

Akta Centrali Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu.
Akta śledcze sprawy 8 Js 52/60, Landesarchiv Nordrhein-Westfalen, Gerichte Rep. 195 nr 78-243.
Archiwum IPN, Protokół przesłuchania świadków dotyczących zbrodni hitlerowskich w Tuchorzy, Mosinie i Poznaniu.
Szymon Datner: "Wilhelm Koppe. Nieukarany zbrodniarz hitlerowski", Warszawa 1963.

Tekst powstał w ramach wspólnej akcji Wirtualnej Polski, portalu Interia.pl i DeutscheWelle - #ZbrodniaBezKary. W jej ramach tropimy nazistowskich oprawców, którzy nigdy nie ponieśli kary za swoje zbrodnie. Wielu z nich po wojnie wojnie żyło spokojnie, niektórzy nawet robili kariery. Pokazujemy ich dalsze losy. Szukamy też krewnych ich ofiar i staramy się przywrócić pomordowanym należną im pamięć.

Wszystkie reportaże w ramach akcji #ZbrodniaBezKary znajdziecie w Magazynie Wirtualnej Polski, Raporcie Interii i w Deutsche Welle

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)