Zbliżają się wybory, będą urabiać Polaków?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że wkrótce przyjedzie do Londynu premier Donald Tusk. Już za kilka dni. Prawdopodobnie spotka się z przedstawicielami Polonii i będzie, jak zwykle, bardzo miło.
12.04.2011 | aktual.: 12.04.2011 16:01
W napiętym, co absolutnie zrozumiałe, programie wizyty może nie być czasu na spotkanie z większą grupą Polaków. Zresztą po ostatnim pobycie Bronisława Komorowskiego - jeszcze jako kandydata na prezydenta - i prezencie, jaki otrzymał (sztuczny "atrybut męskości"), trzeba tonować podniecenie społeczeństwa.
Zostań fanem Polonii na Facebooku
Oficjalni przedstawiciele Polaków, uważający się za jedyną reprezentację naszej społeczności przed władzami brytyjskimi, polskimi, a nawet Władzą w Niebiosach, wstydu nie przyniosą. Ochoczo zameldują o licznych sukcesach na froncie walki o dobre imię Polaków na Wyspach oraz wytężonej pracy na rzecz integracji środowisk polonijnych. Mogą się jedynie uskarżać na brak środków finansowych, których zwłaszcza przy pracy społecznej potrzeba niemało. Jednocześnie, zdecydowanie odetną się od nieodpowiedzialnych działań politycznych prowadzonych przez "nikomu nieznane podmioty" - jak napisano niedawno z pewnym oświadczeniu. Tu się polityki nie uprawia, a gdy się zaprasza polityka, to całkowicie w kontekście apolitycznym i w ogóle tylko z odpowiedniej opcji.
Trzeba mieć także nadzieję, że nie znajdzie się jakiś nieodpowiedzialny element, który w celu zepsucia miłej atmosfery, zapyta na przykład premiera o wymierne efekty programu „Powroty”. Wszyscy przecież widzieli jaką wydano piękną broszurkę z bocianem na okładce.
Polonia bez pomysłu
Nie byłoby też chyba na miejscu pytanie Donalda Tuska, kiedy państwo polskie będzie miało wizję relacji z licznymi rozsianymi po świecie rodakami. Pytanie to jest tendencyjne - Polska takiej wizji w zasadzie nie miała nigdy, nie ma i nie ma ochoty mieć. Polskie państwo nie miało i nie ma pomysłu na Polaków poza Polską. Nie chodzi o puste deklaracje, doraźne działania, a nawet o wysupłanie kilku euro, funtów lub dolarów na tzw. inicjatywy społeczne. Ani nie chodzi o przeróżne konferencje, podczas, których wałkuje się te same tematy i niezmiennie dochodzi do tych samych wniosków o potrzebie "rozwijania i zacieśniania współpracy między organizacjami polonijnymi".
Oczywiście, byłoby miło, gdyby sami Polacy na emigracji mieli jakąś sensowną wizję na samych siebie, jako mniejszościową społeczność na obczyźnie. I do tej wizji przekonywali rządowych notabli. Przynajmniej, można, by się spodziewać tego po liderach. Trudno wymagać, aby był jakiś jeden, uniwersalny pomysł na całą Polonię na świecie, bo i Polonia nie jednaka, a świat - tym bardziej. Inne warunki i inne problemy mają Polacy w Kazachstanie, inne na Litwie, w Wielkiej Brytanii, na Wyspach Kanaryjskich, w USA, a jeszcze inne w Argentynie. W Argentynie to wyjątkowo inne.
Jaki elektorat, takie zainteresowanie
Na Wyspach Polonia nie ma specjalnie pomysłu na samą siebie. Tym bardziej nie ma go polskie państwo, chyba że uznać za takowy postawę: "Jak sobie chcecie, to wracajcie, a jak nie chcecie, to nie wracajcie". Oczywiście jest to kamuflowane miłymi dla ucha frazesami, jacy to wyjechali najzdolniejsi, najambitniejsi i jak kiedyś wrócą do Polski, to ho, ho...
Każda okazja jest również dobra, aby uhonorować zasłużonych wpięciem blaszki w klapę, a chętnych klap nigdy nie brakuje. Tak będzie też zapewne podczas najbliższej wizyty premiera. I jak zwykle, będzie bardzo miło. I niewiele więcej.
Polonia, nie tylko na Wyspach, nie spędza z reguły snu z powiek rządzącym. Chyba, że wyniknie jakaś sytuacja kryzysowa jak na Litwie albo Białorusi. Prawda jest i taka, iż Polacy poza Polską nie stanowią siły jako elektorat w żadnych polskich wyborach. Nasze głosy mają dla polityków znaczenie prestiżowe. Na kogo głosował Londyn, a na kogo Chicago może być argumentem w dyskusjach, ale nie zaważy w najmniejszym stopniu na wynikach głosowania.
Wszyscy polscy wyborcy z całej Wielkiej Brytanii, stanowią siłę średniej wielkości powiatowego miasta. Również z tego powodu, że do urn przeważnie ma ochotę pójść około 10% uprawnionych. Gdyby kiedyś wybrało się 100%, to ostatni w kolejce będzie stał po drugiej stronie Kanału La Manche. Nawet sondaży poparcia dla poszczególnych ugrupowań wśród Polonii prawie się nie robi. Tak więc z tego względu zainteresowanie polityków jest jakby mniejsze.
Jednak i tak z pewnością podczas spotkania z premierem będzie bardzo miło, choć byłoby jeszcze bardziej, gdyby zacny gość zrobił niespodziankę i zaprezentował wizję Warszawy w kwestii Londynu. Polskiego Londynu.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy