Gra pod tytułem "Bogaczu, podziel się z innymi" jest stara jak świat. O społeczno-moralnych kontekstach konsumpcji i związanej z nią zawiści, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Urszula Jarecka. Socjolożka stawia też przed nami lustro, a obraz, który w nim widzimy, nie należy do pięknych.
- Gdy kupujemy chleb, to zawsze myślimy o głodzie na świecie? A gdy sprawiamy sobie drobne przyjemności, dajemy bliskim prezenty, czy jednocześnie studiujemy statystyki biedy w naszej dzielnicy, mieście, kraju? A za każdym razem, gdy włączamy światło – czy myślimy o kończących się zasobach i kryzysie energetycznym? "Świadomość" nieszczęść, biedy to jedna sprawa, a wydatki, nawet bardzo wygórowane na "zbytki" są jednak kwestią prywatną - mówi prof. Urszula Jarecka z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, autorka książki "Luksus w szarej codzienności. Społeczno-moralne konteksty konsumpcji".
Paweł Figurski: Na tarczy zegarka Patek Philippe Celestial można obserwować mapę nieba. Cena też jest kosmiczna: około 1,5 mln złotych. Na Twitterze pokazał to cacko bloger modowy i rozpętała się burza. Politycy i dziennikarze, kłócąc się, pytali, po co komu zegarek za takie pieniądze i czy nie można wydać ich na potrzebujących.
Prof. Urszula Jarecka: - Takie pytania rodzą się z kilku powodów. Pierwszym jest niezbyt szlachetne poczucie krzywdy: dlaczego bogaty ma, a ja nie mam? To również skrywana chciwość - może ja też bym chciał taki zegarek, ale mnie nie stać? Często pod maską troski o potrzeby ogólne, ukryta jest ludzka zawiść.
W tle może być też mentalność Robin Hooda - zabrać bogatym, oddać biednym. Zabrać, ale pod jednym warunkiem: że to nie ja jestem tym bogatym. To w końcu też poczucie – w tym przypadku wykrzywione - walki o sprawiedliwość: jeśli ktoś posiada, to niech się podzieli.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kaczyński skarży się na finanse. Posłanka PO oburzona
A dlaczego dajemy sobie prawo narzucania innym czegokolwiek? W tym przypadku wymagamy od bogatych. Właśnie wyobraziłem sobie miliony na moim koncie i chęć wydania setek tysięcy złotych na zegarek. Co komu do tego?
- Trzeba jasno powiedzieć, że każdy ma prawo robić ze swoimi pieniędzmi, co chce. I nikt nie powinien się w to wtrącać. Może pana zaskoczę, ale to wynika nawet z nakazów różnych religii. To idee chrześcijańskie i konfucjonistyczne mówią nam: "Nie trać pokoju ducha, zajmując się sprawami innych" czy też "Nie zaglądaj innym w talerze i sakiewki".
Z drugiej strony patrząc na osoby majętne, które obnoszą się ze swoim bogactwem, naturalnie stawia się pytania, dlaczego kupują okropnie drogie zegarki. Przecież tańsze też działają.
Mamy jednak coś takiego, jak dobra statusowe, które są odzwierciedleniem pozycji społecznej. Istnieją też pewne oczekiwania wobec osób zamożnych. One mają być elegancko ubrane, korzystać z luksusowych marek i poruszać się wyjątkowymi samochodami, najlepiej na zamówienie.
Niektórych to razi, ale nawet w tym przypadku brakuje konsekwencji i może dochodzić do pewnego rodzaju rozchwiania oczekiwań społecznych. Mogliśmy to obserwować w przypadku sytuacji z udziałem Keanu Reevesa.
Ten niezwykle skromny aktor przyszedł na plan filmowy w rozwalonym bucie. Gdy mu zwrócono uwagę, nie poszedł kupić nowej pary, a zakleił dziurę taśmą.
Reakcją były pytania, jak on może być takim obdartusem. Sprawdziłam, że wówczas miał problemy rodzinne i prawdopodobnie wizerunek był ostatnią rzeczą, o którą dbał. Media jednak się na niego rzuciły.
Zaglądanie do portfela i krytykowanie wizerunku nie jest chyba przypadłością tylko naszych czasów?
- Oczywiście, że nie. W średniowieczu - w kwestii dóbr statusowych i budowaniu wizerunku - służącym nie można było ubierać się jak ich paniom. Służąca, która naruszyła zakaz, mogła zostać ukarana nawet publiczną chłostą. To świadczy, że przed wiekami było zapotrzebowanie na luksus, ale również chęć dorównania bogatszym.
Wszystko – podobnie jak dzisiaj - oblane było sosem zazdrości i zawiści. Różnicą było to, że arystokracja nie kryła zdziwienia faktem, że warstwy niższe próbują aspirować do jej poziomu. Akurat to nie zmieniało się bardzo długo.
Na przykład w XIX wieku na Zachodzie dobrem luksusowym był telefon. Wyższe klasy nie wyobrażały sobie, że przedstawiciele klasy robotniczej mogą chcieć go posiadać. Naturalne było, że pewne dobra komunikacyjne były zarezerwowane dla nielicznych.
To samo dotyczyło samochodów. Na szczęście społeczeństwa i dobra luksusowe przeszły transformację. To, co było dobrem luksusowym wcześniej, z czasem przestało nim być. Z dzisiejszej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale przed wiekami luksusem była sól.
W XX wieku luksusowe były perfumy. W tym kontekście ukuto pojęcie masstige, czyli prestiż dla mas. Dobrym przykładem są perfumy Chanel. "Szanelki" N°5 - najsłynniejszy zapach wszech czasów - były dobrem dostępnym tylko u Coco Chanel dla jej znajomych lub osób z polecenia. Gdy Coco wypuściła biznes z ręki, okazało się, że jej perfumy mogą się doskonale sprzedać, choć nadal nie należą do najtańszych.
Czy to nie obnaża ludzkiej hipokryzji? Nie stać mnie na drogie perfumy, to z pogardą patrzę na bogatych, którzy przepuszczają pieniądze na zbytki. Gdy jednak stają się one dostępne, to je kupuję i nie zwracam uwagi, że w tym samym czasie połowa ludzkości nadal nawet nie myśli o perfumach, bo na głowie ma trud nakarmienia rodziny. Narzekamy na bogatych, ale tylko do momentu, gdy sami osiągniemy pewien pułap?
- Dokładnie tak jest. Może to wynikać z zazdrości wobec osób zamożniejszych niż my sami. Ale też objawiają się tu podwójne standardy w ocenianiu. Tzw. podstawowy błąd atrybucji mówi nam, że odpowiedzialność za zachowanie inaczej widzimy u siebie i innych. Jeden z najprostszych przykładów. Dostaję piątkę – jestem zdolny, należy mi się. Piątkę dostaje kolega - na pewno mu się udało. Innych oceniamy surowiej niż siebie samych. Przypisujemy im też błędy osobowości, złej woli itd.
Można tu również postawić inne pytanie: gdzie jest ten pułap luksusu? Samo pojęcie dóbr luksusowych jest bardzo subiektywne. Podczas badań w latach 2011-2013 pytaliśmy ludzi, co uważają za luksus.
Niektórzy pisali o chlebie z masłem. Odpowiadali tak i emeryci, i osoby z dużymi dochodami. Dla emeryta był to wyraz tego, że na więcej niż ten chleb z masłem go nie stać. A u osoby bogatej chodziło o ten "prawdziwy chleb" i "prawdziwe masło" - przejaw czegoś autentycznego, czego zdobycie nie wiąże się tylko z samymi pieniędzmi, tęsknoty za lepszym życiem.
Spoza dóbr materialnych wskazywano na czas. Wielu badanych mówiło, że ma pieniądze, ale nie ma czasu ich wydawać. Wymieniano również kulturę. Dla niektórych był to luksus, coś w pewnym stopniu nieosiągalnego, bo wiązało się ze spory wydatkiem, np. na bilet do kina. Ale dla innych, już na wyższym poziomie dochodów, korzystanie z kultury było luksusem z powodu niedoborów czasowych i nawału obowiązków.
Analiza badań wskazał również, że ludziom majętnym nie przypisujemy cech głównie negatywnych. Najczęściej w ich stosunku padało: pewność siebie, pracowitość, chęć włączania się w akcje społeczne.
O bogatych mówimy z uznaniem?
- Głównie tak, choć nie brakowało określeń negatywnych jak pycha, bezkarność, wywyższanie się. Ten obraz jest pomieszany.
Rok temu burzę wywołał wpis aktywistki Mai Staśko na temat Roberta Lewandowskiego. Nie spodobało się jej, że odbierając nagrodę od prezydenta, miał na ręce zegarek o "wartości mieszkania". Napisała: "2021, pandemia, ludzie tracą prace, nie mają na czynsze, kobiety mieszkają ze swoimi oprawcami, czekając latami na mieszkania socjalne. Zegarek. O. Wartości. Mieszkania".
- To propaganda. Osoba, która jest zamożna, pokazała swoją zamożność. Tyle. Nawet gdyby on tego zegarka nie kupił, czy rozwiązałby problem biedy na świecie? Czy atak na majątek danej osoby rzeczywiście załatwia problemy świata? Sportowiec zarobił pieniądze dzięki ciężkiej pracy, płaci podatki, przynosi zysk swojemu pracodawcy, angażuje się w działania charytatywne i przy tym kupił sobie zegarek. O co więc chodzi?
Problem pretensji do zamożnych można jednak odwrócić.
Chodzi mi o sytuację, w której osoba bogata wyciąga rękę po pomoc publiczną. Tak było, gdy w czasie pandemii koronawirusa Ministerstwo Kultury uruchomiło fundusz wsparcia dla osób tą pandemią dotkniętych.
Chodziło o podmioty, które działały na rzecz kultury i poniosły straty. O pieniądze upomniały się firmy powiązane choćby z bogatymi zespołami disco-polo. Czy to było w porządku? Warunkiem ubiegania się artystów o stypendia ministerialne jest wskazanie projektów niekomercyjnych. Mamy wtedy do czynienia z dofinansowaniem sztuki. Dlaczego ktoś, kto zarabia niemałe pieniądze na rynku komercyjnym, gdy pojawiają się kłopoty, ma dostawać wsparcie z naszych podatków? Tu widzę problem.
Powiedziała pani, że oburzając się na wydatki bogatych, włączamy naszego wewnętrznego Robin Hooda. Nie tak dawno wspomniany już Robert Lewandowski wraz z żoną przekazali 500 tys. zł na rzecz Centrum Zdrowia Dziecka. Działaczka partii Razem błyskawicznie wyliczyła, że to jedynie 3,6 proc. miesięcznych zarobków piłkarza. Zarzut czytelny: przekazali za mało. Ale czy my wszyscy oddajemy te kilka procent potrzebującym?
Nie wydaje mi się, by tak było. Poza tym hojność u większości ludzi – ryzykuję taką ocenę – jest raczej okazjonalna. Gdy na horyzoncie pojawia się wielka akcja, np. WOŚP, to wręcz nie wypada nie być szczodrym. Ale na co dzień tej pomocy innym raczej nie widać.
Pomoc to też nie tylko sprawa konkretnych sum. Powołam się na Annę Dymną, prezes Fundacji "Mimo Wszystko". W jednym z wywiadów powiedziała, że nie daje dwóch złotych, gdy ktoś ją prosi na ulicy. Twierdzi, że nie zmieni tym sytuacji tej osoby. Może dać jej swój czas, rozmowę, ale nie bezpośrednio pieniądze. Najważniejsze są rozwiązania systemowe. W Polsce jest mnóstwo fundacji, które wiedzą, jak pomagać i przekazanie im najdrobniejszych kwot ma sens.
Skrytykować można zresztą wszystko. Ostatnio usłyszałam utyskiwania na naszą polską tradycję stawiania kwiatów na grobach przy święcie zmarłych. To był amerykański naukowiec. Nie krył zdziwienia, że wydajemy mnóstwo pieniędzy na kwiaty i trwonimy pieniądze. To mi uświadomiło, że i nasze zwyczaje, osób mniej zamożnych, też mogą być obiektem krytyki.
Ale to jednak wielu bogatych epatuje majątkiem. Nie czują zażenowania, wydając ogromne kwoty na fanaberie, mając świadomość biedy i niesprawiedliwości na świecie?
- Pyta pan, po co to wszystko, po co ten blichtr. A czy my zachowywalibyśmy się inaczej? Nie jestem tego pewna. Nie wiem, czy jest to właściwe ujęcie problemu. Czy bowiem w codziennym życiu bierzemy pod uwagę szeroką perspektywę? Gdy kupujemy chleb, to zawsze myślimy o głodzie na świecie? A gdy sprawiamy sobie drobne przyjemności, dajemy bliskim prezenty, czy jednocześnie studiujemy statystyki biedy w naszej dzielnicy, mieście, kraju? A za każdym razem, gdy włączamy światło – czy myślimy o kończących się zasobach i kryzysie energetycznym? "Świadomość" nieszczęść, biedy to jedna sprawa, a wydatki, nawet bardzo wygórowane na "zbytki" są jednak kwestią prywatną.
Pytanie "Jak oni mogą?" ustawia zadającego pytanie w roli strażnika moralności i sędziego. A tych szastających pieniędzmi zamożnych ocenia się od razu jako osoby nieodpowiedzialne, wręcz niemoralne.
To nie oznacza, że nie ma powodów, które pozwalają na krytykę najbogatszych i moralnego aspektu ich podejścia do pieniędzy. Przypomina mi się historia Martina Shkreliego, szefa koncernu farmaceutycznego Turing Pharmaceuticals.
Jego firma kupiła licencję na produkcję środka na toksoplazmozę Daraprim, stosowanego m.in. przy ratowaniu osób chorych na AIDS. Następnie podniosła cenę o blisko 5600 procent. W efekcie lek, który kosztował początkowo 13,5 dolarów, sprzedawano po 750 dolarów.
Shkreli powiedział tylko: "Sorry, mogę". Zyskał tym przydomek najbardziej znienawidzonego człowieka Ameryki oraz "farmaceutycznego sępa". W tym roku został zresztą skazany za łamanie praw antymonopolowych.
Takie zachowanie razi, jednak wolę stawiać pytania o hojność społeczeństwa.
W XIX wieku krakowski Wawel został odkupiony od Cesarza Austro-Węgier za pieniądze ze zrzutki narodowej. Czy teraz, gdyby okazało się, że potrzebujemy jakiegoś dobra narodowego, bylibyśmy gotowi dorzucić swój grosz? Z pieniędzy polskiego społeczeństwa kupiono Henrykowi Sienkiewiczowi pałac w Oblęgorku. Możemy sobie teraz coś takiego wyobrazić? By obdarować kogoś, kogo jako społeczeństwo cenimy?
To chyba kwestia odpowiednio dobranego celu. W Wirtualnej Polsce opisaliśmy, jak rząd zorganizował "narodową zrzutkę" na odbudowę Pałacu Saskiego, umożliwiając odliczenie w PIT darowizny. W całym kraju zrzuciło się 95 osób. Na odbudowę wpłaciły 150 tys. zł, a sama kampania promująca inwestycję kosztowała 3,2 mln zł. Wspieramy za to wiele zbiórek na leczenie chorych i pomoc potrzebującym.
- To prawda, że w przestrzeni publicznej pojawiło się dużo zindywidualizowanych celów i zrzutek. Ocenianie, który cel jest lepszy i szlachetniejszy chyba jednak nie ma sensu.
Natomiast taka "zrzutka" na wspólne cele ma też inny wymiar. Może mniej bezpośredni, jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy. Mam na myśli świadome wykorzystywanie zasobów naszej wspólnej planety. Jako ludzie drenujemy Ziemię tak bardzo, że padają propozycje nazwania epoki geologicznej mianem antropocenu.
Coraz głośniejsze są koncepcje zrównoważonego rozwoju, by przestać myśleć o własnym komforcie, pójść w stronę minimalizmu. I co ważne, zakładają one, że zmianę myślenia powinniśmy zacząć od siebie. Co my możemy zrobić, by poprawić sytuację, bez patrzenia na innych? Zamiast myśleć, co mi świat może dać, pomyśl o tym, co ty możesz dać światu. Nie trzeba być Robin Hoodem, by zmieniać świat.
Uśmiecham się pod nosem, gdy rady o myśleniu o planecie i indywidualnych zmianach płyną z konferencji klimatycznych, po których prelegenci odlatują odrzutowcami we wszystkie strony świata. Ale to my, zwyczajni Ziemianie, nie powinniśmy latać tanimi liniami na wakacje do Barcelony.
- Wygląda na to, że nie mamy dobrych rozwiązań i zarówno bogaci, jak i mniej zamożni mogą być hipokrytami. Dobre intencje nie pokrywają się z naszymi działaniami, bez względu na to, ile mamy zer na koncie. To irytujące.
Phil Collins miał taką piękną piosenkę "Another Day In Paradise" i chwytający za serce teledysk pokazujący bezdomnych. Tylko później tego samego Phila Collinsa przyłapano, jak wykopuje bezdomnego z trawnika przed swoim domem. Drzemie w nas hipokryta i zapominamy o spójności w naszej postawie wobec świata i naszym zachowaniu. Chyba trudno nam to wszystko przewalczyć.
Skończmy na luksusie. Czy rozwiązaniem, choćby częściowym, może być jego dodatkowe oprocentowanie? Tych arcydrogich zegarków, kolejnych ogromnych mieszkań i jachtów? Publicysta ekonomiczny Piotr Wójcik w "Krytyce Politycznej" stwierdził, że to odbyłoby się z korzyścią dla samych bogaczy, bo w końcu zawistnicy zostaliby uciszeni. Skończyłoby się to wypowiadane z zawiści życzenie: "Na całe Kargulowe plemię i pole spuść, dobry Panie, wszystkie plagi egipskie".
Jest to z pewnością ciekawa propozycja, choć trochę w stylu Robin Hooda ucywilizowanego: wiemy, że macie za dużo pieniędzy i za dużo wydajecie, odpowiedni podatek nauczy was roztropności.
Zastanawiam się, czy dałoby się wprowadzić tak wyważone prawo.
Rozmawiał Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski