Zawieszenie brytyjskiego parlamentu. "Zamach stanu" Borisa Johnsona?
Boris Johnson poprosił królową o zawieszenie prac parlamentu w kluczowym okresie tuż przed datą brexitu. W ten sposób brytyjski premier pokrzyżował plany opozycji planującej powstrzymanie "twardego" wyjścia z UE. Manewr może sprowokować przyspieszone wybory - i jeszcze więcej chaosu na Wyspach.
Jak oświadczył w środę Johnson, zawieszenie parlamentu ma związek z przygotowaniem do mowy tronowej brytyjskiej królowej, swoistego expose nowego rządu. Ale większość komentatorów widzi w tym polityczny trik, który ma zepsuć antybrexitowy plan opozycji.
Zaledwie dzień wcześniej wszystkie partie opozycyjne ustaliły wspólny plan, aby za pomocą ustaw powstrzymać "twardy brexit", który według prognoz samego rządu będzie wiązał się z potężnym chaosem i konsekwencjami gospodarczymi. Decyzja Johnsona o zawieszeniu parlamentu aż na pięć tygodni - zwykle przerwa trwa kilka dni - w radykalny sposób zawęzi pole manewru przeciwnikom rządu. Po wznowieniu obrad posłom zostanie jedynie nieco ponad dwa tygodnie przed datą brexitu.
"Zamach stanu"
Dlatego opozycja natychmiast potępiła manewr premiera. Lider Partii Pracy Jeremy Corbyn stwierdził, że ruch Johnsona jest "zagrożeniem dla demokracji" i poprosił o spotkanie królową Elżbietę II. Problem w tym, że się spóźnił, bo zanim Corbyn ogłosił swoją prośbę, królowa już spełniła prośbę premiera.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Oburzeni byli też członkowie jego własnej partii. Philip Hammond, były kanclerz skarbu w rządzie Theresy May, nazwał decyzję "głęboko niedemokratyczną" i "konstytucyjnym skandalem". Wściekły był też spiker Izby Gmin John Bercow, który przebywał na urlopie i nie został poinformowany o planach premiera.
"To oczywiste, że celem zawieszenia parlamentu w tym momencie byłoby powstrzymanie parlamentu przed debatą na temat brexitu i wykonaniem jego obowiązku kształtowania kursu, w jakim podąża kraj" - zaznaczył Bercow, również nazywając ruch Johnsona konstytucyjnym skandalem.
Przeczytaj również: Twardy brexit, czyli wszechogarniający chaos. Wyciekły tajne dokumenty
Jeszcze dalej poszedł Dominic Grieve, konserwatywny poseł i przeciwnik brexitu, który określił zawieszenie parlamentu "równoznacznym z zamachem stanu".
Brytyjscy konstytucjonaliści spodziewają się, że Wielka Brytania wejdzie w fazę kryzysu, który może być poważnym testem dla nieskodyfikowanej brytyjskiej konstytucji. Posłowie opozycji już zapowiedzieli, że zaskarżą decyzję o zawieszeniu parlamentu do sądu i wniosą o wstrzymanie decyzji do czasu rozpatrzenia sprawy.
Zobacz także: Morawiecki komplementuje prezesa Kaczyńskiego. Dobitny komentarz Neumanna
Będą przyspieszone wybory?
Niewykluczone, że konsekwencją zawieruchy będzie odwołanie premiera i rozpisanie nowych wyborów. Większość rządzącej koalicji konserwatystów i północnoirlandzkich opiera się tylko na jednym pośle. Gdyby więc doszło do głosowania nad wotum nieufności dla premiera, rezultatem byłoby prawdopodobnie jego porażka. Mogłoby to się stać jeszcze we wrześniu tuż przed zawieszeniem parlamentu, lub tuż po mowie tronowej 14 października. Część komentatorów jest zdania, że właśnie wymuszenie nowych wyborów jest prawdziwym celem Johnsona.
To dlatego, że wybory byłyby dla premiera wybawieniem z niezwykle trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł, bo jego obietnice uzyskania ustępstw od Unii Europejskiej są według ekspertów skazane na porażkę. Wybory dałyby mu szansę na zrzucenie winy za własne niepowodzenia na opozycję i lansowanie narracji o "ciosie w plecy".
- To oczywista zagrywka Johnsona zmierzająca do rozpisania wyborów - mówi WP Alexander Clarkson, politolog z Uniwersytetu Londyńskiego. Jak dodaje, ruch jest podyktowany niepokojem związanymi z konkurencją ze strony Partii Brexitu Nigela Farage'a, który przedstawia się jako "jedyny prawdziwy" obrońca brexitu.
"Ten ruch prowokuje konfrontację w parlamencie, która dałaby Johnsonowi pretekst do wyjścia przed Downing Street, potępienia krnąbrnego zachowania posłów i rozpoczęcia kampanii wyborczej pod tytułem 'nie pozwólcie politykom ukraść brexitu"' - ocenia publicysta "The New Statesman" Stephen Bush.
Nowe wybory oznaczałyby prawdopodobnie kolejne przesunięcie daty brexitu. Ich wynik jest właściwie niemożliwy do przewidzenia. Sondaże pokazują bowiem, że na poparcie na poziomie ponad 20 proc. mogą liczyć aż cztery partie: poza dwoma głównymi ugrupowaniami: Partią Konserwatywną i Partią Pracy, są to Partia Brexitu oraz prounijni Liberalni Demokraci. A to oznacza, że wybory mogą nie przynieść żadnego rozjaśnienia skrajnie skomplikowanej sytuacji wokół wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl