Polityka"Zarobił na wódce, znów nabija nas w butelkę?"

"Zarobił na wódce, znów nabija nas w butelkę?"

Jedyne, co się udało Januszowi Palikotowi to zbicie fortuny na alkoholu. Każdy kolejny pomysł, to spektakularna klęska. Czy taką też będzie Ruch Poparcia Palikota? - zastanawia się w Wirtualnej Polsce Piotr Czerski.

"Zarobił na wódce, znów nabija nas w butelkę?"
Źródło zdjęć: © PAP | Wojciech Pacewi

Jednym z fundamentalnych pojęć kryminalistycznych jest "modus operandi" - charakterystyczny, powtarzalny sposób działania sprawcy przestępstwa. Pojęcie jest szczególne, ale kryje się za nim ogólna reguła: ludzie mają (w pełni uzasadnioną ewolucyjnie) skłonność do podążania znanymi szlakami i ponownego wykorzystywania skutecznych schematów. Każdy wędkarz ma swoje miejsca i przynęty, każdy wodzirej - żelazny repertuar dowcipów, każdy uwodziciel kilka sprawdzonych komplementów i propozycji. Bramkarz broniący rzutu karnego rzuca się w tę stronę, którą dyktuje statystyka piłkarza strzelającego, a lekarz ordynuje taką kurację, która w innych przypadkach była skuteczna. Człowiek, który raz osiągnął sukces, niemal zawsze pozostaje wierny metodom, które do sukcesu go przywiodły (skądinąd właśnie dlatego kariera większości gwiazd muzyki pop kończy się na drugim albumie).

O tej zasadzie powtarzalności warto pamiętać śledząc publiczną działalność Janusza Palikota, którego pierwszym sukcesem było zarobienie dużych pieniędzy na produkcji alkoholu. Ogólny schemat działania skutecznego biznesmena polega zaś na znalezieniu niszy rynkowej, skolonizowaniu jej i odsprzedaniu przedsiębiorstwa z zyskiem – co Palikot zrobił dwukrotnie, dorabiając się majątku obliczanego na ponad 300 milionów złotych. Po czym zaczął szukać swoich nisz w innych branżach.

Odpowiedniego potencjału upatrywał najpierw w konserwatywno-katolickiej publicystyce, tworząc tygodnik "Ozon". Pismo przez dwanaście miesięcy podążało ruchem jednostajnie prawoskrętnym, ostatecznie wypadając poza margines rzeczywistości. W historii rynku prasowego zapisało się więc jako spektakularna klęska.

Drugim, już stricte politycznym, dużym projektem Janusza Palikota była komisja "Przyjazne Państwo" – próba odwołania się do szerokiej grupy przedsiębiorców, zmagających się z absurdami realiów prawno-gospodarczych. Szumnie zapowiadana działalność komisji, która miała dokonać prawdziwej rewolucji w liberalnym duchu, skończyła się – przepraszam za powtórzenie – spektakularną klęską.

Najnowszy pomysł Palikota na polityczny biznes to odwoływanie się do kilku najbardziej nośnych medialnie haseł społeczno-obyczajowych – jak eutanazja, parytety, zniesienie kar za obrazę uczuć religijnych czy legalizacja związków partnerskich. Ten luźny i eklektyczny zbiór zagadnień ma się stać podstawową programową stowarzyszenia "Nowoczesna Polska", którego założycielski kongres zapowiadany jest na początek października.

Według zapowiedzi samego posła udział w zjeździe zapowiedziało pięć tysięcy osób – nie wiadomo, skąd wziął tę liczbę, ale jest ona zaskakująco zbieżna z ilością kliknięć przycisku "Lubię to” na odpowiednim profilu w społecznościowym serwisie Facebook. W którym już teraz zarejestrowanych jest ponad trzy miliony Polaków, co oznacza, że formacja Palikota cieszy się tu poparciem poniżej dwóch promili.

W spektrum idei wspieranych przez Janusza Palikota na przestrzeni zaledwie pięciu lat znalazł się więc i katolicki konserwatyzm, i gospodarczy liberalizm, i radykalny liberalizm obyczajowy. Otóż: jeżeli ktoś tak dowolnie, radykalnie i często zmienia zestaw idei, do których się odwołuje, to znaczy, że jego celem nie jest zwycięstwo jakiejkolwiek idei, a tylko zwycięstwo samo w sobie; motorem działania zaś nie chęć zdobycia władzy dla zrealizowania własnej, spójnej koncepcji rządów, a jedynie pragnienie władzy dla władzy i miłość własna. O czym świadczy nawet nazwa "społeczności” wokół której formowane ma być nowe stowarzyszenie: "Ruch Poparcia Palikota”. Jeszcze raz: "Ruch Poparcia Palikota”.

Ów koncept, utrzymany w poetyce filmów Barei ("Ruch Poparcia Prezesa Ochódzkiego" - tak mogłoby się nazywać stowarzyszenie założone spontanicznie przez pracowników KS Tęcza), byłby z pewnością najbardziej udanym spośród wszystkich pozbawionych polotu i dojmująco nieśmiesznych żartów Palikota – gdyby nie to, że jest pomysłem traktowanym najzupełniej serio.

Mówi się o Palikocie, że opanował nowoczesne, post- czy pop-polityczne taktyki komunikacji medialnej (co w praktyce sprowadza się do dokonania odkrycia, że w masowych mediach tym większą ma coś nośność im bardziej jest prymitywne) – strategicznie jednak operuje on nadal biznesowymi schematami myślowymi. Do których należy także swoisty stosunek do konkurencji: każdy, kto otarł się o choćby średni biznes wie, że jedynym kryterium postępowania w relacjach z bezpośrednią konkurencją jest skuteczność. Biznes to gra o dużą stawkę, w grze liczy się tylko wygrana; przeciwników należy eliminować, a zwycięzców nikt nie sądzi. Konkurent to konstrukt zdehumanizowany – jeżeli jest silny, a przez to groźny, to w walce z nim właściwie nie ma środków zbyt brutalnych ani zbyt niskich.

Takie pojęcia nie mają w ogóle zastosowania w przestrzeni, w której efektywność jest jedynym kryterium. Stąd wszystkie te niemal niewyobrażalne w epoce przed Palikotem sposoby dyskredytowania przeciwników w dyskursie publicznym: twórczo rozwinięta lepperowska metoda "zadawania pytań”, bezpardonowe faulowanie zmarłych, deklarowanie nadziei na rychłe spotkanie przeciwnika politycznego z "siłami ostateczności", wyśmiewanie fizycznych ułomności, drwiny z ciężko chorych członków rodziny – tzw. palikotyzacja dyskursu to po prostu przeniesienie biznesowej bezwzględności do przestrzeni polityki.

Status Janusza Palikota w Platformie Obywatelskiej był dotąd jasno ustalony: jego zadaniem było generowanie hałasu, który zagłusza niewygodne dla partii tematy i wykonywanie roboty, którą nikt inny nie chciałby sobie brudzić rąk. Gdyby w tym mateczniku siedział – mógłby długo, jednak ambicja (sięgająca ponoć Pałacu Prezydenckiego) kazała mu iść dalej. Doszedł do tego, że w ciągu jednej, trzyminutowej wypowiedzi telewizyjnej potrafi – łamiąc obowiązującą w PO zasadę ukrywania wewnętrznych konfliktów – lekceważąco wypowiedzieć się o Grzegorzu Schetynie, a zaraz potem równie lekkim tonem zapowiedzieć rychły i ostateczny upadek koalicyjnego PSL. Te zachowania mogłyby świadczyć o niewzruszonej pewności siebie – ale równie dobrze mogą sygnalizować etap, na którym pozostaje już tylko gra va banque.

Jeszcze kilka tygodni temu postawiłbym każde pieniądze na to, że – odłożony zresztą w czasie – sąd koleżeński potraktuje Palikota z tradycyjną łagodnością, strofując go co najwyżej lekko i z czułością; dzisiaj zastanawiałbym się poważnie zanim zaryzykowałbym sto złotych. W pogmatwanych realiach pop-polityki nie można bowiem wykluczyć ani tego, że ostatnie wyczyny sztukmistrza z Biłogoraja są realizacją uzgodnionego z najwyższymi władzami planu stworzenia koncesjonowanej, centrolewicowej "opozycji”, ani tego, że tym razem Palikot po prostu przelicytował i jego kariera w PO – a tym samym najprawdopodobniej cała kariera polityczna – skończy się tak samo jak wszystkie inne przedsięwzięcia w branżach innych produkcja i dystrybucja alkoholu: spektakularną klęską.

Piotr Czerski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (974)