Zamknij oczy i przejdź przez pandemię
Zderzyło się dwóch słabowidzących chłopców. "Co ty, ślepy jesteś?" – wykrzykuje jeden z nich. Wybuchają śmiechem, bo niewidomi nie potrzebują litości. Chcą szansy na równy start w dorosłe życie. Tę szansę zabija właśnie pandemia.
- Dużo się pozmieniało?
- Dla was małe rzeczy, dla nas wszystko. W miejscu, które znałam, wyrasta ściana z pleksi. Ekspedientki na poczcie brzmią inaczej. Nie mogę naciskać guzików, gdy chcę przejść przez pasy. Toaleta na dworcu, z której zawsze korzystałam, od teraz zamknięta. Mało? Gdy zakładam maseczkę, tracę poczucie przestrzeni.
- A przyłbica?
- Jak można było nosić, próbowałam. Dramat. Jakbym za chwilę miała na coś wpaść. Najgorsze są te gumki za uszami.
- Gumki?
- Tak, od masek. Przewodzą dodatkowe dźwięki, inaczej słyszę swój oddech. Echolokacja wysiada.
Spróbuj zamknąć oczy i przejść przez pandemię. Jak poznasz ludzi, gdy nie będziesz w stanie przejechać opuszkami palców po kącikach ich ust? Jak wyjdziesz z domu, gdy dotykanie klamek, ścian i poręczy to igranie z losem? A przecież tak odkrywasz miasto, które nagle założyło gorset dodatkowych barier.
Jak przygotujesz się do matury, gdy nie masz w domu maszyny do zapisu Braille’a, lupy, modeli figur geometrycznych. Jak nauczysz się zaplatać koszyki, gdy nie ma nauczyciela, który pokieruje twoją ręką? Kto odda ci ten stracony rok?
A teraz otwórz oczy i wyobraź sobie, że to, co dla ciebie jest trudne - nauczanie zdalne, praca, relacje z bliskimi, lęk przed samotnością i śmiercią - niewidomi przechodzą ze zdwojoną silą.
- Wie pan, że przy pierwszym lockdownie ludzie się nas bali? Nie chcieli podchodzić, podprowadzać. Przecież trzeba zachować dystans, a może my jesteśmy pokryci wirusami? Przecież wszystko cały czas dotykamy. Wiele projektów prowadzonych z niewidomymi się wtedy pokończyło. I już nie wróciły.
Odeszło też poczucie oswojenia przestrzeni, naturalne reakcje drugiego człowieka. Miasta zrobiły się ciche i niedostępne. Nawet tak banalne rzeczy, jak zakupy, trzeba było przepracować na nowo. Nieustannie zmieniające się reguły, kolejki, tysiące dupereli. A to rękawiczki jednorazowe, a to stanie gęsiego. Co jest akurat czynne, jakie są obostrzenia, kiedy kończą się godziny seniorów? O tam jest napisane - na karteczce. Tylko kto ci przeczyta kartkę za szybą, gdy nikogo wokół nie ma?
- Żeby wiedzieć, gdzie jest w Żabce śmietana, ktoś musi mi ją wskazać. To wymaga kontaktu, a jak osoba zza szyby ustawionej przed kasą ma mi nagle wyjść i pomóc, gdy obsługuje rządek ludzi, którym powiedziano, że nie mogą się do siebie zbliżać? Ja tam jestem jak intruz.
- Wszyscy macie te problemy, bez względu na wiek?
- A co to za różnica, ile masz lat, jak dostaniesz po ubraniu spirytusem, bo przypadkiem oprzesz się o stojak z płynem do dezynfekcji? Zaczęło się to wszystko i nagle w miastach postawili nowe barykady. Skąd miałam wiedzieć, który park był zamknięty? W jakie miejsca nie wolno mi wejść?
To głosy nauczycieli, rodziców i uczniów z Zespołu Szkół i Placówek pn. "Centrum dla Niewidomych i Słabowidzących" przy ul. Tynieckiej w Krakowie.
Jak my wszyscy, oni również z dnia na dzień musieli się dostosować do nowej "normalności". Ogarnąć Zooma, pracować zdalnie, uczyć się na odległość, utrzymywać relacje z bliskimi, dbać o siebie i w tym wszystkim nie zwariować.
Jedni z pandemii wychodzą silniejsi, inni nie są w stanie dłużej dźwigać ciężaru izolacji. Nie odcięto ich po prostu od szkoły. To jest ich drugi dom.
Puste korytarze
Do budynku, z którego rzut kamieniem na Wawel, wchodzi się jak do przychodni. Długie korytarze, podobna skala i obostrzenia sanitarne. Podobna cisza. Gwarne na co dzień sale - poza nielicznymi dziećmi, które nie mogą zostać w domach - puste.
A przecież, zanim świat zwolnił, to był tętniący życiem mikrokosmos. 358 uczniów, 263-osobowy personel, basen, ogród, ścieżki sensoryczne, sala gimnastyczna, pracownie, szkoła muzyczna, internat. Miasto w mieście.
- Wie pan, że urządziliśmy konkurs na imię dla termometru, którym mierzymy temperaturę uczniów? - pyta na dzień dobry Marcin Dębski.
Dyrektor "Tynieckiej" to jedna z tych osób, które nie kręcą się w biurze pod krawatem, uczniów i nauczycieli znają po imieniu, a w święta przyjeżdżają z ekipą motocyklowych kumpli z prezentami.
- I co wygrało?
- Bolek. Gdy działają klasy 1-3, rodzice żegnają się z dziećmi w lobby, dalej nie ma już wstępu. Próbowaliśmy oswoić, zhumanizować pandemię - słyszę.
Tyle że trudno oswoić rzeczywistość, w której ponad 40 proc. nauczycieli było chorych. Teraz koronawirus rozkłada administrację i obsługę techniczną, a jakoś trzeba działać, bo życie niewidomych nie może się zatrzymać.
- Najgorzej było jesienią, ale starałem się otwierać szkołę na tyle, na ile się dało. Nie mieliśmy wyboru, nasi uczniowie często mają choroby współistniejące, to dla nich jedyne miejsce rehabilitacji. Tutaj są ich przyjaźnie, tu poznają nowych ludzi. To ich cały świat. Bardzo doskwiera im brak kontaktu fizycznego.
- O co najczęściej pytają?
- "Kiedy wrócimy?". Ale to nie takie łatwe. Niektórzy rodzice chcą powrotu dzieci, inni chcą je zatrzymać w domu. Jestem między młotem a kowadłem. Jeżeli pandemia potrwa kolejny rok, to nie damy rady odrobić strat. Są zresztą już teraz.
Im dłużej rozmawiamy, tym częściej łapię się na grzechu pierworodnym w dyskusjach o niewidomych.: "Jak oni rozumieją to, co się teraz na świecie dzieje?". A jak mają rozumieć?
- Oczywiście niektórzy nie wierzą w pandemię, ale funkcjonują w sieci tak samo, jak my. Czytają te same portale i ostatecznie stosują się do obostrzeń. Zdarzyło się, że jedna matka mówiła, że nie ma wirusa i zrobiła awanturę, bo za często wietrzymy sale i każemy dzieciom myć ręce. To na szczęście mniejszość.
Rozumieć koronawirusa to jedno, ale odnaleźć się w świecie postawionym na głowie - to drugie. Bo jak stosować dystans społeczny wobec 8-latka?
- Gdy dziecko jest daleko od mamy, przecież musi się do kogoś przytulić. Nasi pedagodzy podchodzą do tego ze zrozumieniem. Tam, gdzie to możliwe, stosujemy dystans, ale przy bezpośrednim kontakcie w szkołach zawodowych, np. nauce masażu, co zrobić? Nie dalibyśmy rady bez pań sprzątających, które po kilkanaście razy dziennie dezynfekują wszystkie barierki i szlaki komunikacyjne w szkole. Bez nich dzieciaki nie mogłyby się poruszać.
Oddzielnym wyzwaniem, gdy szkoła działała w reżimie sanitarnym, była kuchnia. Żeby osoba niewidoma wiedziała, co ma na talerzu, musi najpierw wszystkich rzeczy dotknąć. Ustawić ziemniaki, mięso, sałatkę, dopiero później chwyta nóż i widelec. Jak zrobić to w reżimie sanitarnym?
Siłą rzeczy trzeba było zrezygnować ze szwedzkiego stołu, przy którym - ucząc dzieci funkcjonowania w hotelach i codziennych sytuacjach - asystowali nauczyciele. Już nie asystują.
- Niestety mam kilka sygnałów o uczniach podupadających na zdrowiu. Rodzic mimo najlepszych chęci nie będzie w stanie zastąpić dziecku zajęć z rewalidacji, orientacji przestrzennej, basenu, wychodzenia na miasto. Jesteśmy w centrum Krakowa, a większość z nich pochodzi ze wsi i małych miejscowości. Tam nie ma dokąd pójść.
Często nawet nie o samo "miasto" chodzi. Problemy są bardziej przyziemne. Zaczynamy obchód "Tynieckiej", zaglądam do jednej z sal, w której prowadzona jest zdalna lekcja nauki gry na pianinie.
Klaudia z pierwszej klasy technikum musi opanować materiał, nie mają w domu komputera ani internetu. Również w telefonie.
- Ma zwolnienie od psychiatry od zajęć z komputerem. Organizujemy zajęcia online, ale ona nie może brać w nich udziału. Omijają ją koncerty. I co my możemy zrobić? Dzwonimy do siebie i uczymy tyle, ile się da - mówi Maria Zbroja, wicedyrektor Zespołu, kierująca szkołą muzyczną.
Przerwana lekcja informatyki
O ile zdalne nauczanie muzyki jeszcze można sobie wyobrazić, to z informatyką jest trudniej. To, co dzieje się w sali komputerowej, przypomina lekcję z duchami.
Miejsca przed monitorami siłą rzeczy są puste. Na ekranach wyświetlane są zdalnie pulpity uczniów siedzących w domach. Widać zadania wykonywane na komendy nauczyciela.
Podłączony do zestawu słuchawkowego Sławomir Sarota rozmawia ze mną i trzema uczniami równocześnie.
- Zuzia, otwórz dysk zdalny. Przekopiuj pliki i wypal je na płycie. Michał, dobrze. Sprawdź, czy u ciebie też się nagrywa. Szymon, wszedłeś w zły folder.
Jestem zdumiony tym, co widzę.
- Przecież tutaj są ruszające się kursory, błyskawiczna praca z plikami, jak to możliwe?
- Niewidomi słyszą kursor, wiedzą, gdzie jest. Większość rzeczy wykonują skrótami klawiszowymi. Proszę usiąść.
Siadam przy komputerze. Odpalamy program Voiceover i lektor, mechanicznym głosem, czyta to, co dzieje się na ekranie: - Start, programy, Microsoft Teams.
- Takiego głosu lepiej się słucha. Moi uczniowie potrafią pracować na przyspieszeniu, które dla widzących jest praktycznie niezrozumiałe – tłumaczy Sławomir Sarota. – Kiedyś robiliśmy zawody, kto szybciej wykona kilka zadań. Niedowidzący przy użyciu myszki czy niewidomy klawiaturą. Nie muszę chyba tłumaczyć, jaki był wynik. Oni znają programy i ich komendy lepiej od nas.
Uświadamiam sobie, że pracując z tekstem przez całe dorosłe życie, nie znałem połowy skrótów klawiszowych w Wordzie, które pokazał mi nauczyciel, a które stosują na co dzień jego uczniowie. Proszę o przełączenie uczniów na zestaw głośnomówiący.
- Jak się wam pracuje w zdalnie?
- Zdalne lekcje to porażka - Zuzanna jest rozbrajająco szczera. - Niewiele z nich pamiętam, najgorzej jest z matematyką. Bardzo trudno zapisać ją na komputerze, bez kartki i maszyny Braille’a. Jak w takim układzie mamy się przygotować do matury?
- Ja się przystosowałem - odpowiada Michał. - Nie trzeba szukać sal lekcyjnych, wszystko mam pod ręką.
- A ja nie potrafię zrobić z domu szkoły - dopowiada Zuzanna.
- Wiadomo, że najbardziej człowiekowi żal utraty kontaktów ze znajomymi. Staram się rozmawiać z nimi przez telefon i komunikatory, ale to nie to samo - mówi Szymon.
- No i basen, jakiś ruch, rehabilitacja - dodaje Michał.
- Uważam, że wielu uczniów po tym roku nie będzie się umiało odnaleźć wśród rówieśników. Nie wszyscy mają idealne warunki w domu, również rodzinne. Dochodzą sprawy prywatne, ale nie chcę wchodzić w szczegóły – mówi Zuzanna.
Czego im najbardziej brakuje, jak spędzają wolny czas?
Michał: - Bardzo chciałbym pójść na mecz piłki nożnej, usłyszeć kibiców.
Zuzanna: - Mieszkam na wsi i nigdzie nie wychodzę. Z książkami jest problem, więc się wzięłam za filmy. Oglądam na Netfliksie seriale psychologiczne i horrory.
Szymon: - Uczę się nowych języków, wkręciłem się w słowiańskie.
Chwilę rozmawiamy o dziennikarstwie. Widać, że temat ich interesuje i że mają sporą wiedzę o świecie.
- Wie pan, że oni już pana wygooglowali? Wszystko w międzyczasie przeczytali – uśmiecha się Sławomir Sarota.
Pada propozycja lekcji o mediach, gdy życie wróci do normalności. Umawiamy się na przyszły semestr. Wymieniamy tytułami dobrych seriali. Na pożegnanie słyszę: "do zobaczenia".
- To, że nie widzą, nie jest tematem tabu – wyjaśnia dyrektor Dębski. - Kiedyś dwóch uczniów wpadło na siebie na korytarzu. Jeden z nich wykrzyczał: "Co ty, ślepy jesteś?".
Koszykarze-plecionkarze
Schodzimy na niski parter. W normalnych warunkach do zawodu przygotowują się tu zaplatacze wikliny. Koszykarze-plecionkarze. W sali, otoczonej częściowo skończonymi, a częściowo wykańczania przedmiotami, witają nas Barbara Bogacka-Galon - wicedyrektor zespołu i Rafał Kozik - nauczyciel.
- Z całego rzemiosła to jedyny zawód, w którym w całym spektrum mogą się kształcić osoby całkowicie niewidome - mówi Kozik. - Mamy takiego ucznia, Wojtka Rafacza, który zdał egzamin na czeladnika. Taki sam jak widzący. Mamy tutaj cztery klasy, na zajęcia chodzi 11 osób. To dla nich idealna droga do usamodzielnienia się w życiu. Niektórzy sprzedają koszyki na Wielkanoc, mają zamówienia na cały rok do przodu.
- Można się tego samego nauczyć w domu?
- Nie można, na pewno nie tak, jak trzeba. Wiklina ma po 120 cm, jest łamliwa. Największy problem jest z praktyczną nauką zawodu. W domach nie ma warunków do zamoczenia kosza wiklinowego, bez tego nie pójdzie się dalej. Materiał musi nabrać plastyczności, my musimy nauczyć ich ruchów, jak używać sekatora, niebezpiecznych narzędzi.
- Nie każdy potrafi działać manualnie palcami. Są u nas osoby, które mają 20 lat, a nie nie potrafią zawiązać butów. Jak wytłumaczyć im na wczesnym etapie, czy pleść kosz "przed", czy "za", jeśli ktoś nie odróżnia do końca tych rzeczy? Jak mamy to zrobić przez kamerę? - pyta Barbara Bogacka-Galon.
To prosta droga do złych nawyków, a w konsekwencji to miesiące zmarnowanej nauki.
- Manualnie pandemia to czas nie do odrobienia. U nas mówi się, że żeby dobrze zapleść kosz, trzeba przerzucić tonę wikliny. Tracimy bezcenny czas. To samo dotyczy nauki masażu w naszej szkole zawodowej. Przecież nie ma możliwości dobrego nauczenia siły i miejsca dotyku zdalnie - słyszę.
Zmieniło się jednak nastawienie uczniów. Teraz, gdy w krótkich okresach szkoła była otwierana, przyjeżdżając na dwa dni zajęć, uczniowie siedzą do wieczora w klasach. Motywacja jest też podwójna. Tym starają się nadrabiać stracony czas. Nie wszystko da się jednak nadrobić.
Stracony rok i nowe szanse
Bo jak nadrobić lekcje z orientacji przestrzennej, gdy przestrzenią są cztery ściany?
A właśnie tego na "Tynieckiej" uczy Lucyna Zaleska. Jeśli w Krakowie i okolicach ktoś samodzielnie korzysta z białej laski, najprawdopodobniej miał zajęcia właśnie z nią. Niewidomy na taki stopień samodzielności pracuje latami.
- Zabrzmi to górnolotnie, ale my ich uczymy wolności. Idę z kimś 30 razy na dworzec w Krakowie i dopiero za 31. zaskakuje. Może pan sobie wyobrazić, że robimy to wirtualnie? – pyta Zaleska. - Przesyłam uczniom głosy miasta, autobusu, motoru, piły, spuszczania wody w toalecie, ale nie o to w tym chodzi, bo orientacja musi być naturalna. Niewidomy musi to przeżyć sam na sobie i wtedy mamy pełnię doświadczenia.
- Jak w teorii nauczyć miasta?
- Opisujemy najważniejsze punkty komunikacyjne, budowę przystanków, tras. Przypominamy sobie, jak znaleźć numerowane miejsce w pociągu, poszczególne wagony, jakie są ulgi i przywileje. Tłumaczę też, gdzie można kupić laski i jak je dobieramy.
- Bez poczucia ich w dłoni? Bez praktyki?
- Tak to w tej chwili wygląda. Jestem załamana. To jak powiedzieć kobiecie, żeby wirtualne dobrała sobie perfumy, albo jakby kazać Harry'emu Potterowi dobrać różdżkę przez internet. Jak wybrać psa przewodnika, nie idąc z nim na spacer? - zastanawia się Zaleska.
Szkoły specjalne mierzą się również ze specjalnymi wymaganiami fizycznymi uczniów, którzy potrzebują stałej opieki. Z tym problemem zmaga się Katarzyna Kasprzyk, zajmująca się rewalidacją, mówiąc formalnie: usprawnianiem wzroku u osób niedowidzących, a w praktyce walką o wykorzystanie tego, co jeszcze ze wzroku zostało.
Dla niektórych uczniów przejście z niedowidzenia do całkowitej ślepoty kończy się długotrwałą depresją, dlatego tak ważne jest, aby wykorzystać każdą szansę, którą mają.
- Na czym polegają te zajęcia? Jak się teraz zmieniły?
- Uczę moje dzieciaki korzystania z pomocy optycznych, lupy, monokularów. Nic nowego tutaj nie powiem, mam takie same problemy, jak inni - jak ustawić ostrość w aparaturze, pokazać, jak ogniskować ją na przedmiocie? Jak sprawdzić, czy dziecko na pewno poradziło sobie z zadaniem poza szkołą? Czy dobrze posługuje się lupą, czy jest w stanie skoordynować ruch gałki ocznej z ręką, gdy jesteśmy oddzieleni często setkami kilometrów?
- Mam to samo. Jak wytłumaczyć niewidomemu uczniowi podstawówki, jak wygląda kwadrat, bez fizycznego modelu, który mam w klasie? Jak wykonywać notację Braille’owską działań, gdy nie każdy ma możliwość w domu, aby ją tak zapisać? – zastanawia się Iwona ingram-Tomana, nauczycielka matematyki w klasach 3-4.
Ale pandemia i nauczanie zdalne to nie tylko bezradność.
- Pandemia to wyzwanie, tak to potraktowałam - mówi Beata Ingram, niewidoma nauczycielka niemieckiego, technik Braille’owskich i obsługi komputera, gdy spotykamy się na Teamsach.
- Na początku to był szok i stres tak jak dla uczniów. Nagle stanęłam przed dylematem nauczenia się wszystkiego na raz. Każdy pisał do mnie na innym komunikatorze: Zoom, WhatsApp, Messenger. To jest trudne z perspektywy osoby widzącej, a co dopiero niewidomej. My wszystkiego musieliśmy się uczyć przez klawiaturę, a potem przez skróty klawiszowe.
- Jak dała sobie pani z tym radę?
- Jak każdy. Po prostu musiałam. Nigdy w życiu nie posługiwałam się tymi platformami, a z drugiej strony musiałam prowadzić zajęcia, dzieci na mnie czekały, nikt mnie nie zwolnił z tej odpowiedzialności. I wie pan co?
- Z czasem było lepiej?
- Oczywiście. Pandemia nauczyła mnie ogromu nowych rzeczy. Może to przykre, bo dzieje się dużo złego wokół nas, ale gdyby to nas nie spotkało, nigdy bym się tak nie rozwinęła, jak przez ten rok. Przez jakiś czas pracowaliśmy hybrydowo, cały czas wykorzystujemy tablice multimedialne. Pod względem cyfrowym poszliśmy nie krok, ale setki kroków do przodu.
Zastanawiam się, jak to jest ze zgapieniem przy nauczaniu zdalnym. Czy u niewidomych to też działa?
- Czy mnie uczniowie oszukują? Pewnie tak, ale widzących też oszukują. Lubię swoją pracę, przekazuję wiedzę uczniom, sądzę, że to działa w dwie strony, ale to śmiech przez łzy. Najtrudniej pracuje mi się z małymi dziećmi. Kto nam zwróci ten czas?
Na to pytanie muszą sobie dzisiaj odpowiedzieć nie tylko uczniowie i nauczyciele. To również rola państwa.
Nauczanie w szkołach specjalnych takich jak ośrodek dla niewidomych i niedowidzących w Krakowie, choć rozpoczyna się od najmłodszych lat, siłą rzeczy kończy się najpóźniej w 24 roku życia.
Później dla wielu z tych osób nie ma dalszej drogi rozwoju, jeśli w tym kluczowym czasie nie uda im się nauczyć czegoś, co pozwoli im się usamodzielnić. Zapleść kosz, zatrudnić się w zakładzie masażu.
- Jednemu z uczniów na wyjątkowych zasadach przedłożyliśmy pobyt o rok, ale zaraz mam spotkanie z matką, której muszę powiedzieć, że dalej nie da rady. Boli mnie, gdy widzę, ile czasu z powodu epidemii przeleciało nam przez palce. Może ministerstwo dałoby radę zaoferować dla chętnych dodatkowe 12 miesięcy w szkole, które pomogłoby nadrobić straty z pandemii? - pyta dyrektor placówki, Marcin Dębski.
Dla polityków to jedno rozporządzenie, ale muszą mieć świadomość, że dla setek osób to coś znacznie więcej.
- My jesteśmy błędem statystycznym na tle innych szkół, ale dla tych dzieci to całe życie - mówi jedna z nauczycielek. – One nie proszą przecież o żadną litość. One chcą mieć równie szanse w świecie i życiu, które już na starcie postawiło przed nimi bariery, które dla widzących się nie do wyobrażenia.
Wychodzę z "Tynieckiej". Od jednej z niewidomych dziewczyn słyszę:
- Tylko niech pan nie pisze, że jesteśmy biedni. Nauczyliśmy się tego samego, co wy. A nawet więcej. "Do zobaczenia".