Zamki, Jarosław Kaczyński i rosyjscy hakerzy. Przerażające ustalenia dziennikarskiego śledztwa
Jeśli w grę wchodzi obrona Jarosława Kaczyńskiego, na polskim rządzie nie robią wrażenia nawet rosyjscy hakerzy - to wniosek z naszego trwającego ponad rok dziennikarskiego śledztwa. Tropiąc obietnice prezesa PiS, odkryliśmy przy okazji, jak rząd Mateusza Morawieckiego zamordował dostęp do informacji publicznej.
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Zaznaczam - nie jestem zapalonym miłośnikiem średniowiecznej architektury, nie znam się na warownych twierdzach, a Kazimierz Wielki nie jest moją ulubioną postacią historyczna.
Ale jestem dziennikarzem śledczym. To oznacza, że: uwielbiam zaglądać tam, gdzie nie trzeba, dopytywać o rzeczy niewygodne i patrzeć władzy na ręce. Najbardziej lubię jednak wracać do obietnic polityków.
W ten sposób - pracując jeszcze w redakcji tvn24.pl - pokazałem, że fabryka maseczek uroczyście zapowiadana przez prezydenta Andrzej Dudę i ówczesną wicepremier Jadwigę Emilewicz, to propagandowa ściema, która nigdy tak naprawdę nie ruszyła.
Z tego samego powodu co kilka miesięcy wracam do transakcji, które w pandemii zawierało Ministerstwo Zdrowia z różnymi dziwnymi podmiotami.
Ostatnio ujawniłem, że państwo wciąż nie odzyskało 46 milionów złotych za respiratory od handlarza bronią, który nie wiedzieć czemu dostał złoty kontrakt na dostawę 1241 urządzeń dla rządu.
Najbardziej fascynujące jest jednak śledztwo, które właśnie prowadzę. Dotyczy samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Był 1 lipca 2017 r., gdy w Przysusze koło Radomia prezes obiecał odbudowę zamków kazimierzowskich. Serce zabiło mi mocniej. Wszak to moje rodzinne strony, a PiS odbuduje radomski zamek, zbudowany na polecenie Kazimierza Wielkiego w latach 1340-1350, a zburzony w XIX w.
Mijały tygodnie, miesiące, lata. Przyszła wiosna 2020 r. I wtedy przypomniała mi się obietnica najważniejszego polskiego polityka. Już wiem, że moje poprzednie dochodzenia były niczym niewinna igraszka.
MOJE MINISTERSTWO MOIM ZAMKIEM
W tym miejscu trochę dziennikarskiej kuchni. To pozwoli lepiej zobrazować, że nasza praca jest niczym szturm na twierdzę, nie przymierzając kazimierzowską.
Pandemia uziemiła dziennikarzy i urzędników w domach, konferencje odbywały się zdalnie. Pozostawały telefony i maile.
Dla mnie idealnie - mail ma tę zaletę, że pozostaje po nim ślad. To ważne. Jakiś czas temu pewna minister udzieliła wywiadu jednemu z dzienników. Naplotła głupot i tłumaczyła, że wcale nie rozmawiała z dziennikarzem.
Potem stwierdziła, że może i rozmawiała, ale nie autoryzowała. I wtedy, o zgrozo, pokazano jej mail. Szach- mat. Wymamrotała, że może i autoryzowała, ale bardzo szybko.
Z mailami to w ogóle bywa ciekawie. W 2018 r. Justyna Suchecka i Joanna Mąkosa, dziennikarki zajmujące się edukacją, wydrukowały wszystkie maile, na które nie odpowiedziała im rzecznik Ministerstwa Edukacji Narodowej Anna Ostrowska.
Wyszło kilkadziesiąt stron, które położyły na konferencji przed ówczesną minister Anną Zalewską. Pani minister się zdziwiła, się zmieszała i publicznie obiecała poprawę. Nic z tego. Jej w ministerstwie już nie ma, a pani Ostrowska dalej ma w głębokim poważaniu udzielanie odpowiedzi.
Na potrzeby tego tekstu na Twitterze poprosiłem dziennikarzy o przykłady lekceważenia ich pytań przez ministerstwa i urzędy.
Niemal zginąłem pod lawiną odpowiedzi.
Teoria - Prawo Prasowe wymaga, żeby ministerstwa miały rzeczników i przez nich odpowiadały w maksymalnym czasie 14 dni. Praktyka - niektóre ministerstwa nie mają rzeczników - na przykład Ministerstwo Obrony Narodowej. Nie lepiej jest w urzędach cywilnych.
Próbki odpowiedzi na moje "ćwierknięcie": "Niby jest Stanisław Żaryn, rzecznik Ministra-Koordynatora Służb Specjalnych, ale gdy jest potrzebny, nie odbiera telefonów, ani nie odpisuje", "Czekam na odpowiedź od Żaryna od połowy grudnia 2020. Ma czas rozsyłać ostrzeżenia przed dezinformacją i Rosjanami, dla polskich dziennikarzy go nie ma".
Kolejne zgłoszenia: "Od marca czekam na odpowiedź Ministerstwa Zdrowia", "Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego od marca nie odpowiada, mimo zapewnień wiceminister", "MON od 2018 r.", "8 maili wysłanych na przestrzeni roku do KPRM - bez odpowiedzi", "MSWiA na pytania o niewydolność numeru 112 (...), co jest realnym zagrożeniem dla życia i zdrowia, nie odpowiedziało od 24 maja, mimo 4-krotnego przypominania się", "Mój faworyt to Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które zapewniło mnie, że odpowie i... zapomniało".
Sam też mogę się "pochwalić", mailami do KPRM i innych ministerstw, na które nigdy nie dostałem odpowiedzi.
Ogólnie nasz rząd stosuje taktykę małego dziecka - jak coś zbroi, chowa się za szafę, licząc, że wszyscy zapomną.
Obawiam się, że w Polsce doszliśmy do momentu, w którym to działa.
CO WAS TO OBCHODZI?
Spytacie: a co nas obchodzą żale dziennikarzy, którzy nie potrafią dodzwonić się do rzeczników prasowych?
Otóż jak dumnie stwierdza artykuł 1. Prawa Prasowego, "prasa, zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej".
Ludziom może się wydawać, że dziennikarze o czymś nie piszą, bo: się boją, są głupi lub leniwi. A jak się nie boją, nie są głupi i leniwi, a nie piszą, to na pewno "wzięli w łapę".
Ja z praktyki wiem, że najczęściej nie piszemy o czymś, na co nie mamy ostatecznego potwierdzenia.
Coraz rzadziej zgłaszają się do nas sygnaliści, którzy przekazują informacje demaskujące władzę. Tak jak rok temu, gdy ktoś dał mi dokumenty pokazujące, że Poczta Polska wyrzuciła w błoto 70 milionów na wybory kopertowe.
Na co dzień pozostaje nam żmudna praca, wyrywanie od władzy jakichkolwiek informacji, w sytuacji, gdy władza chowa przed nami, co tylko się da.
Na końcu tracimy na tym wszyscy.
Bo po pierwsze, gdy nie patrzymy politykom i urzędnikom na ręce, to doświadczenie pokazuje, że ludzie są mało odporni na pokusy, czego efektem są patologie. W ekstremalnych sytuacjach dochodzi do okradania państwa, czyli nas.
Po drugie, jeśli media nie obnażą tego, jak naprawdę pracują, zachowują się, co robią i co myślą rządzący, to Polacy będą musieli się opierać na produkowanej hektolitrami propagandzie.
Wtedy przy kolejnych wyborach mało kto będzie w stanie obiektywnie osądzić, kto zasługuje na głos, a kto jest zwykłym hochsztaplerem ubranym w piękne piórka.
WNIOSEK ZA WNIOSKIEM
Wróćmy do naszych zamków kazimierzowskich. Jest wiosna 2020 roku, czyli grubo ponad rok temu i wieki temu od ogłoszenia o odbudowie.
Pierwsze maile w tej sprawie wysłałem do resortu ministra, wicepremiera Piotra Glińskiego. Po kilku tygodniach zero odpowiedzi. Nic. Zwykłe maile nie zadziałały.
Z arsenału wyciągnąłem armatę - wniosek o dostęp do informacji publicznej. Może go złożyć każdy obywatel.
To już nie przelewki. Urzędnik nie może już udawać, że nie widzi maila albo nie słyszy telefonu. Przepis daje mu 14 dni na odpowiedź. Teoretycznie oczywiście, bo jak się nie wyrobi, to może wydłużyć termin do dwóch miesięcy, z podaniem przyczyny zwłoki.
Mój pierwszy wniosek w sprawie zamków ministerstwo pana Glińskiego dostało 21 września 2020 r. Już 27 października, czyli po ponad miesiącu, odpisali, że odpowiedzą mi 20 listopada "ze względu na konieczność zgromadzenia danych w zakresie wniosku".
Trochę się zdziwiłem, bo według mojej wiedzy żadnych zamków nie odbudowywano, więc co tu gromadzić? Ale poczekałem do końca listopada. I co? I nic. Pewnie zapomnieli.
Ja też miałem wtedy ważniejsze sprawy na głowie. Czasowo przerwałem oblężenie zamków Jarosława Kaczyńskiego i Kazimierza Wielkiego.
W międzyczasie zdążyłem odejść z tvn24.pl i wiosną 2021 pracowałem już Wirtualnej Polsce. Wznowiłem szturm.
Pomyślałem sobie, że u pana Glińskiego po prostu nie lubią dziennikarzy, więc tym razem wystąpiłem jako zwykły obywatel.
Był 11 marca 2021, gdy wysłałem wniosek z prywatnego maila.
Sukces. Równo po upływie 14 dni, dowiedziałem się, że odpowiedź dostanę 22 kwietnia "ze względu na konieczność zgromadzenia danych w zakresie wniosku".
Ucieszyłem się, bo to oznaczało, że będą to najlepiej zebrane dane na świecie. W końcu przez rok można przekopać naprawdę spore zasoby.
Ale w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego kopać nie potrafią - 22 kwietnia nic nie dostałem.
ANONIMY Z CENTRUM INFORMACYJNEGO RZĄDU
Nie ukrywam, byłem lekko poirytowany. Minął rok. Zdążyłem zmienić pracę. Zdążyłem się zaręczyć, posiwieć i przytyć kilka kilogramów. A oni nie są w stanie dać mi głupiej informacji o tych cholernych zamkach?!
Mogłaby ona brzmieć na przykład tak: "Niestety, z powodu pandemii i obciążenia budżetu państwa nieplanowanymi wydatkami Jarosław Kaczyński połamał sobie zęby na murach zamków kazimierzowskich".
Ja się nie poddawałem. 15 maja 2021 użyłem "bomby atomowej" – mail wysłany do resortu Piotra Glińskiego, z kopią do KPRM, miał nagłówek "RAŻĄCE ŁAMANIE PRAWA PRZEZ MINISTERSTWO KULTURY".
Kapitaliki nie podziałały. Stwierdziłem, że mam dość gadania jak dziad do obrazu z ludźmi pana Glińskiego i piszę do samego Mateusza Morawieckiego. Niech wie, kogo ma w tym rządzie.
"Uprzejmie prosimy o kontakt z Ministerstwem Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu, które jest właściwe w temacie pytań" - odpisali już po 12 dniach ludzie od premiera.
Piszę "ludzie", bo w Centrum Informacyjnym Rządu nikt nie podpisuje się imieniem i nazwiskiem. To kolejna plaga tej administracji. Jak dla mnie - wyraz tchórzostwa i braku szacunku dla obywateli.
Oczywiście znowu napisałem do MKIDN, ale przy okazji zapytałem rzecznika rządu Piotra Müllera, o to, jak nazwie sytuację, w której jedno z ministerstw w uporczywy sposób odmawia dziennikarzom i obywatelom dostępu do informacji publicznej? I czy jest to akceptowane przez ten rząd?
Rzecznik myśli nad odpowiedzią od 27 maja.
TAJEMNICZA WIADOMOŚĆ OD "PANI ANI"
Mój oręż odbijał się od urzędniczej ściany. Powoli traciłem pomysły, jak wyciągnąć informacje o tych zamkach, o których wiedziałem, że ich nie ma.
Niby miałem pomysł, żeby napisać maila do prezesa Kaczyńskiego, w końcu to on wymyślił odbudowę, no i w końcu to on rządzi Polską. Ale żaden z moich informatorów nie był w stanie podać mi adresu mailowego do prezesa. O ile taki w ogóle istnieje.
Za to moi informatorzy z różnych ministerstw zaczęli mi mówić, pani Anna Pawłowska-Pojawa, dyrektor Centrum Informacyjnego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, czyli rzeczniczka pana Glińskiego, ma straszny ubaw.
A o moich staraniach o informację i o mnie wypowiada się – delikatnie mówiąc - w sposób frywolny. Mało tego, nakazała pod żadnym pozorem nie odpowiadać na moje pytania.
Znalazłem panią Annę dwojga nazwisk w serwisie społecznościowym Linkedin. Napisałem z prośbą o wyjaśnienia.
27 maja 2021 roku, o godz. 8.48 czasu środkowoeuropejskiego (5 minut od wysłania przeze mnie wiadomości!) osoba podająca się za Annę Pawłowską-Pojawę odpisała, że to na pewno nieporozumienie, że musimy to wyjaśnić.
Poprosiła też o numer mojego telefonu, choć dostawała go w każdym z kilkunastu poprzednich maili. Zapewniła, że jutro, czyli 28 maja, się ze mną skontaktuje. I odtąd będziemy współpracować długo i owocnie.
Super. Od razu wysłałem numer, nie bacząc na zagrożenia dotyczące cyberbezpieczeństwa. I co? I nic!
Internetowa Anna Pawłowska-Pojawa numer wzięła i zniknęła. Wraz z nią zniknęła nadzieja, że kiedykolwiek dowiem się czegokolwiek o dziele Jarosława Kaczyńskiego.
Zająłem się innymi tematami. Między innymi wyciekiem maili z poczty ministra Michała Dworczyka.
Naród od prawie miesiąca próbuje zrozumieć, dlaczego najważniejsi ludzie w kraju załatwiają sprawy rządowe na prywatnych skrzynkach pocztowych. I dlaczego zawartość tych skrzynek możemy swobodnie przeglądać na koncie ludzi, którzy drwią sobie z naszego rządu.
Zapytałem o to 17 czerwca KPRM. 22 czerwca otrzymałem odpowiedź, że Centrum Informacyjne Rządu nie komentuje treści materiałów wykorzystywanych do akcji dezinformacyjnej prowadzonej z terenu Federacji Rosyjskiej.
I wtedy nastąpił moment iluminacji!
W jednej chwili zrozumiałem, że przecież i ja padłem ofiarą rosyjskich hakerów! Bo to niemożliwe, żeby poważny urzędnik, jakim przecież jest pani Anna dwojga nazwisk, wzięła ode mnie numer, zapewniając, że zaraz zadzwoni, a potem – mówiąc brzydko, a wprost - olała mnie.
Nie mogło być inaczej. Na pewno ktoś przejął konto pani Pawłowskiej-Pojawy, wyłudził mój numer i planuje jakąś kolejną dezinformację!
Nie mogłem pozostać bezczynny. Natychmiast poinformowałem o incydencie Centrum Informacyjne Rządu i zapytałem, co zamierzają z tym zrobić. Chyba nic nie zamierzali, bo nic nie zrobili. I nic nie odpowiedzieli.
A we mnie, gdy słuchałem kolejnych doniesień naszych polityków o rosyjskiej prowokacji, rosło poczucie zagrożenia. Wszak mogłem być mimowolnie elementem tej szatańskiej gry.
Jako osoba, której dobro kraju leży na sercu, 29 czerwca 2021 roku znowu napisałem do rządu.
Powtórzyłem, że podejrzewam przejęcie konta dyrektor Centrum Informacyjnego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, być może przez Rosjan, oraz próbę wyłudzenia danych.
Zmieniłem tylko tytuł wiadomości na "ZGŁOSZENIE INCYDENTU". I zaraz po wysłaniu maila napisałem na Twitterze, że zgłosiłem do KPRM przejęcie konta ważnego urzędnika i próbę wyłudzenia informacji. I że jestem ciekaw reakcji odpowiedzialnego za cyberbezpieczeństwo w rządzie Janusza Cieszyńskiego oraz jego ekipy.
I nagle zaczęły się dziać cuda.
ROZDZWONIŁY SIĘ TELEFONY
Pierwszy zadzwonił sam Janusz Cieszyński. Dokładnie godzinę i 19 minut po wysłaniu maila.
Numer świeżo powołanego pełnomocnika Rządu do Spraw Cyberbezpieczeństwa miałem w komórce, ale musiałem z przykrością zakomunikować, że przeszedłem przeszkolenie z zakresu przestrzegania zasad bezpieczeństwa oraz higieny w sieci i żadnych informacji mu przez telefon nie udzielę.
Wyraziłem, też zdziwienie, że dzwoni do mnie osobiście sam szef jednostki odpowiedzialnej za cyberbezpieczeństwo. W grę wchodziło kilka opcji: albo jestem taki ważny, albo oni w tym rządzie nie mają co robić, albo mają tak fatalną organizację pracy.
Nie zdążyłem się zastanowić, do której opcji się skłaniam, bo znowu zadzwonił telefon.
Tym razem pani podająca się za Annę Pawłowską-Pojawę dzwoniła, żeby wyjaśnić zamieszanie. Pełen niepokoju poinformowałem kobietę po drugiej stronie słuchawki, że nauczony doświadczeniem włączam nagrywanie i zamieniam się w słuch.
Ktoś podający się za rzeczniczkę Piotra Glińskiego najpierw próbował mnie przekonywać, że niepochlebne wypowiedzi na mój temat to plotki i nie powinienem w nie wierzyć.
Cóż, poddałem w wątpliwość odwagę oraz umiejętność przyznawania się do błędu mojej rozmówczyni i poprosiłem o przejście do kolejnego punktu rozmowy.
Okazało się, że osoba podająca się za Annę Pawłowską-Pojawę stwierdziła, że nie skontaktowała się ze mną, bo rzeczywiście straciła dostęp do swojego Linkedina. Uspokoiła mnie nieco, bo stało się to podobno nie za sprawą rosyjskich hakerów, lecz wymiany sprzętu w ministerstwie.
Na koniec moja rozmówczyni stwierdziła, że do końca tygodnia dostanę odpowiedź dotyczącą odbudowy zamków Kazimierza Wielkiego zapowiadaną przez Jarosława Kaczyńskiego.
Rozmowa z tajemniczą kobietą nie była ostatnią.
Chwilę później zadzwonił jakiś pan, twierdząc, że jest z CERT-u, czyli rządowego zespółu reagowania na incydenty w sieci. Chyba zawiodła komunikacja między nim a panem ministrem Cieszyńskim, bo znowu musiałem tłumaczyć, że przez telefon z nikim o tym nie będę rozmawiał i niech wyśle maila. Wysłał. Ja odpisałem, że pani Anna od roku nie odpowiada mi w sprawie zamków, a jak raz odpowiedziała, to potem znowu zniknęła. Nie wiem, czy takiej odpowiedzi się spodziewał, bo już więcej pan z CERT-u się nie odezwał.
W dodatku w czwartek 1 lipca pękło mi serce i ostatecznie straciłem nadzieję, że się czegoś dowiem o zamkach, bo podczas konferencji w KPRM okazało się, że można pytać tylko o hulajnogi, które rozdaje rząd podczas loterii szczepionkowej i o sukcesy, które nasza władza odnosi na polu walki z pandemią. A jak ktoś pyta o coś innego, np. o rosyjskich hakerów, to jest kasowany i banowany.
Jaki wniosek wyciągam z tej historii? Gdybym był złośliwy i nie lubił naszego rządu, mógłbym pomyśleć, że jego członków interesują tylko oni sami i gdy zagrożony jest ich interes, to reagują w godzinę. Z kolei, gdy trzeba przestrzegać prawa i reagować na potrzeby obywateli, to i rok nie wystarczy.
Złośliwy nie jestem. Czytelnicy sami wyciągną wnioski.
W tym miejscu powinna być puenta. Wymarzyłem sobie, że na zakończenie poinformuję, ile zamków Kazimierza Wielkiego się właśnie odbudowuje. Nic z tego. Za to już możecie się śmiać z mojej naiwności.
Pani Anna Pawłowska-Pojawa (to chyba jednak była ona) i polski rząd znowu zrobili mnie w trąbę. Tydzień się skończył. Żadnych informacji nie wysłali. Jednak nikt nie odważył się napisać, że Jarosławowi Kaczyńskiemu coś się mogło nie udać.
I nawet nie podziękowali, że uratowałem ich przed rosyjskimi hakerami.