Zamach na Donalda Trumpa. "To snajperska walka lufa na lufę"

- To była odległość ok. 120-140 metrów. Zamachowca nie zlikwidowano wcześniej, bo najwyraźniej zawiodła komunikacja między służbami – mówi WP Paweł Mateńczuk "Naval", ekspert ds. bezpieczeństwa, weteran Jednostki Wojskowej GROM.

Część polityków Partii Republikańskiej wyraziła oburzenie faktem, że chroniąca Trumpa Secret Service dopuściła do próby zabójstwa byłego prezydenta
Część polityków Partii Republikańskiej wyraziła oburzenie faktem, że chroniąca Trumpa Secret Service dopuściła do próby zabójstwa byłego prezydenta
Źródło zdjęć: © PAP | Xinhua/ABACA
Sylwester Ruszkiewicz

15.07.2024 18:20

Były prezydent USA Donald Trump został w sobotę postrzelony w ucho podczas wiecu wyborczego w Butler w stanie Pensylwania. Zginęły dwie osoby, w tym zamachowiec, a dwie kolejne zostały poważnie ranne. Według analizy geolokalizacyjnej CNN, były prezydent USA znajdował się w odległości ok. 120–150 m od niedoszłego zamachowca.

Odległość między dachem budynku a sceną, na której przemawiał Donald Trump
Odległość między dachem budynku a sceną, na której przemawiał Donald Trump© Google Earth | Wirtualna Polska

Jak 20-letni Thomas Matthew Crooks mógł znaleźć się niewiele ponad 100 metrów od Donalda Trumpa i oddać kilka strzałów, zanim został zastrzelony przez agentów przez Secret Service? Na to pytanie muszą odpowiedzieć amerykańskie służby. Zdaniem eksperta ds. bezpieczeństwa, weterana Jednostki Wojskowej GROM, w tym przypadku najwyraźniej zawiodła komunikacja między służbami.

- Przy tak wielu uczestnikach, a także przy tak wielu przedstawicielach różnych służb, zabezpieczających imprezę problemem jest prawidłowe rozpoznanie celu. Dochodzą do tego jeszcze procedury prawne, w konkretnym amerykańskim stanie, do których się trzeba dostosować i szybko je zinterpretować – mówi WP Paweł Mateńczuk "Naval". 

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

 Agenci wyraźnie zaskoczeni strzałami

I jak wylicza, na wyborczym wiecu byli agenci Secret Service, ochroniarze osobiści Donalda Trumpa, agenci FBI, miejscowi policjanci. - W takich przypadkach tworzone jest Centrum Operacyjne, w którym każda służba ma swojego tzw. oficera łącznikowego. Tam spływają wszystkie informacje i tam jest wydawana decyzja. Na tym, że nie od razu snajperzy zlikwidowali zamachowca, mógł zaważyć błąd ludzki wynikający ze złego zinterpretowania celu – mówi nam weteran misji bojowych w Iraku i Afganistanie.

Zamachowiec był wyposażony w karabin AR-15. Broń półautomatyczna to częste narzędzie zbrodni sprawców masakr w USA. Karabin jest mały i lekki oraz korzysta z naboi kalibru 223. W amerykańskich mediach pojawiły się relacje świadków, którzy mówili, że widzieli, jak 20-letni mężczyzna z bronią wspina się, a później leży na dachu. Z ich relacji wynika, że informowano o tym służby.

Z kolei w mediach społecznościowych pojawiło się nagranie ukazujące moment zamachu na Donalda Trumpa i reakcję dwóch snajperów, którzy z dachu pobliskiego budynku zabezpieczali wiec. Na filmie widać, że agenci są wyraźnie zaskoczeni strzałami.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Mogła być przepychanka między służbami"

- Przy tego typu imprezach, służby zabezpieczają poszczególne sektory. Jest podział sektorów, odpowiedzialność za bezpieczeństwo w nich często niestety nakłada się na siebie. Jeśli informacja o tym, że ktoś jest na dachu, trafiła do jednego z sektorów, mogła być przepychanka między służbami. Nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności za to konkretne miejsce z zamachowcem na dachu. Już wtedy uciekały cenne sekundy – mówi Paweł Mateńczuk "Naval", ekspert ds. bezpieczeństwa, weteran Jednostki Wojskowej GROM.

I jak podkreśla, amerykańskim służbom powinna się zapalić od razu "czerwona lampka", jak zobaczyli 20-letniego leżącego mężczyznę na dachu.

- Nikt na dachu nie leży sam i nikt samotnie nie działa. Na całym świecie pracuje się w parach, a nawet w trójkach. Mamy obserwatora, który widzi, co się dzieje w pobliżu. Ma większy kąt i lepszą widoczność. A obok niego leży snajper, który ma lunetę i widzi cel. I oni się ze sobą komunikują. Gdyby mi ktoś powiedział, że leży jedna osoba na dachu, to reakcja służb powinna być natychmiastowa – uważa były wojskowy.

I jak zaznacza - zamachowiec wchodził na dach ze świadomością, że zginie.

- To jest snajperska walka "lufa na lufę". To była odległość ok. 120 metrów. W tym przypadku warunki pogodowe nie mają takiego wpływu jak przy większych odległościach. Na 100-150 metrów strzela się w punkt. 20-letni mężczyzna chciał zabić Trumpa. Nie trafił przypadkowo – uważa Paweł Mateńczuk "Naval".

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Donald Trumpzamach na prezydentasecret service
Zobacz także
Komentarze (358)