Zakrocki: "Żadne słowa nie podsumują lepiej 15 lat Polski w UE niż 'udało się!' Mazowieckiego"© Agencja Gazeta | Igor Morye

Zakrocki: "Żadne słowa nie podsumują lepiej 15 lat Polski w UE niż 'udało się!' Mazowieckiego"

Maciej Zakrocki
30 kwietnia 2019

Na lotnisku w Dublinie dwie ścieżki do wyjścia: jedna dla pasażerów z "EU" i druga "non EU". Stoję z paszportem w ręku, oczywiście na tej drugiej ścieżce. Jest 30 kwietnia 2004 roku.

Gdy w końcu staję przed obliczem urzędnika imigracyjnego, nie wytrzymuję i wypalam: "A wiesz, że od jutra ja już będę 'EU'"? A on zatrzymuje rękę ze stemplem wjazdowym w powietrzu i mówi: "czyli ten stempel w paszporcie będzie historyczny?" Mówię, że tak. Na co on: "to może powinienem jednak za niego jakoś cię skasować"

Oczywiście żartował, choć ręka mu zadrżała i stempel jest lekko poruszony. Ale ja byłem bardziej. Bo wiedziałem, że zbliża się naprawdę wielki dzień. Dzień, który mógł się w ogóle nie zdarzyć. Niewiele brakowało.

Obraz
© Archiwum prywatne | Maciej Zakrocki

O MAŁY FIGIEL

13 grudnia 2002 roku, Kopenhaga, spotkanie na szczycie. Za stołem liderzy państw Unii, premierzy rządów dziesięciu państw kandydujących, kierownictwo unijnych instytucji. To ma być formalność, ostateczne "klepnięcie" umów akcesyjnych, potem "family foto" i kolacja u królowej Danii.

Po 20.00 na konferencję prasową wychodzą ówczesny premier Danii Anders Fogh Rasmussen i ówczesny szef Komisji Europejskiej, Romano Prodi. I od razu zimny prysznic. Rasmussen mówi, że dotarły do niego informacje, jakoby rząd polski przyjechał do Kopenhagi na negocjacje. Tymczasem czas na rozmowy się już skończył. To ma być uroczysty szczyt, na którym uroczyście zostanie oznajmione, że sukcesem zakończono proces negocjacyjny Unii Europejskiej z dziesięcioma nowymi państwami-kandydatami. Żadnych negocjacji!

Problem w tym, że Polska naprawdę ma niedomknięte niektóre rozdziały, a do uzgodnienia pozostają naprawdę ważne sprawy, które przywieźliśmy na ten szczyt.

Obraz
© Archiwum prywatne | Maciej Zakrocki

O stanowisku obu panów natychmiast dowiaduje się Leszek Miller. Zwołuje w hotelu nocną naradę. Tak ją wspominał Jan Truszczyński, główny negocjator z UE w tamtym rządzie:

"Można się zastanawiać, czy dobrze było jechać akurat z sześcioma postulatami, może trzeba było dołożyć jeszcze parę, wtedy ta lista byłaby bardziej imponująca. Ostatecznie zostało to potwierdzone podczas nocnego spotkania premiera Millera z wicepremierami: [Jarosławem] Kalinowskim [PSL], [Markiem] Polem [Unia Pracy] i [Grzegorzem] Kołodką w hotelu w Kopenhadze. Byli tam też wtedy min. Danuta Hübner, Włodzimierz Cimoszewicz. I w tym gronie klepnięto, że sześć punktów premier kładzie na stole".
Jan Truszczyński

Rozpoczynają się nerwowe godziny negocjacji z zagraniami typu "po moim trupie". Pięć punktów jakoś udało się załatwić, ale na szóstym się zatkało. Na drodze Polski do UE stanęła… kwota mleczna, czyli dopuszczalny limit produkcji mleka przez naszych rolników.

Wicepremier Jarosław Kalinowski bronił kwoty mlecznej jak niepodległości. Zapowiadał, że jeśli nie uda się ustalić limitu dla polskich rolników na poziomie (8,5 mln ton), to będzie musiał opuścić Kopenhagę. W dalszej perspektywie była groźba, że, PSL zerwie koalicję rządzącą z SLD i w kraju nie będzie w kampanii referendalnej namawiało do głosowania "za". I nic oraz nikt nie był w stanie przekonać go do zmiany stanowiska.
Leszek Miller wspomina to tak:

Podszedł do mnie pułkownik Wiesław Bijata, szef mojej ochrony i podał telefon. Dzwonił prezydent Aleksander Kwaśniewski i pytał co z tym Kalinowskim? Mówię, że stoi tu koło mnie. "Może by z nim ktoś porozmawiał, jakiś autorytet" – proponował prezydent. "Niech Witos porozmawia" – rzuciłem. Na co Kwaśniewski: "Ale Witos nie ma komórki!".

Obraz
© Agencja Gazeta | Roman Jocher

Sam Jarosław Kalinowski doskonale pamięta, dlaczego o mało nie zablokował naszej akcesji:

"Dla mnie sprawa mleka, obok dopłat, była sprawą kluczową. Chodziło o kwotę hurtową, czyli ile państwo członkowskie może przetworzyć. Dla kandydatów bazą był rok referencyjny. Dla nas to było 7 mln 20 tysięcy ton. Powiedziałem tylko do ucha Leszkowi Millerowi: jeśli będzie mniej niż 8 i pół, to ja ręki 'na tak' nie podniosę".
Jarosław Kalinowski, PSL

No i premier Miller nie miał wyjścia. Spotykał się z kolejnymi przywódcami, argumentował, aż wreszcie skończyło się – jak to wspominał – tak:

Wróciłem do rozmów z Rasmussenem. Przekonywałem, że jeśli tej kwoty mlecznej nie będzie, to upadnie mój gabinet, bo koalicjant będzie musiał wyjść z rządu i tak dalej. Na to Rasmussen: "czy pan uważa, że od kwoty mlecznej zależy przyszłość pana rządu, przyszłość Unii Europejskiej, końcowy sukces dzisiejszych negocjacji?" "Tak panie premierze" – odpowiedziałem. "No to ma pan to mleko!".
Leszek Miller

I tak 13 grudnia 2002 roku, w 21 rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego rząd lewicowy zakończył sukcesem negocjacje akcesyjne. W połowie kwietnia 2003 roku odbyła się uroczystość podpisania traktatu w Atenach. W Unii sprawa była załatwiona. Do „załatwienia” była jeszcze Polska.

NEGOCJACJE Z SAMYMI SOBĄ

Kiedy 30 kwietnia 2004 roku w Dublinie relacjonowałem finał kilkunastu lat starań Polski o członkostwo w Unii, miałem świadomość, że finał ów to efekt pracy wielu rządów i wielu ludzi, wizjonerów, którzy na początku lat 90. XX wieku często wbrew zdrowemu rozsądkowi uparli się, by zakotwiczyć nasz kraj w Europie. Jedną ścieżką szliśmy do NATO. Drugą, trudniejszą i bardziej skomplikowaną - do Unii.

Obraz
© Archiwum prywatne | Maciej Zakrocki

Tej pierwszej ścieżki właściwie nikt w kraju nie kwestionował. Ścieżka unijna napotykała za to czasem na histeryczny opór środowisk narodowych, które trąbiły o groźbie utraty suwerenności, wynarodowienia i zniszczenia chrześcijańskiej tożsamości. Trąbienie z tych rejonów słychać zresztą do dziś.

Przed kluczowym etapem polskiej drogi do Unii, a więc w okresie kampanii referendalnej politycznie wówczas silna Liga Polskich Rodzin kolportowała takie ulotki:

Obraz
© Archiwum prywatne | Maciej Zakrocki

Czasem mniejszym problemem było dogadanie się z partnerami w Brukseli, niż zdobycie wsparcia na krajowym podwórku. Danuta Hübner, która odpowiadała za integrację w rządzie Millera, tak to zapamiętała:

"Najtrudniejsze dla mnie nie były negocjacje dotyczące warunków członkostwa, ale wszystko to, co się działo w polskiej polityce, w komisjach sejmowych i na posiedzeniach plenarnych. Grupa przeciwników naszego wejścia do Unii Europejskiej, nawet jeśli nie była bardzo liczna, to na pewno była bardzo głośna i nie przebierała w słowach. Grożono nam plutonem egzekucyjnym za zdradę sprawy narodowej, padały najcięższe oskarżenia i dla mnie to było tak trudne do przeżycia, tak niezrozumiałe".
Danuta Huebner

A negocjacje, które formalnie zaczął 31 marca 1998 roku rząd Jerzego Buzka i jego główny negocjator Jan Kułakowski (formalnie tę funkcję nazwano: pełnomocnik rządu ds negocjacji o członkostwo w UE), same w sobie były wystarczająco żmudne. Strona unijna szukała sposobów zabezpieczenia swoich interesów politycznych czy uspokojenia swojej opinii publicznej. Tak było jeśli chodzi o swobodny dostęp do unijnego rynku pracy, czyli jedną z głównych wolności we Wspólnocie. Niektóre państwa, jak Irlandia czy Wielka Brytania, zgodziły się otworzyć na pracowników z nowej Unii od pierwszego dnia, inne, jak Niemcy czy Austria, wynegocjowały okresy przejściowe. Dlatego po 1 maja 2004 r. miliony Polaków wyjechały właśnie na Wyspy.

Tam, gdzie było jasne, że z kolei z naszej strony jakiś proces musi potrwać dłużej i będzie dużo kosztować, negocjowano tzw. okresy przejściowe czyli czas, w którym już jako państwo członkowskie dojdziemy do poziomu rozwoju umożliwiającego wdrożenie danych zmian. Na przykład w ochronie środowiska stopień naszego zacofania był ogromny. Okres przejściowy w dochodzeniu do unijnych norm udało się rozciągnąć na 12 lat.

Z drugiej strony opozycja zarzucała rządowi, że negocjuje źle, zbyt wolno, że inni zamykają szybciej kolejne rozdziały. Jerzy Buzek stanowczo te argumenty odrzucał i odrzuca do dzisiaj:

"Chcę bardzo mocno podkreślić, że myśmy sformułowali 29 obszarów negocjacyjnych przyjętych przez polski parlament. Mój rząd doprowadził do całkowitego zamknięcia 18 z nich, a następnych 10 było mocno zaawansowanych w negocjacjach. Dosłownie dwa czy trzy miesiące po odejściu mojego rządu zamykano kolejne rozdziały, czyli korzystano w olbrzymim stopniu z naszego dorobku, bo rozdział negocjowało się rok, a czasem dwa lata"
Jerzy Buzek

Szczęśliwie Polacy Lidze Polskich Rodzin nie uwierzyli i w referendum akcesyjnym 7 i 8 czerwca 2003 roku ponad 77% opowiedziało się za członkostwem. Przy frekwencji blisko 59% referendum było wiążące. Choć nikt nie był w stanie policzyć, ile głosów "za" zdobył słowami "Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej. Polska potrzebuje Europy, Europa potrzebuje Polski", to z pewnością papież Jan Paweł II bardzo w tym referendum pomógł.

"UDAŁO SIĘ"

Po referendum na szczęście nic nie mogło się już zmienić, choć na uroczystości 1 maja 2004 roku czekaliśmy w atmosferze słynnej "szorstkiej przyjaźni" na linii Kwaśniewski-Miller i narastających konfliktów rozsadzających rządzący obóz od środka. Obóz ów podzielił się tak, że Miller zapowiedział podanie się do dymisji dzień po wejściu naszego kraju do Unii. I to zrobił.

Uroczystości zaczęły się bardzo symbolicznie, tak przynajmniej uważał ich uczestnik prof. Tadeusz Iwiński:

Ten dzień zaczęliśmy od spotkania w worku żytawskim, słynnym "trójstyku", gdzie stykają się granice Czech, Niemiec i Polski. Był pozbawiony poczucia humoru [czeski premier] Vladimir Špidla, późniejszy unijny komisarz, [kanclerz Niemiec Gerhard] Schröder i [Leszek] Miller - sami socjaldemokraci! Wszystko to miało też inną symbolikę, bo oto dwa kraje, które miały trudną historię z Niemcami, wchodzą do Unii z dużą pomocą właśnie Niemców. Drugi symbol to przelot na pokładzie śmigłowca Schrödera na lotnisko niemieckie, a później jego samolotem do Dublina, gdzie z powodu irlandzkiej prezydencji miały miejsce główne uroczystości "rozszerzeniowe".
Tadeusz Iwiński

W innym, także symbolicznym spotkaniu wziął udział Włodzimierz Cimoszewicz:

"Chciałem być w tym miejscu, które właśnie sklejaliśmy, czyli na granicy polsko-niemieckiej. Umówiłem się z Joschką Fischerem w Słubicach i przed północą byliśmy po polskiej stronie, potem poszliśmy na most i stanęliśmy na środku, na granicy polsko-niemieckiej. Jak wybiła północ i te wszystkie race poszły w górę, to byliśmy tam razem, obaj piekielnie wzruszeni. A potem poszliśmy na niemiecką stronę. Mimo, że jeszcze nie byliśmy w Schengen, to granica tej nocy nie istniała, dziesiątki tysięcy ludzi chodziły sobie z jednego kraju do drugiego i wszędzie lało się morze piwa, wszyscy to piwo pili i się cieszyli i to był rzeczywiście niezwykły moment, absolutnie niezwykły".
Włodzimerz Cimoszewicz

W Warszawie, na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego, Fundacja Schumana zrobiła Europejskie Śniadanie. Róża Thun, prezeska Fundacji, zapamiętała, że:

Chóry Szkoły Głównej Handlowej i Akademii Włoskiej odśpiewały razem "Odę do radości" po polsku, włosku i niemiecku. Wypuszczono także tysiące kolorowych balonów. Tadeusz Mazowiecki poproszony o jakieś dwa słowa, potraktował to dosłownie i powiedział: "Udało się".
Róża Thun

O 19.00 czasu polskiego w dublińskim Phoenix Park premierzy dziesięciu państw odebrali od dziesięciorga młodych ludzi mieszkających z Irlandii, ale pochodzących z państw, które do Unii wchodziły, flagi narodowe. Z powodu naszych wewnętrznych kłopotów Leszkowi Millerowi towarzyszył Aleksander Kwaśniewski i obaj panowie wzięli biało-czerwoną flagę z rąk 11-letniego Łukasza Rutkowskiego. Jego rodzice 3 lata wcześniej wyjechali do Irlandii z Bydgoszczy. Przy dźwiękach "Ody do radości" wszystkie flagi wciągnięto na maszt. Unia Europejska liczyła 25 państw.

Epilog

Cały ten czas pamiętam jako dążenie większości Polaków do "bycia Europejczykami". Czas "powrotu do Europy", czyli do tego, co nam przez okrutną historię połowy XX wieku było zabrane. To politycy i negocjatorzy liczyli pieniądze, zestawiali korzyści z możliwymi zagrożeniami. Inni mówili o wartościach, o wejściu do takiego klubu, w którym pewne sprawy są oczywiste i nawet nie ma sensu o nich rozmawiać. Niestety i klasa polityczna, i media szybko uznały bycie w Unii za pewnik. Po wejściu do UE dalsze zajmowanie się sprawami unijnymi zdaniem decydentów było nudne i nikogo nie interesowało. Pojawiające się niemal na każdym kroku tabliczki o inwestycji współfinansowanej z unijnego budżetu sprowadziły po latach członkostwo w Unii do brania forsy, przy pomocy której możemy poprawić sobie komfort życia.

Jestem przekonany, że właśnie to sprowadzenie UE do roli dojnej krowy leży u podstaw dzisiejszych sprzecznych emocji, wyrażanych przez Polaków wobec UE.

Jak sondażownie spytają: "czy popierasz członkostwo Polski w UE?", to polskie społeczeństwo deklaruje gigantyczne poparcie. Ale już gdy trzeba zachować się solidarnie wobec tych, którzy solidarnie nam pomogli, a dziś np. przyjmują uchodźców i proszą, byśmy też ich przyjęli, to już niekoniecznie. Bardzo cenimy możliwość działania na wspólnym rynku, jesteśmy wielkim eksporterem choćby żywności do krajów "starej Unii" - choć to one miały nas zalać swoją - ale jednak łatwo rozkręcić wśród nas złe emocje wobec samej Brukseli, wobec obcokrajowców, wobec kapitału zagranicznego czy zagranicznych supermarketów (z pewnością nieuczciwie się na nas bogacą). Doszło do sytuacji, w której raptem – mimo oczywistych zaprzeczeń z obozu Zjednoczonej Prawicy – zaczęliśmy mówić o groźbie Polexitu - wyjścia naszego kraju ze wspólnoty. Wspólnoty, do której weszliśmy raptem piętnaście lat temu, co tak dobrze pamiętam! Musimy znów zacząć pielęgnować nasze członkostwo w Unii. Mówić, tłumaczyć i przypominać. Przede wszystkim o wartościach, które nas z Europą łączą, a mniej o kasie!

Źródło artykułu:WP magazyn
unia europejskauepolska w ue
Komentarze (0)