Zakrocki: Polska potrzebuje z UE pieniędzy, a będzie miała próbę sił [OPINIA]
Kaczyński chciał walczyć z Brukselą jak Orban, ale się zakiwał. Jeśli spojrzymy na całość nie tylko słów, ale i działań UE wobec Warszawy, widać, że polski rząd jest przed decydującą próbą sił, do której sam doprowadził.
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Najpierw kilka faktów i słów.
Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen nie mogła - bo taką ma pracę - zaatakować polskiego rządu wprost. Tyle że pozornie okrągłe zdania w jej wczorajszym orędziu są precyzyjne.
CO UNIA MÓWI MIĘDZY WIERSZAMI?
Gdy von der Leyen mówiła: "na początku zawsze jest dialog. Ale też nie jest on celem samym w sobie, musi dawać efekty. Dlatego też działamy dwutorowo: prowadząc dialog i zdecydowane działania. Przykładem mogą być działania podjęte w zeszłym tygodniu" - to o którym państwie mówiła?
W zeszłym tygodniu KE wysłała do TSUE wniosek o ukaranie Polski.
A von der Leyen powiedziała jeszcze: "Kiedy bronimy naszych wartości, stajemy w obronie wolności. Wolności bycia sobą, wolności mówienia tego, co się myśli, wolności kochania, kogo się chce".
W którym państwie w pięciu sejmikach wojewódzkich przyjęto tzw. uchwały anty LGBT?
Komisja - mimo że termin dawno minął - nie wydaje opinii o polskim Planie Odbudowy. Dlaczego? Paolo Gentiloni, komisarz od gospodarki, mówił, że jak Polska się zastanawia, które prawo jest nadrzędne: unijne czy krajowe, to jest to poważny kłopot.
Przewodnicząca w State of the Union dodała: "Musimy dbać o to, by każde euro i każdy cent były wydawane zgodnie z ich przeznaczeniem i zgodnie z zasadami praworządności".
Na nieformalnym spotkaniu z kilkoma posłami do PE mówiła kilka dni temu, że niezależne sądownictwo jest kluczowe, bo tylko wolne sądy są gwarancją dla europejskich inwestorów sprawiedliwego wyroku w razie konfliktu z polskim rządem.
A ten poza mglistymi zapowiedziami nie zrobił nic konkretnego, co by przywracało wiarę w Brukseli, że sądy w Polsce odzyskują niezależność.
OBRZYDZANIE EUROPY
Rząd w Polsce poszedł ścieżką węgierską już kilka lat temu. Władza uznała, że, jak Viktor Orban, będzie robiła swoje, Bruksela będzie protestować, Parlament Europejski przyjmie n-tą rezolucję potępiającą i… nic z tego nie wyniknie. Jednocześnie w zaostrzającej się powoli retoryce rządzącej partii wobec UE przeciwstawia się Polskę Wspólnocie, jakby była nam obca, mimo że ją współtworzymy. Czyli najpierw wyprowadzamy flagi z gwiazdkami z Kancelarii Premiera, a potem przygotowujemy się do wyprowadzenia Polski z Unii.
Tylko co zrobić z euroentuzjazmem Polaków? Osłabiać, pokazując, że to rzekomo z winy Unii musimy zamykać kopalnie, słono płacić za prąd, wpuszczać uchodźców, że UE narzuci nam uznanie prawne związków osób LGBT+ (z prawem wychowania dzieci) i zabierze pieniądze, które się nam po prostu należą. Na dodatek do wspólnej kasy zaczniemy płacić coraz wyższą składkę i za chwilę możemy wkładać więcej, niż bierzemy, a to oznacza, że obecność w tym klubie już się nie opłaca.
To nie jest przypadek, że po wniosku Komisji Europejskiej do TSUE o nałożenie kar na Polskę władza zaostrzyła język - ze słynną "okupacją brukselską" Marka Suskiego na czele. A spod okupacji trzeba się wyzwolić, prawda? Zapachniało Polexitem.
Problem w tym, że dzisiaj rządowi jak tlen potrzebne są unijne pieniądze, bo na walkę z pandemią wydał miliardy. Bez zastrzyków z Funduszu Odbudowy i Odporności i ze zwykłego unijnego budżetu nie zepnie się Polski Ład. A tu Komisja nie chce pozytywnie zaopiniować naszego Krajowego Planu Odbudowy. Co robić?
Prezes Jarosław Kaczyński w tym samym dniu, w którym ma być wygłoszone orędzie o stanie Unii, udziela wywiadu PAP i zapewnia: "Nie będzie żadnego Polexitu. To wymysł propagandowy, który po wielokroć był stosowany wobec nas. Jednoznacznie widzimy przyszłość Polski w Unii Europejskiej".
Raczej tym Komisji nie udobruchał, bo nie wyjaśnił nie tylko słów Suskiego, ale i swojego ponoć bliskiego współpracownika Ryszarda Terleckiego, przypomnijmy: "Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej demokracji im nie odpowiada. Odwrócili się i wyszli. My nie chcemy wychodzić, u nas poparcie dla uczestnictwa w UE jest bardzo silne. No, ale nie możemy dać się zapędzić w coś, co ograniczy naszą wolność i nasz rozwój".
NIEJASNA WIZJA
Kaczyński nie wyjaśnił też, na czym miałby w praktyce polegać "plan alternatywny" wobec tego, który wykuwa się na Konferencji ws. Przyszłości Europy (seria debat, ale też głosowań internetowych samych obywateli UE, w tym oczywiście Polaków, nad kluczowymi dla Unii kwestiami). "Mamy jasną wizję" - mówi prezes, ale nikt tej wizji nie przedstawił choćby w Sejmie ani nie wyjaśnił, jak ją wcielić w życie.
Co gorsza, gdy Kaczyński twierdzi, że "Jesteśmy za tym, by unijne traktaty zostały odpowiednio doprecyzowane", to de facto mówi o zmianie traktatów! Do tego potrzeba wielu bardzo silnych wypływowych sojuszników! Mających realny wpływ na europejską politykę. Takim państwem są np. Niemcy, którym wbił szpilę w tym wywiadzie dwa zdania wcześniej!
Ogłaszany niedawno z pompą paneuropejski sojusz partii politycznych takich jak FIDESZ, PiS, VOX, Lega czy Zjednoczenie Narodowe okazał się papierowym tygrysem, kompletnie nie liczącym się w dyskusji o Europie. Jeśli potwierdzą się dzisiejsze sondażowe wyniki wyborów w Niemczech, jeśli Olaf Scholz zostanie kanclerzem, a do rządu wejdą Zieloni, to jak sobie PiS wyobraża reformę Europy na swoją modłę? Przekona do swoich wizji "lewacki" rząd w Berlinie?
Nie chodzi więc o żadną reformę UE, tylko o jej obrzydzanie, do czego służą harcownicy tacy jak posłowie Terlecki, Suski, nie mówiąc już o Januszu Kowalskim z koalicyjnej w końcu partii. Słynny "imposybilizm" Jarosława Kaczyńskiego dotyczył niemożności robienia tego, co chce z powodu procedur w polskim systemie konstytucyjno-prawnym. Gdy z tym się uporał, okazało się, że dalej czegoś nie może, bo tym razem Unia się nie zgadza. To co trzeba zrobić? Proste, bez Unii będzie łatwiej!
Nie wytrzymuje też krytyki argument, że słowa o okupacji, ataku na suwerenność są "na użytek wewnętrzny", na "utwardzanie elektoratu" i eurosceptyczną rywalizację z Konfederacją. Przecież te wypowiedzi kwadrans po ich upublicznieniu są skwapliwie zbierane przez służby prasowe Komisji Europejskiej. Pani von der Leyen, a z pewnością komisarze Věra Jourová i Didier Reynders, mają je w biuletynie na swoich biurkach zaraz potem.
PRÓBA SIŁ. EUROPARLAMENT KONTRA POLSKI RZĄD
Czy zatem wchodzimy w fazę próby sił? Czy Komisja Europejska rzeczywiście pójdzie dalej, nie będzie już kluczyć, wysyłać listów, apelować o dialog tylko np. uruchomi mechanizm pieniądze za praworządność? Do tej pory się wzbraniała, bo przecież rządy Polski i Węgier zaskarżyły rozporządzenie w tej sprawie do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, więc - zdaniem Komisji - trzeba poczekać na wyrok TSUE, czy mechanizm jest zgodny z unijnym prawem.
Ale zdecydowana większość posłów w Parlamencie Europejskim domaga się, by nie czekać. Rozporządzenie, a więc przyjęte zgodnie z zasadami prawo, weszło w życie 1 stycznia tego roku. Powściągliwość Komisji jest złamaniem reguł, stąd Parlament mocno naciska i chce zaskarżyć KE do TSUE na podstawie art. 265 TFUE o "zaniechaniu działania".
Warto przypomnieć, czego zresztą sam fakt wygłaszania orędzia przed Parlamentem jest dowodem, że od Traktatu Lizbońskiego wzrosło znaczenie kontrolne posłów nad Komisją. Parlament Europejski urósł w siłę. Musi przesłuchać kandydatów na komisarzy, zatwierdzić ich bądź odrzucić, kazać wymienić na innych, wreszcie w plenarnym głosowaniu przyjąć skład całej Komisji, ale też - jeśli będzie powód - może Komisję odwołać!
Przewodnicząca nie może więc lekceważyć rosnącej irytacji posłów, tym bardziej, że kolejne rezolucje potępiające działanie władz w Polsce przyjmowane są w PE miażdżącą większością. W marcu tego roku za rezolucją o Unii Europejskiej jako "strefie wolności osób LGBTIQ" głosowało 492 posłów, 141 było przeciwnych, a 46 wstrzymało się od głosu. Był to symboliczny wyraz sprzeciwu wobec "stref wolnych od ideologii LGBT" w Polsce…
POLSKA NIE DOSTANIE PIENIĘDZY?
Dzisiaj Parlament przyjmie zapewne także olbrzymią większością głosów kolejną rezolucję, w której posłowie wzywają KE do "dokładnego przeanalizowania" polskiego KPO oraz "do zatwierdzenia tego planu tylko wtedy, gdy zostanie potwierdzone, że polskie władze wdrożyły wszystkie orzeczenia TSUE, w szczególności jeśli chodzi o niezależność sądownictwa, i że nie doprowadzi to do tego, że budżet UE będzie aktywnie przyczyniał się do naruszeń praw podstawowych w Polsce".
Parlament wzywa też Komisję do "niezwłocznego wszczęcia procedury wobec Polski przewidzianej w art. 6 ust. 1 rozporządzenia w sprawie warunkowości wypłat od przestrzegania praworządności".
Są pewnie tacy, którzy dalej uważają, że to "strachy na Lachy". Mamy czwartą falę pandemii, rządy zajmują się sprawami swoich krajów, w kilku państwach wybory albo dosłownie tuż, tuż (Niemcy), albo za chwilę (Francja, Węgry, Bułgaria). Nikt nie ma głowy, by kruszyć kopie i przejmować się wybrykami rządzących w Polsce?
Uważam, że to błędne rozumowanie.
Właśnie w miniony piątek ukazał się nowy Eurobarometr, czyli szerokie badanie pokazujące wiele aspektów z życia Europy i jej mieszkańców. Okazuje się, że 81 proc. Europejczyków uważa, że UE powinna zapewniać fundusze jedynie tym państwom członkowskim, które przestrzegają zasad państwa prawa i wartości demokratycznych.
Odnosząc się do tego wyniku przewodniczący PE David Sassoli powiedział: "Parlament Europejski jasno stwierdził, że unijne fundusze naprawcze nie powinny trafiać do rządów, które nie respektują podstawowych wartości demokratycznych lub nie stoją na straży praworządności. To badanie potwierdza, że zdecydowana większość obywateli UE się z tym zgadza. Jeśli ktoś konsekwentnie podważa wartości UE, nie powinien oczekiwać unijnych funduszy".
Trudno sobie wyobrazić, by szczególnie tam, gdzie ten rodzaj myślenia jest powszechny, politycy lekceważyli głos opinii publicznej. Już w grudniu ubiegłego roku Parlament Holandii przyjął uchwałę zobowiązującą rząd Marka Ruttego do przygotowań, by zaskarżyć Polskę do TSUE. Teraz Dania, Holandia, Szwecja i Austria postanowiły poprzeć decyzję Komisji Europejskiej w sprawie wstrzymania wypłat dla Polski.
Zdaniem ministrów finansów tych państw przy akceptacji krajowych planów odbudowy instytucje europejskie powinny przyjrzeć się kwestii przestrzegania praworządności.
Nie jest to już zatem gra jedynie między polskim rządem i Komisją.
I tu ważne jest, by przypomnieć, że KE jedynie wydaje opinię w sprawie KPO. Jeśli jest pozytywna, to "idzie" do Rady UE, w której ministrowie z rządów państw 27 w głosowaniu większością kwalifikowaną albo wyrażają zgodę na transfer pieniędzy, albo nie. Nie można wykluczyć, że pozytywna opinia Komisji Europejskiej wobec naszego KPO nie zakończy problemów.
ROZTWÓR NASYCONY
Bodaj w chemii istnieje pojęcie "roztworu nasyconego", czyli substancji, w której już więcej nie da się nic rozpuścić. Z czymś podobnym mamy teraz do czynienia w naszych relacjach z unijnymi instytucjami, ale i wieloma rządami. Podobnie mają Węgrzy. Z Viktorem Orbanem, szczególnie po tym jak jego partia FIDESZ opuściła szeregi Europejskiej Partii Ludowej, wielu polityków nie ma już ochoty rozmawiać.
W próbie sił mogą się zderzyć dwa rodzaje emocji: irytacja po stronie unijnych partnerów, którzy już mają dosyć debat o Polsce, którzy chcą iść dalej, rozmawiać o sztucznej inteligencji, 5G, cyfryzacji, zielonej energii - i emocje polskiej władzy, które wyraziła np. była premier Beata Szydło, która w debacie po przemówieniu szefowej KE pytała: "Na jakiej podstawie traktatowej i moralnej Komisja Europejska chce karać regiony, gminy i województwa, które publiczne wyrażają poparcie czy wsparcie dla tradycyjnego modelu rodziny, czy wartości chrześcijańskich?".
Ile razy można odwoływać się do art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej i zdania: "Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości"?
Brak zrozumienia traktatów, których Polska jest stroną, pokazuje, jak dokonuje się Polexit - na razie w mentalności ludzi władzy.
Z Unii Europejskiej nie można państwa członkowskiego wyrzucić. Artykuł 7, który pozwala nawet odebrać prawo głosu w Unii, ma punkt, który mówi o jednomyślności w procesie karania jakiegoś państwa. Przez to okazał się martwy, bo zawsze znajdzie się jakiś sojusznik, który dzisiaj poprze nas, a jutro poprosi, by poprzeć jego. Dlatego pojawił się mechanizm dyscyplinujący, jak wspomniane rozporządzenie: pieniądze za praworządność.
Gdyby i ten nie wystarczył, to należy się spodziewać więcej głosów podobnych do tego, który holenderski premier Mark Rutte wysłał parę miesięcy temu do Wiktora Orbana: nie podoba się, to "możecie się wynieść". Pytanie jak na taki ruch zareagują Węgrzy czy Polacy? Czy, gdy władze w Budapeszcie i Warszawie wejdą na ścieżkę, którą przed nimi poszli Brytyjczycy, stracą poparcie? Oby nie doszło do "sprawdzam". W każdym razie jesteśmy przed decydującą próbą sił.
Maciej Zakrocki. Przez 30 lat dziennikarz w TVP, a od 5 lat także autor audycji radiowych w stacji TOK FM, członek Team Europe. Specjalizuje się w historii najnowszej i Unii Europejskiej. Jako korespondent śledził z bliska proces akcesji Polski do UE, co opisał w książce "Przepustka do Europy" wydanej w 2014 roku. Przez 8 lat przygotowywał dla TVP cykl "Debata po europejsku" realizowany w studiach Parlamentu Europejskiego, z udziałem posłów ze wszystkich państw Wspólnoty.