"Zagłosujcie na nas, to was zaszczepimy!". Dlaczego Indie przegrywają z koronawirusem
Nigdzie indziej na świecie COVID-19 nie sieje takiego spustoszenia. Być może w Indiach odbywa się właśnie decydujące starcie ze śmiercionośnym wirusem i nigdy później nie uderzy już on w żaden kraj z tak wielką siłą. Gdy pandemia koronawirusa dopiero się zaczynała, wielu ekspertów i lekarzy z największą trwogą patrzyło właśnie na ten przeludniony, stłoczony i walczący z biedą kraj. Indie długo trzymały jednak pandemię w ryzach. Teraz jednak wszystko się posypało. Dlaczego?
26.04.2021 21:47
"To nie jest wykres obrazujący kolejną falę koronawirusa, to jest wykres obrazujący start rakiety" - można przeczytać w lokalnych indyjskich mediach, które dzień w dzień komentują niemalże apokaliptyczną rzeczywistość. Ten poniższy wykres, ze Światowej Organizacji Zdrowia, to jeden z wielu, który umieszcza się pośród dziesiątek relacji z najbardziej dotkniętego pandemią kraju na świecie. Do tej pory, niechlubny rekord w liczbie zakażeń i zgonów w styczniu 2021 roku należał do Stanów Zjednoczonych, gdzie w styczniu zanotowano blisko 300 tysięcy przypadków dziennie.
W ostatnich dniach Indie przebiły tę statystykę. W państwie notuje się codziennie ponad 350 tysięcy zachorowań i przeszło 2,5 tysiąca zgonów. W samej stolicy Delhi średnio co cztery minuty umiera jeden zakażony. Być może już nigdzie indziej i później w żadnym kraju na świecie statystyki zachorowań i zgonów nie będą tak wysokie. Pytanie tylko - kiedy umowna druga fala koronawirusa w Indiach się skończy?
W ostatnich dniach informowaliśmy m.in. o problemach z dostępem do tlenu i olbrzymich niedoborach szpitalnych łóżek. Zgodnie z relacjami medialnymi, w Indiach brakuje w tym momencie wszystkiego - respiratorów, innego sprzętu medycznego, personelu, leków. O opiekę medyczną w tym momencie trudno nawet piastującym ważne urzędy, co pokazała także sprawa polskiego urzędnika z ambasady RP w Indiach i jego rodziny, szczęśliwie przetransportowanych w weekend do kraju w związku z zakażeniem COVID-19.
Pandemia? Już pokonaliśmy
Do tej pory Indie stosunkowo dobrze radziły sobie z pandemią. Mimo tego, że to drugi największy pod względem populacji kraj na świecie, a wiele społeczności - szczególnie w tamtejszych megamiastach - żyje stłoczonych i w często nagannych warunkach. Sądzono, że dzieje się tak z uwagi na to, że Hindusi są młodym społeczeństwem (średnia wieku wynosi około 25 lat) i przywoływano podobny casus państw afrykańskich. W wielu z nich również, mimo wysokiego poziomu biedy i słabej opieki medycznej, do dziś nie notuje się zatrważających danych zachorowań i zgonów.
Teraz jednak wirus uderzył w Indie ze zdwojoną siłą. I to dosłownie zdwojoną, bo jak się spekuluje, za olbrzymi wysyp przypadków mogą odpowiadać m.in. dwie mutacje - brytyjska i właśnie indyjska. Ta druga wciąż nie została szczegółowo zbadana i opisana w literaturze medycznej, ale jest być może bardziej zakaźna i cięższa w przebiegu od poprzednich lepiej już poznanych.
Jak mówi jednak Patryk Kugiel z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych to nie jest jedyny powód, który mógł sprawić, że Indie znalazły się teraz w centrum światowej walki z koronawirusem. - Nie ma w Indiach ogólnonarodowego lockdownu i nie było w ostatnich miesiącach. Było za to przeświadczenie, że wirus został pokonany, że odniesiono sukces. Rząd i społeczeństwo odpuściły sobie różne zasady ostrożności, w tym dystansu społecznego. Lokalni politycy organizowali na przykład masowe wiece polityczne z udziałem setek tysięcy ludzi w bardzo licznych stanach, jak Zachodni Bengal, gdzie mieszka prawie sto milionów ludzi. Do tego mieliśmy jeszcze w międzyczasie największe święto religijne w Indiach, Kumbhamelę, podczas którego również mówienie o zachowaniu dystansu było czystą fantazją - zauważa ekspert.
Patryk Kugiel zwraca jednak uwagę na to, że sytuacja w Indiach zależy też od regionu. - Mamy 28 stanów w Indiach, a 10 stanach jest około 70 proc. wszystkich przypadków. To są takie centra, miejsca, które ucierpiały w największym stopniu. Chodzi tutaj głównie o Maharasztrę, z Bombajem i centrum biznesowym kraju, okręg stołecznego miasta Delhi, Bengal Zachodni, Keralę czy Karnatakę - wymienia.
Wybierzcie nas, to was zaszczepimy
Z innego licznego stanu, Gudźarat, pochodzi 25-letni Ajay Christy. W stanie Gudżarat mieszka ponad 60 milionów ludzi. Ajay jest z miasta Anand liczącego blisko 300 tysięcy osób. - Sytuacja jest ciężka, wszystkie pobliskie szpitale są zajęte i nie przyjmują nowych pacjentów. Widać, że wszystko wymknęło się spod kontroli i nikt nad tym nie panuje - mówi mi Ajay. Wielu z tych, dla których zabrakło miejsca w szpitalach, umiera w domach. Często nie są oni objęci w statystykach zachorowań i zgonów.
- Pomagamy sobie nawzajem. Jeśli ktoś jest zdrowy, wspiera chorych, którzy leżą w domach. Kupuje jedzenie, pomaga przeżyć. Czasem wspierają nas też organizacje pozarządowe. Rząd też próbuje coś zrobić, ale jednocześnie jest zajęty kampanią wyborczą i właściwie do teraz trwają wiece polityczne. Wirus? Dla lokalnych polityków często ważniejsze są wybory – zauważa Ajay.
Anand nazywane jest "mleczną stolicą Indii", to stamtąd pochodzi największa w kraju spółdzielnia mleczarska Amul. To właśnie Amul wziął w ostatnim czasie na siebie wielką kampanię promocyjną zachęcającą do szczepień. Na każdym kartonie mleka sprzedawanego przez Amul widnieje obrazek, który ma przekonać niezdecydowanych Hindusów, że warto się zaszczepić. Rząd Indii obiecuje, że już w maju będzie mógł to zrobić każdy powyżej 18. roku życia.
- I co z tego, skoro wielu mieszkańców Indii nie będzie stać na taką szczepionkę? - pyta jednak Amandeep Santhu, indyjski pisarz i dziennikarz. - Szczepionka powinna być dostępna za darmo, dla wszystkich. Tymczasem rząd chce ją sprzedawać. Co więcej, bywa, że lokalni politycy wykorzystują szczepionki w kampanii do wyborów parlamentarnych. Mówią: zagłosujcie na nas, to was zaszczepimy! - relacjonuje Amandeep.
Oni mogliby żyć
Gdy dzwonię do niego w poniedziałkowe popołudnie prosi, żebym skontaktował się z nim później, ponieważ lokalny rząd w południowym stanie Karnataka ogłosił właśnie lockdown i jak najszybciej musi kupić podstawowe produkty spożywcze. Decyzja o lockdownie, choć przez wielu wyczekiwana, trochę zaskoczyła mieszkańców. - W sklepach brakuje produktów, jedna wielka gonitwa - mówi mi Amandeep. Amandeep dodaje jednak, że lockdown dla klasy średniej to i tak nie duży powód do paniki. - Inaczej jest w przypadku biedoty, a większość mieszkańców Indii jest biednych. Dla nich lockdown jest katastrofą. Oni nie mogą iść do pracy, więc nie mają pieniędzy. Już nie mówiąc o samym ryzyku zarażenia - zwraca uwagę.
Amandeep mieszka w mieście Bengaluru. Bengaluru to drugie w całym kraju miasto, które przekroczyło 20 tysięcy dziennych przypadków zarażenia COVID-19. Pierwszym była stolica kraju Delhi. - Sytuacja jest dramatyczna, głównie z powodu braku tlenu. Codziennie, w wielu szpitalach, umiera około dwudziestu osób, tylko dlatego, że nie mieli dostępu do tlenu. Pewnie wielu z nich, w normalnych warunkach szpitalnych, by przeżyło - mówi Amandeep. Według pisarza za obecną dramatyczną sytuację, choć jej skalę trudno było przewidzieć, odpowiada rząd. - Od roku wszyscy wiedzieli, że prędzej czy później wirus może zaatakować mocniej. Że brakuje krytycznej infrastruktury w szpitalach. Mimo to władze nie zrobiły nic, żeby lepiej przygotować się na taką sytuację - argumentuje Amandeep.
Rząd cenzuruje Twittera
To między innymi z tego powodu na indyjski rząd, z premierem Narendrą Modim i jego Indyjską Partią Ludową na czele, spada w ostatnim czasie tak wiele słów krytyki. Czy uzasadnionej? - Premier Indii Narenda Modi znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Póki co nie zdecydował się jeszcze na ogólnokrajowy lockdown, taki jak przed rokiem, bo koszty społeczne były wówczas gigantyczne. W poprzednim roku, gdy zamknął gospodarkę na dwa miesiące, ta spadła o 8 proc. PKB. Rok 2021 miał być tym, w którym gospodarka miała się odbić. Jeśli zostanie jednak wprowadzony narodowy lockdown, będzie to miało na nią katastrofalny wpływ. Ale sytuacja być może go do tego zmusi - komentuje Patryk Kugiel.
Oburzenie obywateli wobec rządu wzrosło jeszcze w poniedziałek gdy okazało się, że władze nakazały Twitterowi usunięcie krytycznych wobec nich postów. Jeden z użytkowników Twittera oskarżył rząd o to, że łatwiej idzie mu "usuwanie tweetów niż zapewnianie dostaw tlenu". Przedstawiciele serwisu społecznościowego nie doprecyzowują, które treści usunęli, ale doniesienia medialne mówią, że wśród takich informacji znalazł się tweet polityka z Bengalu Zachodniego, który oskarżył premiera Narendrę Modiego o bezpośrednią odpowiedzialność za zgony z powodu COVID-19, oraz wiadomość napisana przez lokalnego aktora krytykującego Modiego za organizowanie wieców politycznych.
Lokalne wybory stanowe, jak choćby we wspomnianym Bengalu Zachodnim, trwają jednak w najlepsze. O kolejnej, siódmej fazie wyborczej (wybory w Indiach, z uwagi na dużą populację, odbywają się w turach), poinformował właśnie na Twitterze premier Narendra Modi. Modi przestrzegł mieszkańców, żeby trzymali się obostrzeń, ale według poniedziałkowych doniesień medialnych frekwencja dopisywała, a obostrzenia w wielu miejscach trudno było wyegzekwować.