Zagłębie złych psów


Na warszawskiej Pradze „maskotkami” są amstaffy. Skaczą od razu do szyi. Nie po to, by ugryźć, ale zagryźć

14.02.2006 10:08

Normalnie, musi być wygłodzony, skopany, no i doprowadzony do furii. I trzeba kawał mięsa trzymać, o tak, żeby nie sięgnął. Gdy poczuje krew, jest jak krokodyl – nakręca się łysy chłopak w dresach. Niedaleko, obok Tesco, dla sfory okolicznych psów był specjalny plac „zabaw”, z oponami, linami, hakami. Rozochocone „zabawą” były prowadzone za tory, do ogródków działkowych na ustawiane walki. Plac zlikwidowano ubiegłego lata. A walki?

Ale niczego się nie dowiem. Napis na zatęchłym podwórku mruga do obcych znacząco: „Praga rządzi, Praga radzi, Praga nigdy cię nie zdradzi”... – Gdzie wejdziesz, to masz – zbywają mnie „kolesie” w dresach, pokazując okna brunatne od brudu. W ponurej kamienicy trzeszczą drewniane schody. Dzwonię do drzwi na pierwszym piętrze. Sekunda ciszy i szczekanie. Nikt nie otwiera. Na górze też jest amstaff. Dzwonek. Szczekanie.

Na śmierdzących moczem podwórkach ul. Małej na warszawskiej Pradze-Północ panuje półmrok. Jest piątek przed południem. Jedni poszli do pracy, drudzy śpią odurzeni tanią nalewką. – Już nie mam psa – wkłada nos w szparę łysy mężczyzna w dresach, za nim głowy małych dzieci. Trzask. – Już sprzedałem. Trzask. Na sennych klatkach ujadają rozdrażnione dzwonkiem psy.

Kobieta z siatką radzi stąd iść: – Śmierdzi od pani inteligencją na kilometr. Najbardziej Małą poirytowało, jak kręcili na podwórkach „Pianistę”. – Traktowali nas jak bydło, proszę pani. Nikt wam nic nie powie.

A już na pewno tego, że Mała to zagłębie groźnych panów i ich psów, nieprzewidywalnych krzyżówek – amstaffów, rottweilerów, pitbulli.

A taki był złoty pies

Za odrapanymi drzwiami na pierwszym piętrze Małej 1 nikt już nie mieszka. Ale każdy tamten dzień pamięta... Dźwięk suwaka na czarnej folii, kiwającą się matkę i ryk ciotek o gruzińskich rysach: – Ubit sobaku! Niska, masywna suka nawet się nie stawiała, szła grzecznie do samochodu. Nie miała śladu krwi. Sara* była prezentem od ojca, który właśnie odsiadywał kolejny wyrok. – Złote dziecko, tylko chore na padaczkę, i pies taki niby złoty – mówią do dziś ludzie.

Gdy 15-letnia dziewczyna, która chowała amstaffa od szczeniaka, nagle dostała ataku, koleżanka nachyliła się, żeby jej pomóc. Ułamki sekund... Amstaff przegryzł gardło swojej pani.

Wśród gapiów stały szarpane przez swoje amstaffy na smyczach dziewczyny z Pragi. Można je poznać od razu – chude, z balejażem, w różowych kurtkach do pasa. Ktoś przezorny rozłożył stragan z oranżadą. Tu śmierć nie jest wydarzeniem. Byłam tam wtedy z Danielem, właścicielem dwóch rottweilerów, zbierając materiał do reportażu o złych dzieciach z Pragi.

– Jak skończę 18 lat, wypuszczę swoje – syczał. – Na kogo trzeba! Małą, Stalową, Równą czy Wileńską trzeba chodzić, patrząc pod nogi, żeby ominąć kupy wdeptane w błoto. Na klamkach sklepów uwiązane sfory psów. Psy były tu od zawsze. Niektórzy mówią, że pies na Pradze to jak na Śląsku gołąb, inni, że to nie tradycja, tylko konieczność – żeby „odstraszać k... i złodziei”. Ojciec pije, Fergus gryzie

– Mam w domu dwa psy, bezpieczniej będzie rozmawiać na korytarzu – dziewczyna w obcisłych dżinsach wychyla głowę przez szparę. – No, dobrze, niech pani poczeka, zamknę tylko Fergusa – przymyka drzwi, zagania wielkie cielsko do pokoju obok i przytrzaskuje drzwi przed nosem chwiejącego się mężczyzny. – Fergus nie lubi pijaków – tłumaczy psa i ojca. Rozmowę zagłusza ujadanie. W tym domu panem jest Fergus, dziewięcioletni rottweiler. Rządzi ojcem, Anetą, jej przyjacielem, 10-letnim dzieckiem i Cyrusem. Cyrus to amstaff. Prezent urodzinowy kupiony na stadionie za 300 zł. Jest tam takie miejsce, gdzie ludzie niemający pojęcia o swoich eksperymentach sprzedają rozmaite krzyżówki.

– Ojciec, strząchnij tego papierosa! Po co tu idziesz?
– Rodzinę pokazać. Bo my z Chłopakiem – tak mówi
o Fergusie – jak rodzina – kiwa się nad tlącym filtrem, pchając przed siebie warczące zwierzę. O psie mówi: – Nie groźny, tylko inteligentny. A dzieciarnia niech nie krzyczy. Bo jak krzyczą, Chłopak myśli, że krzywda im się dzieje i idzie bronić. Raz zabrała ich „we dwóch” ze spaceru straż miejska, bo jak z Fergusem „wypiją”, „zapominają” kagańca. – Mówię, czego, k... zawracacie głowę? – mężczyzna bełkoce coś o „darmozjadach”, które zawiozły go na izbę wytrzeźwień, a psa na Paluch. Dziewczyna zamyka za ojcem i Fergusem pokój na klucz. Jazgot. Bo Fergus nie lubi, jak mu się zamyka drzwi przed nosem. Lubi szarpnąć za to rękę. A jak mu za mało, jeszcze podbiega dziabnąć udo. W zasadzie to nic nie lubi. „Swoich” też.

– On tak sam z siebie – dziewczyna mówi jak o człowieku.
– Nie boisz się?
– Czasem tak.
– A o dziecko?
– Syna toleruje, tylko jak koledzy przychodzą, jest ten strach. Cyrus kładzie przycięte ucho na kolanach pani. Uszy ścięła amstaffowi, jak każdy na Pradze, żeby wyglądał tak jakoś groźniej, bo z klapniętymi przypominałby fajtłapę. Uszy są najwrażliwsze u tego psa. Podczas walk krwawią najbardziej.

Okiem Juniora, szczęką Zakiego

– Niech pani nie wyciąga do mnie szybko ręki – ostrzega pan Mariusz, zwijając smycz na dłoni. Junior nie lubi gwałtownych ruchów. – A to jest masa, jak skoczy – szarpie 36-kilogramowego Juniora. – Niby nie był uczony, ale nie wiem, jak może zareagować – Mariusz miał spaniela, zanim trafił na Pragę, a wiadomo, Praga, parter, doradzono mu, że amstaff jest lepszy niż kraty. – Taki był malutki, biedny, z ostatniego miotu. No, bałem się, ale powiedziałem sobie: jeżeli zrobi coś, czego przestraszy się moje dziecko... Teraz jestem z niego dumny. Rodziny nie skrzywdzi.

Junior nie lubi wysokiego tonu, podniesionego głosu, alkoholu i gości. Jak siedzą za długo, włazi na fotel i spycha za plecy. Bo to są straszne śpiochy. I zazdrośnicy. Najbardziej Junior, który śpi pośrodku, nie lubi, jak Mariusz przytula się z żoną: – Jesteśmy młodym małżeństwem, jak coś chcę, za przeproszeniem, muszę na niego krzyknąć. Wtedy stanie pod łóżkiem i będzie wył, dopóki człowiek nie skończy, za przeproszeniem. Lepiej odstawić ten statyw od aparatu, bo przypomina Juniorowi kij. Poza tym jest jak dziecko. No, może gdyby nie tamta walka. Ktoś celowo tu na skwerku podstawił mu psa do walki. Poradził sobie, choć pierwszy raz się gryzł. To zew krwi. Ale od tamtej pory już jest innym Juniorem. Docenili to amatorzy krwi: – Pewien człowiek na Stalowej proponował mi 5 tys. za dopuszczenie go do walki, że niby tylko trzeba nasterydować. Ja bym takiego człowieka... To tak samo, jakbym wyhodował żonie biust i wysłał na ulicę – klnie.

Junior stoi spokojnie przy nodze. Nie szczeka, jak zakompleksione jamniki. Nie zależy mu. – Tu jest sąsiadka, która ma cztery ratlerki – Mariusz pokazuje okna. – Wyszarpią nogawkę, żeby je zauważyć. Niski i ciężki Zaki też stoi, milcząc. Zaki to maskotka 38-metrowego mieszkania, gdzie gnieżdżą się on, czwórka małych dzieci i Iza z mężem. Miał osiem miesięcy, jak od pana, który musiał wyjechać, trafił do szwagierki Izy na Bródno. Szwagierka oddała Zakiego, po tym jak złapali go w locie, gdy na komendę „Pilnuj dziecka” mało nie wskoczył do łóżeczka. Z miłości wtedy zadusiłby...

Nie wiadomo, co Zaki myśli. Na wszelki wypadek lepiej też nie patrzeć mu w oczy. – Praktycznie od szczeniaka przy dzieciach, ale niech pani nie klepie mnie szybko po ramieniu – słyszę znany skądś komunikat, że Zaki może stanąć w obronie.

– Wie pani, w tym środowisku to jest takie psychiczne odepchnięcie nieproszonych gości. Powiem: „Bierz!” i się rzuca. W zakamarkach podwórka bawią się byle czym kilkulatki. Ten odcinek Pragi to zagłębie silnych psów i małych dzieci, które lubią szarpać „maskotki z kolczatkami” za uszy. Zaki ponoć na dzieci nie skoczy. Ale Gastor skakał.

Tragedia na Małej na chwilę obudziła czujność właścicieli amstaffów. Wtedy domu Izy strzegł Gastor. Pięknie zbudowany, wojowniczy. I pamiętliwy. Bo amstaff ma też to do siebie, że pamięta... – Dziewczyna z tamtego okna – pokazuje – parę razy wilczurem poszczuła mojego Gastora. Dziękuję Bogu, że miał już kaganiec na pysku, gdy przyszła do nas pożyczyć ładowarkę. Zapamiętał jej głos. Trzeba było oddać – ale Iza nie mówi: „pamiętliwy”. Mówi: „wrażliwy”. Jak o człowieku. – Każdy pies, ja pani powiem, jest jak człowiek. Jeden spokojny, drugi agresywny, w trzecim agresja śpi do takiego momentu, aż się obudzi. Ale nigdy nie wiesz, kiedy ten moment nastąpi – Iza trochę drży o tę cienką granicę, jakby nie miała na nią wpływu. O ten moment, gdy mąż upada na ziemię w ataku padaczki. Żeby Zaki nie skoczył mu do gardła... – To instynkt. Człowieka jednym chapnięciem zje.

Junior niedługo będzie ojcem. W bloku obok pani Janina na 32 metrach ma hodowlę trzech amstaffek. Na noc rozkłada im materac pod stołem.

Wojownicza księżniczka

Seba lubi kolczatki. To jego narzędzie kontroli. Jak tak pociągnie, to kolce haratają Ksenie szyję. Trzynastolatek, nad którym nikt nie ma kontroli, znalazł sposób, żeby nad czymś mieć kontrolę. Ksena, Wojownicza Księżniczka, to amstaff. O tym, że Ksena jest wojownicza, Seba może zaświadczyć jej poszarpanym uchem, bliznami na szyi i brakiem w uzębieniu („od gryzienia z taką szmatą suką, podstawioną”). Jak ktoś podstawia Ksenie „mięso” celowo, Seba od razu ustawia walkę: idziemy na boisko. – Uważaj, bo cię j...! – krzyczy praskim językiem Daniel. J... no nie?

– Nie, jego nie – Seba, w tygodniu uczeń zakładu dla agresywnych dzieci za to, że dyrektorce w szkole zwichnął bark, w weekendy jest panem Kseny i tych kilku metrów podwórka. A kto dla Seby jest swój, tego suka nie zaczepi.

Dziewczyny z kundlem przystają na rogu ulicy. – Niech stoją k... – dziś na tym kawałku ulicy rządzi Seba.

– On może pogryźć! – usuwam się w głąb podwórka.
– To niech gryzie. Ma prawo się wk... – Seba wkłada ręce do kieszeni.
– Co Ksenę wk...? – pytam tym samym językiem.
– Jak ktoś do niej zaczyna. – Przecież taka się nie urodziła? Szkoliłeś? Jak?
– Normalnie, na kotach – ulubiona zabawa Seby to wpuścić Ksenę do piwnicy. Ksena nienawidzi kotów. W pół godziny zje cztery. Mieszkanie na drugim piętrze z tabliczką „zły pies” jest Daniela. Na 20 metrach mieszka ośmioro dzieci i do niedawna dwa rottweilery. – Fajne były, k... – jakby mógł, toby przyprowadził z Palucha. – Tylko do małych dzieciaków się rzucały. Ten młody, Taison, wariował, jak usłyszał: „Bierz go!”. Lubił, o tak, za ręce łapać. Dobrze, że raz stary trzymał krzesło, bo rąk by nie miał, tak j... skoczył. Za co? Normalnie, za nic. Miał napady takie. Skąd się wzięły? Z kieszeni – ucina.

Plac przy Stalowej. – Nie stój jak down – Dżepetto podnosi do góry mordę psa, zapatrzoną w podłogę. Bo jego pies ma się zachowywać. W tym celu co trzy miesiące Dżepetto bierze coś ciężkiego i Ares musi dostać. Za darmo. Żeby wiedział, kto jest panem.

Dżepetto to chłopak Gosi. Chowają się sami, bo rodzice Gosi nie żyją, a przy okazji chowają dwójkę psów. On wychowuje Aresa, chuda dziewczyna z tatuażem na plecach Balbinę, amstaffkę w kolczatce nabitej ćwiekami. 1,5 tony uścisku w szczękach psów takich jak Balbina to dobry wynik. Gdzieś w wieku dwóch lat amstaffy dostają szczękościsku. Żeby wyćwiczyć szczęki, wiesza psa na linie z oponą zatrzaśniętą w pysku. – Jak ją podwiesisz i powiesz: „Trzymaj!”, fafluny jej będą ciekły, będzie się lała krew, będzie piszczała z bólu... Ale nie puści – nakręca się Gosia. Balbina podchodzi do niej jakoś tak bokiem i zerka kątem oka. Jakby czujna nawet w zabawie. Właśnie po okolicznych podwórkach rozeszła się czwórka szczeniąt od Balbiny, skrzyżowanych z amstaffem z taką ładną umięśnioną szczęką. – Weź pan tego psa! – krzyczę. – Pani się uspokoi. On leci, bo się cieszy!

  • Sara jest na Paluchu do dziś. Pracownicy mówią: „spokojna, fantastyczna”, w opinii psychologów nie ma żadnych przesłanek do uśpienia.

Bezkarne pogryzienia Nikt nie prowadzi statystyk dotyczących pogryzień ludzi przez psy (wrzuca się je do jednej kategorii – uszkodzenia ciała). Ani Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, ani Barbara Dejnarowicz, dyrektorka schroniska na Paluchu, ani Andrzej Beuth, naczelnik Wydziału ds. Zwierząt w Biurze Ochrony Środowiska m.st. Warszawy, nie przypominają sobie wykonanych wyroków skazujących właścicieli psów, które pogryzły człowieka. Natomiast w ubiegłym roku sąd w Poznaniu zasądził 62 tys. zł. odszkodowania dla Tomasza S., któremu nieupilnowany amstaff odgryzł nos.

Gdy zaatakuje pies

- znieruchomiej i bez gwałtownych ruchów zasłoń się – kijem, rowerem, plecakiem
- nie patrz psu w oczy, bo to wezwanie do walki
- nie krzycz, nie uciekaj, nie zamykaj oczu, bo pies wyczuje strach - wycofuj się, nie odwracając się do psa plecami i obserwując go kątem oka
- jeżeli przewrócił cię na ziemię, zaciśnij dłonie w pięści i opleć kark – przedramiona osłonią uszy, podkulone nogi brzuch

Edyta Gietka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)