Zachód popiera Wielką Brytanię w konfrontacji z Rosją. Stawką tej rozgrywki jest pozycja Putina
USA deklarują solidarność z Wielką Brytanią. Powodem jest użycie broni chemicznej w ataku na byłego, rosyjskiego szpiega w Anglii. Warszawa popiera Londyn. Były szef NATO mówi o "szerszej strategii" Rosji przeciwko Europie, z którą trzeba walczyć.
Waszyngton wyraźnie zaostrzył ton wypowiedzi wobec Moskwy po zamachu na życie Siergieja Skripala w Wielkiej Brytanii przy użyciu rosyjskiej broni chemicznej. Według Białego Domu pokazuje to, że Rosja zagraża bezpieczeństwu na świecie. W związku z tym, zdaniem Amerykanów, decyzja Brytyjczyków o wydaleniu 23 rosyjskich dyplomatów z Londynu była odpowiedzią uzasadnioną. Teraz Rosja zapowiada podobną odpowiedź wobec Wielkiej Brytanii.
Premier Theresa May oświadczyła, że państwo rosyjskie stoi za atakiem na byłego szpiega i jego córkę. Świadczy o tym przede wszystkim użycie gazu bojowego "Nowiczok" produkowanego wyłącznie w Rosji. Jest to środek tak niebezpieczny i toksyczny, że oprócz Skripala i jego córki, w szpitalu pozostaje także jeden z policjantów wezwanych 4 marca w związku ze znalezieniem pary nieprzytomnych ludzi na ławce w centrum Salisbury w południowej Anglii.
Bardziej radykalny niż Amerykanie jest były sekretarz generalny NATO Andres Fogh Rasmussen, który uważa, że Zachód musi walczyć z rosyjską agresją. Jego zdaniem, tylko długofalowe sankcje powstrzymają Kreml. Były, wysoki oficer sił NATO w Europie, gen. Richard Shirreff poszedł o krok dalej i w wywiadzie dla "Deutsche Welle" powiedział, że atak na Skripala może spełniać warunki, o których mówi art. 5 Traktatu NATO.
Rosja liczy na słabość reakcji Zachodu
Obecnie słowem kluczowym jest "solidarność" z Wielką Brytanią. O pełnej solidarności mówi Waszyngton. Tego samego wymagają sojusznicze zobowiązania państw NATO. Nie oznacza to oczywiście wybuchu wojny pomiędzy Zachodem a Rosją, choć padają już głosy, że zamach na Skripala oznacza powrót to sytuacji z czasów zimnej wojny, kiedy to obie strony pozwalały sobie na agresywne, wrogie działania balansując na granicy konfliktu. Solidarność z Wielką Brytanią deklaruje także Polska.
Rosja zaprzecza wszelkim oskarżeniom. Szef MSZ Siergieł Ławrow obiecuje współpracę w celu wyjaśnienia sprawy, a ambasador przy ONZ, a równocześnie informuje o planowanym wydaleniu brytyjskich dyplomatów z Moskwy. To standardowa procedura przyjęta w przypadu konfliktów dyplomatycznych. Walili Nebenzja żąda od Londynu "dowodów rzeczowych". Z kolei rzecznik Kremla Dimitrij Pieskow oskarża Wielką Brytanię o brak chęci współpracy w związku z atakiem na Skripala. Ambasada Rosji w Londynie opublikowała post w mediach społecznościowych obrazujący ochłodzenie relacji ze stwierdzeniem, że Rosjanie nie boją się zimna.
Zebrane dotychczas dowody wskazują na Rosję zwłaszcza, że zaawansowanej broni chemicznej użytej w ataku na Skripala nie można wyprodukować chałupniczym sposobem. Kreml obciążają także okoliczności. Zbliżają się wybory prezydenckie, w których prezydent Putin walczy o wynik "2x70", czyli 70 proc. poparcia przy 70 proc. frekwencji.
O ile nie ma wątpliwości, że wybory wygra, to wysoka frekwencja wymaga wielkiej mobilizacji. Stąd też seria działań, które w ostatnich tygodniach przed głosowaniem budują pozycję prezydenta Putina.
Jednym z nich jest zamach na byłego oficera GRU, który z punktu widzenia Rosjan po prostu jest zdrajcą. Przesłanie jest zrozumiałe niezależnie od liczby dementi i zaprzeczeń Kremla: Rosja zdrady nie wybacza i wcześniej czy później wymierza sprawiedliwość. W niedzielę okaże się, że rosyjscy wyborcy dali się przekonać i poszli do urn. Później Moskwa będzie mogła zając się naprawą relacji zagranicznych.
To cyniczne, wyrachowane podejście, które wielokrotnie sprawdziło się w przeszłości. Fakt, że w ramach sankcji przedstawiciel brytyjskiej rodziny królewskiej nie przyleci do Rosji na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej nie robi na Kremlu wrażenia. Rosja liczy, że tym razem będzie podobnie. Zachód pokrzyczy, wyrazi zaniepokojenia, a później się uspokoi.