ŚwiatZabójczy dżihadyści Boko Haram

Zabójczy dżihadyści Boko Haram

Nigeryjscy dżihadyści z Boko Haram stracili swój kalifat, który przed rokiem rozciągał się nad jeziorem Czad na obszarze równym Belgii. Nie dali się jednak rozgromić zwalczającym ich armiom czterech sąsiednich państw, za to przenieśli wojnę na ich terytoria. Natomiast pod koniec roku dżihadyści z Boko Haram zostali ogłoszeni najbardziej zabójczym ze wszystkich ugrupowań terrorystycznych na całym świecie.

Zabójczy dżihadyści Boko Haram
Źródło zdjęć: © AFP

05.12.2015 | aktual.: 05.12.2015 08:18

W wyścigu o miano najkrwawszej z partyzantek i ugrupowań terrorystycznych Boko Haram wyprzedziło nawet swoich zwierzchników z bliskowschodniego Państwa Islamskiego (IS), któremu wiosną złożyło hołd i ślubowało wierność. Według niedawno opublikowanego raportu australijskiego Instytutu Gospodarki i Pokoju w 2014 r. Boko Haram zabiło ok. 7 tys. ludzi, podczas gdy z rąk Państwa Islamskiego poniosło śmierć 6 tys. Za sprawą Boko Haram Nigeria została uznana obok Iraku i Syrii za światowe epicentrum terroryzmu. W ciągu ostatnich pięciu lat w wyniku rebelii Boko Haram zginęło w Nigerii już ok. 20 tys. osób, a ponad 2 mln stało się uchodźcami.

Kolejne zamachy i mordy

Nie ma tygodnia, by znad jeziora Czad nie napływały wieści o kolejnych zamachach i mordach, dokonanych przez dżihadystów. W ciągu ostatnich kilkunastu dni atakowali prawie codziennie. Nie tylko w północno-wschodniej Nigerii, gdzie partyzantka powstała na przełomie wieków, ale także na północy Kamerunu, w Czadzie i Nigrze. Nieustanne ataki nigeryjskich dżihadystów sprawiły, że władze z Ndżameny (stolica Czadu) ogłosiły stan wyjątkowy nad brzegami jeziora Czad, a rząd Nigru wprowadził w październiku stan wyjątkowy w regionie Diffa, nad jeziorem i przy granicy z Nigerią.

Przeniesienie wojny z Nigerii do jej sąsiadów jest odwetem Boko Haram za udział wojsk z Kamerunu, Czadu i Nigru w wielkiej obławie na dżihadystów z początku roku. Boko Haram stał się wówczas tak potężny, że udaremnił władzom Nigerii przeprowadzenie w kraju wyborów prezydenckich i zmusił je do zwrócenia się o sąsiedzką pomoc.

Wspólne natarcie (do którego Nigeryjczycy wynajęli dodatkowo najemników z RPA) zmusiło armię dżihadystów do odwrotu i odebrało Boko Haram kontrolowane przez nie rozległe terytoria w północno-wschodniej Nigerii. Wiosną nigeryjskie władze były wreszcie w stanie przeprowadzić wybory prezydenckie. Urzędujący prezydent i faworyt elekcji Goodluck Jonathan (2010-2015) zapłacił za klęski z Boko Haram wyborczą przegraną, a jego pogromcą okazał się kandydat opozycji gen. Muhammadu Buhari, były wojskowy dyktator z lat 1981-83.

Nowy prezydent walkę z Boko Haram uznał za jedno ze swoich najpilniejszych zadań. Latem obiecał, że do końca roku jego wojsko upora się z rebelią. Przeniósł kwaterę główną wojska ze stołecznej Abudży do stanu Borno, matecznika Boko Haram, rozkazał utworzyć specjalną brygadę do walki z partyzantką. Uległ też namowom Unii Afrykańskiej i zgodził się utworzyć wraz z Czadem, Nigrem i Kamerunem, a także Beninem wspólną, prawie 10-tysięczną armię, która dowodzona przez nigeryjskiego generała zajęłaby się wyłącznie zwalczaniem Boko Haram.

Przetrwali i zmienili taktykę

Ale Boko Haram przetrwało wiosenną ofensywę rządowych armii Nigerii, Czadu, Nigru i Kamerunu. Partyzanci poddali kontrolowane przez siebie powiaty i miasta, i wycofali się na górzyste, porośnięte lasem Sambisa pogranicze między Nigerią i Kamerunem. Rozstawione przez nich pola minowe zatrzymały obławę, a dżihadyści zmienili taktykę. Nie zajmowali więcej wiosek i miast, ale ze swoich kryjówek przypuszczali krwawe rajdy oraz coraz częściej posyłali do ataku zamachowców samobójców. Akty terroru stały się tak liczne i krwawe, że władze Czadu, Nigru, Kamerunu, a nawet Senegalu, gdzie nie doszło jeszcze do żadnego zamachu, zakazały muzułmankom noszenia nakazanych przez islam luźnych szat, zakrywających całe ciało i twarz, a więc ułatwiającym terrorystom kamuflaż. Wybrzeża jeziora Czad znów stały się strefą wojenną.

Nigeryjskie wojsko, żmudnie pacyfikujące północno-wschodnią Nigerię nie jest w stanie zapobiec aktom terroryzmu. Prezydent Buhari jesienią znów ściągnął do kraju najemników z RPA. Trzystu żołnierzy piechoty morskiej posłały do Kamerunu Stany Zjednoczone. Nieufność i stare sąsiedzkie spory sprawiły, że 10-tysięczne sąsiedzkie wojsko do walki z Boko Haram wciąż nie jest gotowe i armie Nigerii, Czadu, Nigru i Kamerunu walczą z partyzantami każda na własną rękę. Za sukces uznano już fakt, że sąsiedzi zaczęli się wymieniać informacjami wywiadowczymi.

W zeszłym tygodniu nigeryjski Ośrodek ds. Komunikacji Kryzysowej, zrzeszający b. oficerów wojska i wywiadu wojskowego orzekł, że wyznaczony przez prezydenta Buhariego grudniowy termin rozbicia Boko Haram jest nierealistyczny i nie zostanie dotrzymany. Przyznał to sam Buhari, który wyjaśnił, że mówiąc o rozbiciu Boko Haram "miał na myśli, że wojsko nie pozwoli dżihadystom zajmować terytorium, a nie to, że zapewni, iż nie dojdzie więcej do żadnego, zorganizowango przez nich zamachu". "Na to będziemy potrzebować więcej czasu" - powiedział dziennikarzom podczas listopadowego pobytu we Francji.

40 tys. bojowników

Pod koniec listopada przedstawiciel ONZ w Kamerunie Najat Rochdi ostrzegł, że Boko Haram rośnie w siłę i stanowi coraz większe zagrożenie. - Niedawno dżihadyści z Boko Haram byli problemem w kilku zakątkach Nigerii - powiedział, szacując szeregi Boko Haram na ok. 40 tys. ludzi. - Dziś są zagrożeniem dla całego regionu, okolic jeziora Czad, a próbują sięgać jeszcze dalej, do Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie toczy się wojna domowa między miejscowymi chrześcijanami z południa i muzułmanami z północy - dodał.

Wojskowi eksperci podzielają te obawy. Sojusz z IS i innymi ugrupowaniami dżihadystycznymi w Afryce utrudnia walkę z Boko Haram, a im samym ułatwia przenoszenie wojny na terytoria innego państwa. Nawet gdyby wspieranemu przez sąsiadów, najemników i Amerykanów nigeryjskiemu wojsku udało się spacyfikować kryjówki Boko Haram w Nigerii, rebelianci łatwo przeniosą się za miedzę, do Kamerunu, Nigru czy Czadu, a nawet mogą poszukać schronienia w Libii, upadłym państwie, w którym swoje partyzanckie obozowiska i kwatery główne pozakładały niemal wszystkie afrykańskie filie Państwa Islamskiego i Al-Kaidy.

Wojciech Jagielski

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (202)