PolskaZabili ojca dwójki dzieci - tak chcieli walczyć z komuną

Zabili ojca dwójki dzieci - tak chcieli walczyć z komuną

Uzbrojeni weszli do tramwaju i wycelowali broń w kierunku milicjanta, ojca dwójki dzieci. Gdy odmówił oddania im broni, został śmiertelnie postrzelony. A oni? Zabijając sierżanta MO chcieli po prostu pokazać, że można walczyć z komuną - pisze Marta Tychmanowicz.

Zabili ojca dwójki dzieci - tak chcieli walczyć z komuną
Źródło zdjęć: © WP.PL | Konrad Żelazowski

13.12.2010 | aktual.: 21.12.2010 13:20

W niespełna kilka tygodni po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce (13 grudnia 1981 roku), grupka licealistów założyła tajną organizację o szumnie brzmiącej nazwie: Siły Zbrojne Polski Podziemnej. Z typowo młodzieńczą brawurą i odwagą chcieli walczyć z komuną, stanowić zaczyn kolejnego powstania narodowego.

Był 18 lutego 1982 roku. Koło południa Zdzisław Koros starszy sierżant milicji obywatelskiej i ojciec dwójki dzieci jechał tramwajem linii 24. Na przystanku przy ulicy Obozowej w Warszawie do tramwaju wszedł uzbrojony Robert Chechłacz i Tomasz Łupanow. Podeszli do funkcjonariusza i - grożąc mu bronią - kazali oddać pistolet. Kiedy ten odmówił, 17-letni Robert Chechłacz strzelił raniąc Korosa śmiertelnie.

Robert Chechłacz i Tomasz Łupanow, a także Andrzej Hybik, Tadeusz Właszczuk, Tomasz Krekora i Stanisław Matejczuk (licealiści i jeden student historii na KUL-u) byli członkami powstałej na początku 1982 roku, wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego organizacji: Siły Zbrojne Polski Podziemnej. - Byliśmy młodzi, praktycznie dzieciaki, ale każdy z nas chciał czegoś dokonać. Liczyliśmy się również z tym, że możemy zginąć, ale chcieliśmy pokazać przerażonym ludziom, że jest ktoś, kto podjął ryzyko - tłumaczył Andrzej Hybik.

Młodzi ludzie zbierali się na plebanii u księdza Sylwestra Zycha w Grodzisku Mazowieckim i podczas jednego z takich spotkań zdecydowali, że odbiją internowanych w Białołęce. Zdobyli plany więzienia i okolic, ale brakowało im broni i samochodów. Broń, która ich zdaniem mogła też się przydać podczas powstania narodowego, postanowili zabierać funkcjonariuszom MO i żołnierzom Wojska Polskiego. Zainspirowani działalnością Armii Krajowej przeprowadzali akcje podobne do tych, urządzanych przez egzekutorów z AK. Tomasz Łupanow wspominał: - Było to w autobusie 187. Nie pamiętam, czyj to był pomysł, żeby rozbrajać w miejscach publicznych, przy tylu świadkach. Chodziło nam o demonstrację siły. Żeby ludzie wiedzieli, że jest organizacja zbrojna, która w ich imieniu walczy z komuną. Kiedy wymierzyłem w tego żołnierza z pistoletu i kazałem mu wstać - zrobił się zielony, ręce mu opadły, nie był w stanie unieść się z siedzenia. Robert go podniósł, odpiął pas z pistoletem i oświadczył, że z rozkazu majora "Groma" Siły
Zbrojne Polski Podziemnej rekwirują mu broń. Po tej "rozbrajance" byliśmy pewni, że każdy człowiek, któremu się przyłoży do brzucha pistolet, musi reagować tak samo.

Wkrótce po zabójstwie milicjanta członkowie organizacji oraz ksiądz, u którego się spotykali zostali schwytani. - W przeddzień akcji 18 lutego Robertowi śniło się, że zastrzelił milicjanta. Powiedział mi o tym śnie. Gdy chodziliśmy na akcję, raz ja miałem rozbrajać, a raz on. Wtedy na niego wypadało. Nie jestem specjalnie przesądny, ale zaproponowałem, że go zastąpię. Nie zgodził się. Z tego tramwaju udało nam się cudem uciec. W prasie i telewizji ukazały się portrety pamięciowe, ale moim zdaniem ani ja, ani Robert nie byliśmy podobni. Uznaliśmy, że skoro od razu nas nie złapali, to jesteśmy bezpieczni. Zrobiliśmy ze dwa dni przerwy i dalej chodziliśmy na rozbrajanki. Aresztowali nas dwa tygodnie po postrzeleniu Karosa, niemal wszystkich jednego dnia. Pozwalali nam działać do pewnego, tylko przez siebie wybranego momentu - wspominał uczestnik tych wydarzeń Tomasz Łupanow.

Z materiałów IPN wynika, że sprawę przeciwko członkom SZPP założono już w połowie lutego 1982 roku, a wyroki w rozprawie ogłoszono we wrześniu 1982. Oskarżano ich o członkostwo w zbrojnej organizacji, której celem było "dokonywanie przestępstw godzących w bezpieczeństwo i porządek publiczny", rozrzucanie ulotek, posiadanie i ukrywanie broni, rozboje z bronią w ręku.

Ksiądz Zych za udział w związku zbrojnym i przechowywanie pistoletów zrabowanych wcześniej przez Chechłacza i Łupanowa dwóm żołnierzom, został skazany na 4 lata więzienia. Wkrótce po wyjściu na wolność, w lipcu 1989 roku ciało duchownego - który nadal prowadził działalność niezależną i związał się z Konfederacją Polski Niepodległej - znaleziono na dworcu PKS w Krynicy Morskiej. Został zamordowany przez "nieznanych sprawców".

Najcięższe zarzuty w procesie członków SZPP dotyczyły Roberta Chechłacza: zabójstwo milicjanta, zaatakowanie i pobicie chor. Stanisława Paducha (pół kilogramowym ciężarkiem w skarpetce). Sąd skazał go na 25 lat pozbawienia wolności. W roku 1989 Robert Chechłacz został ułaskawiony.

Wprowadzenie stanu wojennego podzieliło polskie społeczeństwo, na tych, którzy rozumieli jego racje i tych, którzy chcieli stawiać mu opór. A że stan wojenny był "wojną przeciw narodowi" uświadamiają sytuacje jak ta, w której siedemnastolatek - w imię walki o Ojczyznę - zabija drugiego człowieka, swojego rodaka. Ofiary są dwie.

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Cytaty pochodzą z książki „Stan wojenny. Ostatni atak systemu” (DSH, Karta, Warszawa 2006)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rocznicakomunizmstan wojenny
Zobacz także
Komentarze (636)