Zabiła się, bo była bita przez pijanego męża
Do 12 lat więzienia grozi 29-latkowi,
oskarżonemu o doprowadzenie do samobójstwa 23-letniej żony, nad
którą po pijanemu się znęcał. Rodzina ofiary uważa, że było to
zabójstwo - czego nie potwierdza prokuratura. Stołeczny sąd
oddalił wniosek podsądnego, który chciał dla siebie kary
2,5 lat więzienia.
31.10.2006 15:50
Na rozpoczętym procesie przed Sądem Rejonowym Warszawa- Mokotów Grzegorz M. przyznał, że awantury, jakie robił po pijanemu swej poślubionej cztery miesiące wcześniej żonie, mogły przyczynić się do jej samobójczej śmierci. Zarazem zaprzeczył, by ją bił i znęcał się nad nią.
W styczniu 2006 r. 23-letnią Edytę M. (studentkę i pracownicę banku) znaleziono martwą pod blokiem na warszawskim Ursynowie. Śledztwo wykazało, że targnęła się na życie, wyskakując z trzeciego piętra, z powodu męża - kierowcy autobusu, który dręczył ją psychicznie i fizycznie. Pijanego mężczyznę (0,84 prom.) zatrzymano i od tego czasu przebywa w areszcie. Za doprowadzenie żony do samobójstwa grozi mu do 12 lat więzienia.
W śledztwie Grzegorz M. powiedział, że feralnego dnia wypił 6 piw. W telefonie komórkowym żony znalazł nieznany numer i podejrzewając, że go zdradza, zaczął ją wyzywać, szarpać i bić. Kobieta uciekła do sąsiadek, skąd mąż, chwytając za włosy, wyciągnął ją z powrotem. Twierdzi, że zamknął ją w ich mieszkaniu, a jak po pewnym czasie otworzył drzwi, żony nie było w środku. Wtedy sam wezwał policję, która znalazła Edytę M. leżącą pod blokiem. Twierdził, że nie wie, jak to się stało.
Oskarżony, który przyznał, że "pije regularnie", zeznał, iż do awantur dochodziło już od pewnego czasu od ich ślubu we wrześniu 2005 r., który zawarł, jak mówił, "z miłości". Wyskoczyła, bo miała dość kłótni i mnie - oświadczył. Dodał, że jego zazdrość "była nieracjonalna". Jest mi przykro, że tak się stało; nie miałem pojęcia, że może dojść do takiej tragedii- tymi słowami zwrócił się M. do rodziców żony, przepraszając ich. Mieszkający w Siedlcach rodzice, którzy są oskarżycielami posiłkowymi, nie przyjęli przeprosin. Domagają się oni od oskarżonego wyrównania krzywdy (m.in. kosztów pogrzebu) i zapłaty 50 tys. zł.
Powiedzieli oni, że uważają swego byłego zięcia za zabójcę córki i uważają, że powinien dostać dożywocie. Powoływali się na słowa matki Grzegorza M., która - informując ich telefonicznie o tragedii - powiedziała, że "on ją wyrzucił przez okno". Prokuratura nie znalazła jednak dowodów na zabójstwo. Rodzice podsądnego odmówili we wtorek składania zeznań, do czego mają prawo.
Matka ofiary zeznała, że nie wierzy, by córka sama wyskoczyła przez okno. Według niej, córka była skryta i nie opowiadała jej o pożyciu z mężem. Matka widziała jednak, że była "psychicznie zestresowana", co objawiało się m.in. wychudzeniem. Myślałam, że sama się z tym upora - dodała kobieta. Zwróciła uwagę, że podsądny "lubił wypić" i jeszcze przed ślubem obiecywał córce, że nie będzie pił; ona sama mówiła matce, że "on się zmieni".
Obrońca M. mec. Andrzej Cubała wniósł, aby - w ramach dobrowolnego poddania się karze - sąd wymierzył jego klientowi karę 2,5 roku więzienia. Sprzeciwili się temu prokurator i pełnomocnik rodziców kobiety - bo taka kara byłaby "nieadekwatna do czynu". Wobec sprzeciwu stron, sąd oddalił wniosek obrony.
Sąd nie uwzględnił też wniosku obrońcy o zwolnienie Grzegorza M. z aresztu - z uwagi na "duże prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanego mu czynu" i obawę utrudniania przezeń postępowania.
Proces odroczono do 11 grudnia, kiedy mają zeznawać kolejni świadkowie.