Za duże na Bałtyk? Gorąca dyskusja o fregatach dla Polski
Hiszpanie, Brytyjczycy czy Niemcy – już 10 lutego mamy się dowiedzieć, kto zgarnie warty miliardy złotych kontrakt. Zwycięzca, we współpracy z Marynarką Wojenną, ma dostarczyć Polsce trzy nowoczesne fregaty przeciwlotnicze. W tle wrze dyskusja – czy zakup fregat jest nam potrzebny.
Trzeba powiedzieć to głośno – w III dekadzie XXI w. Marynarka Wojenna RP jest wydmuszką. Trzon jej sił stanowi 37-letnia korweta ORP Kaszub i liczące ponad 40 lat, poamerykańskie fregaty typu Oliver Hazard Perry. Jest też - budowany tytanicznym wysiłkiem przez 18 lat - ORP "Ślązak", będący właściwie nie wiadomo czym. Gdy zaczynano jego budowę, miał być pierwszą korwetą z serii trzech (cały program nosił kryptonim Gawron), a teraz jest niedozbrojonym patrolowcem.
To dlatego program "Miecznik", w którego ramach mamy wzmocnić Marynarkę Wojenną trzema fregatami, budzi w marynarzach wiele emocji. Emocji tym większych, że na dobrą sprawę MON nigdy nie wyjaśnił, dlaczego stawia na fregaty, a nie na mniejsze jednostki.
Dlaczego zatem fregaty, a nie mniejsze korwety? Stępka pierwszej korwety została położona w okresie rządów Leszka Millera. Przez 20 lat możliwości zwalczania tych okrętów przez inne siły wzrosły. Zatem okręty, aby się obronić, również muszą urosnąć. Stąd właśnie fregaty. Fregata zabiera ze sobą zapasy na miesiąc pływania i na tygodnie walki - tłumaczy WP doświadczony marynarz. I dodaje, że Niemcy testowali swoje korwety pod kątem ekspedycyjności u wybrzeży Libanu. - I nie bardzo chcą je tam testować dalej - mówi nasz rozmówca, zastrzegając sobie anonimowość.
Umowa między Inspektoratem Uzbrojenia i Konsorcjum PGZ-Miecznik (Polska Grupa Zbrojeniowa S.A., PGZ Stocznia Wojenna Sp. z o.o. oraz Remontowa Shipbuilding S.A.), które ma pozyskać partnera do realizacji kontraktu, została podpisana w lipcu 2021 roku. Wykonawcę mamy poznać właśnie 10 lutego. W grę wchodzą jednostki budowane przez hiszpańską Navantię, brytyjskiego Babcocka i niemiecki koncern TKMS.
Przecieki: Brytyjczycy faworytami
Hiszpanie oferują Polsce fregatę F-100. Jednostki te – stworzone we współpracy z USA - zostały zaprojektowane pod koniec XX w. jako okręty obrony przeciwlotniczej. Mają 147 m długości, 18,6 m szerokości, 9,8 m zanurzenia, a ich wyporność to niemal 6 tys. ton. Załoga F-100 liczy ok. 240 marynarzy. Hiszpańskie fregaty wyposażone są w pociski przeciwlotnicze produkcji amerykańskiej SM-2 i Evolved Sea Sparrow Missile, służące do niszczenia celów latających, w tym innych pocisków, np. przeciwokrętowych.
Liczba pocisków zależy od konfiguracji uzbrojenia, jakiej zażyczy sobie odbiorca. Na okręcie znajduje się też armata okrętowa Mk 45 Mod 2. Hiszpanie pracują już nad nowym, licencyjnym systemem artyleryjskim, kal. 35 mm o nazwie Millenium.
Można przyjąć, że gdybyśmy zdecydowali się na ofertę hiszpańską, jednym z elementów "polonizacji" okrętu było zainstalowanie na jednostce armaty AM-35 TRYTON, produkowanej przez spółki z grupy PGZ. Część systemów elektronicznych mógłby zaś wykonać Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej w Gdyni.
Oprócz F-100, Polsce oferowana jest także brytyjska fregata Arrowhead A-140 i niemiecka MEKO A-300 od koncernu TKMS. Tyle że A-300 to wciąż projekt - jednostka funkcjonuje tylko na deskach kreślarskich.
Inaczej przedstawia się sytuacja z brytyjską A-140, która powstaje w oparciu o sprawdzoną, duńską fregatę Iver Huitfeldt. Cięcie blach pod pierwszego Arrowhead'a rozpoczęło się około połowy 2021 r. Kiedy A-140 wejdzie do użytku, Brytyjczycy będą mieli w linii aż trzy typy dużych okrętów rakietowych. Ale Brytyjczyków na to stać. Polski – nie.
Niezależnie od tego, kto otrzyma zamówienie na budowę okrętów dlanaszego kraju, będą one powstawały w formacje 1+2. Oznacza to, że najpierw powstanie okręt pilotażowy (budowa ma się zacząć w przyszłym roku), następnie - po kilku latach użytkowania jednostki - strona polska ma wrócić do wykonawców z wnioskami i uwagami.
Nieoficjalnie słyszymy, że na uprzywilejowanej pozycji jest oferta brytyjska. M.in. ze względu na to, że angielska fregata miałaby być wyposażona w pociski CAMM, co byłoby korzystne, gdyby Brytyjczycy wygrali inny duży przetarg – na rakietowy system przeciwlotniczy krótkiego zasięgu NAREW. Pociski te można byłoby użytkować w obu rodzajach systemów: w wyrzutniach lądowych i okrętowych. To z kolei korzystnie wpłynęłoby na cenę. A budżet jest tym, co w przypadku większości wojskowych przetargów wyznacza horyzont zakupu.
Opcja hiszpańska
Wirtualna Polska miała okazję zwiedzić okręt "Cristobal Colon" (Krzysztof Kolumb), czyli najmłodszy z serii 5 okrętów budowanych przez hiszpańską Navantię. Okręt napędzany dwoma silnikami Diesla i dwiema turbinami gazowymi do służby wszedł w 2012 r. Jego zasięg to niemal 9000 km.
- Jestem dumny, że mogę służyć na najnowocześniejszym i najlepiej wyposażonym okręcie w całej hiszpańskiej flocie - mówi komandor Juan Jose Fernandez, zastępca dowódcy "Krzysztofa Kolumba".
Navantia ma 295 lat tradycji budowania okrętów. W stoczni w Ferrol na północy można zobaczyć m.in. ogromną drewnianą tablicę, na której wybite są nazwy wszystkich okrętów, zbudowanych przez zakład od początku jego istnienia, czyli od roku 1727.
Fregaty niedawno kupili Australijczycy. Pięć okrętów Hiszpanie zbudowali wcześniej i sprzedali również marynarce wojennej Norwegii. Jedna z fregat, "Helge Ingstad", została przez Norwegów utracona w 2018 r., po kolizji z innym statkiem. Po kilku latach śledztwa w tej sprawie winę ostatecznie przypisano błędom załogi.
Oprócz tego, szybko, bo w dwa lata, Hiszpanie zbudowali także pięć nowoczesnych korwet dla marynarki Królestwa Arabii Saudyjskiej.
W czasie wizyty Hiszpanie pokazali nam również supernowoczesne centrum treningowe i szkoleniowe dla marynarzy, którzy mają służyć na okrętach budowanych w Ferrol. W budynku o łącznej powierzchni kilku tysięcy metrów kwadratowych tworzone są nowoczesne systemy kontroli okrętu czy prowadzenia ognia.
Mogliśmy zobaczyć, jak w obsłudze systemów nawigacyjnych, podobnych do tych na oferowanych Polsce F-100, szkolą się Saudyjczycy. Hiszpanie opracowali także ciekawą technologię "digital twins". Mówiąc w uproszczeniu, odwzorowuje ona cyfrowo cały okręt i taki "obraz" jednostki jest przenoszony do systemów komputerowych. Wszelkie dane, które dostarczane są w czasie eksploatacji jednostki, trafiają do systemów i pomagają lepiej zrozumieć zachowanie okrętu w czasie rzeczywistym. A co za tym idzie – poprawiać w kolejnych konstrukcjach ewentualne wady i usterki.
Stworzony został też system wirtualnej rzeczywistości, który pozwala marynarzom i inżynierom na dokładne poznanie okrętu, co pomaga później np. w naprawach. Zamiast mozolnie wertować instrukcję obsługi (tak, tak!) jednostki i zastanawiać się jak dotrzeć do danego mechanizmu, inżynier, który wcześniej ćwiczył to w symulatorze, wie, jak skrócić czas naprawy.
Kto, co, za ile i dlaczego tak drogo?
- O sile jednostki świadczyć będzie właściwa konfiguracja i dobór systemów i uzbrojenia. Tu możemy odwołać się do świetnie skonfigurowanych korwet Izraelskich Saa'r – mówi WP komandor Dariusz Mientkiewicz, były dyrektor programów morskich w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. - Zresztą mogliśmy nawiązać współpracę z Izraelem. Mieliśmy nieoficjalne propozycje przy budowie radarów, ale sprawa ostatecznie upadła.
- Dobór uzbrojenia powinien być funkcją wynikową zadań stawianych MW i poszczególnym klasom okrętów, dostępu do źródeł dostaw, możliwości składowania i uzupełniania jednostki ognia w różnych warunkach – dodaje komandor Mientkiewicz.
Przekonuje, że powinna być przestrzegana zasada unifikacji, jak i uniwersalności np. wyrzutni pocisków rakietowych i powiązanych z nimi systemów. Ważny jest też błyskawiczny serwis.
- Skoro politykom podobają się fregaty, to ja chciałbym na przykład, by na okrętach, które już kupimy, były pociski CAMM, rakiety BARAK itp. – mówi WP komandor.
Mientkiewicz dodaje, że dziś Marynarka Wojenna jest w tak opłakanym stanie, że z pocałowaniem ręki weźmie cokolwiek, co sprawi, że nie będzie trzeba ciąć etatów czy wręcz likwidować jednostek.
- Na jedną fregatę zmieściłby się pewnie cały stan etatowy 3 Flotylli Okrętów, a na drugą – Świnoujście. Do tego jeszcze trzecia fregata i mamy bajkę, a w wojsku etat rzecz święta – dodaje oficer.
Mientkiewicz przypomina, że wciąż posiadamy licencję na budowę dwóch kolejnych okrętów podobnych do "Ślązaka" i że choćby z tego powodu warto byłoby rozważyć opcję niemiecką.
Komandor przekonuje zresztą, że Polska nie potrzebuje tak dużych okrętów, jak fregaty. Sam jest zwolennikiem zakupu korwet – mniejszych i szybszych, ale bardzo "kąśliwych" okrętów. Korwety, nie tylko ze względu na naszą strefę odpowiedzialności, ale także ze względu na charakter Bałtyku, byłyby - według niego - bardziej odpowiednie do wykonywania zadań własnych i tych realizowanych w układzie sojuszniczym.
- Odpowiednio skonfigurowane i uzbrojone mogą realizować misje o dowolnym charakterze, w tym jako siły ekspedycyjne – mówi komandor Mientkiewicz.
Wojskowy stawia również bardzo istotne pytanie: co z tego, że kupimy supernowoczesne i drogie fregaty, jeśli taka jednostka będzie miała w naszych warunkach ograniczone możliwości bazowania czy odtwarzania gotowości bojowej? I dodaje, że fregata nie wejdzie do wielu portów na naszym wybrzeżu, gdzie jest po prostu za płytko.
Kolejna kwestia to uzbrojenie. W tym punkcie komandor wyrzuca z siebie długą listę pytań: ile pocisków dostaniemy do wyrzutni? Gdzie będziemy je przechowywać i składować? Ile będziemy mogli odpalić czy choćby wystrzelić z armaty pokładowej na ćwiczeniach? I jeszcze jedno. Przy zakupie "gotowca", niezależnie która oferta wygra, wszelkie naprawy czy serwis będzie - przynajmniej na początku - robił dostawca. A to będzie kosztowało.
- Gdybym miał decydować, mocno przyjrzałbym się terminom dostaw okrętów i - przede wszystkim - mocno związałbym zakup z offsetem, ale w wydaniu tureckim lub nawet koreańskim. To właśnie na offsecie i partnerstwie strategicznym swój przemysł zbudowały te państwa, ale także i Hiszpanie. Nie można uzasadniać kupowania tak dużych okrętów tym, że one będą "orać" gdzieś na Atlantyku, przy obsłudze konwojów. Oczywiście, zdolności sojusznicze są ważne, nawet bardzo, bo dziś musimy się mocno nagimnastykować, by wysłać choć jedną z dwóch naszych fregat OHP (Oliver Hazard Perry – red.) do zespołu NATO-wskiego. Nie zapominajmy jednak, że nowe okręty mają być przede wszystkim strażnikiem naszego morza i naszych interesów. Jak na dziś jesteśmy mistrzami improwizacji, ale czy to ma być naszą dewizą? - pyta Mientkiewicz.
I przypomina bardzo niewygodną kwestię: nasze OHP to jednostki bardzo leciwe. Ich serwis jest więc piekielnie drogi. Dlatego, polska marynarka często robi go własnym sumptem: kanibalizując potrzebne części między okrętami.
Biały słoń mecenasa
To inna optyka od tej, którą przedstawia guru polskich geopolityków - Jacek Bartosiak. To były - krótkotrwały - prezes Centralnego Portu Komunikacyjnego, który od pewnego czasu zajmuje się także militariami i kwestiami bezpieczeństwa.
Ukuł on teorię, w myśl której marynarka jest niepotrzebną "zabawką". Przedstawiając kilka tygodni temu swoją koncepcję Armii Nowego Wzoru, mówił o nowoczesnych, wyposażonych w drogie systemy samoobrony okrętach, jako o drogim i archaicznym rodzaju broni, który w obliczu współczesnego konfliktu jest coraz bardziej nieprzystający do wymagań bezpieczeństwa kraju.
Bartosiak, chętnie opisujący pięknymi słowami "nową wojnę", zdaje się pomijać to, że Polska ma ponad 440 km wybrzeża morskiego - zabezpieczonego relatywnie słabo: przestarzałymi okrętami, armatami z lat 50. i 60., brygadami WOT i Morską Jednostką Rakietową. W tej sytuacji, posiadanie fregat (lub korwet) wyposażonych w nowoczesne radary, systemy kierowania ogniem i pociski przeciwrakietowe wydaje się dla bezpieczeństwa Polski warunkiem koniecznym.
Parasol antyrakietowy, rozłożony przez choćby kilka dobrze wyposażonych, nowoczesnych okrętów, bardzo poważnie podnosi pozycję naszego kraju w razie ewentualnego konfliktu. Bo rosyjskie systemy Bał i Bastion (pociski przeciwokrętowe) w Kaliningradzie, jakkolwiek będące bardzo realnym zagrożeniem, nie są niepokonane. A współczesne okręty, mające to, czego brakuje dzisiejszym polskim jednostkom, byłyby w stanie się przed nimi bronić.
Czy fregaty są "za duże na Bałtyk"? Takich komentarzy decydentów nie słychać na przykład w Niemczech, Danii, Norwegii czy Rosji.
Warto mieć w pamięci także to, że okręty, które mec. Bartosiak porównuje do "białych słoni" - drogich, luksusowych "gadżetów" - będą dysponowały siłą ognia większą od jednej baterii rakiet Patriot, która będzie kosztowała podatnika ok. 17 mld zł.
Na pozyskanie trzech fregat dla MW RP Ministerstwo Obrony Narodowej chce wydać 8 mld zł. Wskazał na to w "Portalu Stoczniowym" w polemice z Bartosiakiem komandor rezerwy Mirosław Ogrodniczuk.
Ból głowy
Wygląda więc na to, że decydenci z Polskiej Grupy Zbrojeniowej i MON będą mieli przy wyborze prawdziwy ból głowy.
Wspomniany już komandor Ogrodniczuk, w przeszłości odpowiedzialny za analizy i użycie Marynarki Wojennej w Zarządzie Planowania Operacyjnego - P3 Sztabu Generalnego WP, mówi:
- Jeśli chodzi o same okręty, to każda z trzech platform spełnia wymagania. Diabeł - jak zawsze - tkwi w szczegółach. Brytyjski Babcock jeszcze niedawno proponował zrobienie z polskiego partnera swojego wytwórcy eksportowego. Innymi słowy, produkowalibyśmy okręty na rynki trzecie w oparciu o zlecenia z brytyjskiej firmy. Kluczowa jest więc współpraca przemysłowa i to, co jest w klauzulowanych szczegółach ofert.
O samych okrętach komandor mówi, że są do siebie dość podobne. Oferta brytyjska opiera się na sprawdzonych i opływanych okrętach duńskiego projektu Iver Huitfeldt. Oferta hiszpańska to również dobrze znane marynarzom jednostki typu Álvaro de Bazán. Okręty hiszpańskiej produkcji znajdziemy w wielu marynarkach wojennych świata. Podobnie jak okręty niemieckie, które użytkuje - po wielu przeróbkach - marynarka izraelska.
W ocenie komandora Ogrodniczuka, z trzech oferowanych nam konstrukcji, najmniejsze "przetarcie medialne" ma oferta niemiecka, mimo tego, że jest oparta na znanej technologii MEKO, a niemiecki przemysł okrętowy jest znany i uznany.
Komandoe przekonuje, że ze względu na trudne relacje polityczne niemiecki TKMS został pozostawiony sam sobie i - jego zdaniem - nie widać wsparcia politycznego z Berlina dla tego projektu. Dodaje równie, że czynnikiem, który może ostatecznie zdecydować o wyborze oferty, być może będzie to, co w powszechnym obiegu określane jest mianem "transferu technologii", czyli oferta współpracy przemysłowej pomiędzy zagranicznym dostawcą technologii i krajowym przemysłem obronnym.
Wybór będzie więc trudny, a o ostatecznym wyniku mogą zdecydować czynniki, które do tej pory albo nie były uznawane za priorytetowe, albo w ogóle nie były brane pod uwagę. Dla przykładu: Brytyjczycy wraz z ofertą okrętu przedstawili ofertę kredytowania projektu.
Furtką może też być brytyjska oferta w programie NAREW i chęć ujednolicenia systemów rakietowych na okrętach z tymi na lądzie. Oferta hiszpańska kusi propozycją instalacji systemu AEGIS, tego samego, który jest podstawą prowadzenia działań przez US Navy i który będzie funkcjonował w bazie rakietowej w Redzikowie.
To, co najważniejsze, to fakt, że każdy z proponowanych projektów okrętów będzie w pełni interoperacyjny z innymi siłami morskimi krajów NATO. Agencja Uzbrojenia będzie miała ekstremalnie trudne zadanie znalezienia równowagi między czynnikami operacyjnymi, przemysłowymi i politycznymi.
- Tymczasem istnieje prawdopodobieństwo, że to czynniki polityczne mogą mieć duże znaczenie przy ostatecznym wyborze strategicznego partnera zagranicznego do realizacji projektu "Miecznik" - kończy komandor Ogrodniczuk.