Za co Gajosa kochać należy?
Każdy wie, za co kocha Gajosa. Za to, że wielkim aktorem jest. To prawda, ale odpowiedź nie jest pełna. Wymaga jeszcze dość obszernego rozwinięcia.
Gdybym napisał otwarcie, że kocham Gajosa, bo jest szalenie sympatycznym i kontaktowym facetem, a na dodatek kilka razy wbił mnie w podłogę swoim aktorskim kunsztem, to parę osób popatrzyłoby na mnie podejrzliwie. Polak płci męskiej nie może napisać o drugim Polaku płci męskiej, że kocha go miłością czystą. Bo to zapisane zdanie prawdziwego Polaka hańbi. Niestety, tak wygląda u nas tolerancja. Tymczasem moja miłość jest rodzajem sympatii pomieszanej z podziwem. Ową sympatię i podziw zbudowały tak naprawdę nie tylko wspaniałe role teatralne, filmowe i telewizyjne, ale droga, którą musiał pokonać. Bo była to droga długa, bardzo wyboista i... pod górę.
Jego sukces polega na walce z samym sobą. Musiał się uporać z kompleksem odsuniętego. KAZIMIERZ KUTZ – reżyser
W szkole był świetnym recytatorem i wszyscy pokazywali mu palcami, gdzie powinien lokować swoje nadzieje. Ulokował, ale nie udało mu się uporać z egzaminem. Poszedł do Starego Mistrza, który na Śląsku, w Będzinie, prowadził znany Teatr Lalki i Aktora. Teatr niepokorny, oryginalny i twórczy. Jan Dorman patrzył na sympatycznego blondyna życzliwie. Wcześniej widział jego zapał i talent w szkolnym przedstawieniu "Pana Tadeusza". – Nie zdałeś – bardziej stwierdził niż spytał – trudno. Zanim jeszcze raz spróbujesz, zostań u mnie. Gajos został, bo mógł obwąchiwać teatr z każdej strony. Nauczył się animacji lalek, ale po dwóch latach poproszono go mało kurtuazyjnie, by posłużył trochę ojczyźnie. Na egzamin, który otworzył mu wreszcie wrota do łódzkiej szkoły filmowej pojechał w mundurze. Zdał. Czy dlatego, że zdawał w mundurze?
Nie, nigdy tak nie myślał. Był bardzo solidnie przygotowany. No i miał spore doświadczenie. Do szkoły filmowej w Łodzi Janusz Gajos zdawał cztery razy. Kiedy wreszcie zdał i przyjechał do domu, miał wrażenie, że nikt nie podziela jego wielkiej radości. Tato chciał, żeby zdobył wykształcenie, które zapewni mu powszechny szacunek i odpowiednie apanaże. Aktor nie kojarzył się tacie z powszechnym szacunkiem. Nauczył się w życiu pokory. Na trzecim roku zagrał w swoim pierwszym filmie "Obok prawdy" (1964), potem nastąpiło gwałtowne przyspieszenie. Dostał rolę Janka Kosa w serialu "Czterej pancerni i pies". – Gdy się zgadzałem na rolę młodego czołgisty, nie myślałem o tym, jakie to będzie miało konsekwencje. Chciałem grać, nie zdawałem sobie sprawy, jak trudno mi będzie się z tego wyzwolić. Po latach nie żałuję tej przygody, ale były momenty, że już wątpiłem w zwycięstwo nad Jankiem Kosem.
To prawdziwy ruski aktor. Cenię go, bo z najlepszej, starej szkoły. Od najmłodszych lat każda postać, którą gra, jest skonstruowana z dbałością o detal. ANDRZEJ HAUSBRANDT – wybitny, zmarły niedawno krytyk
Gajosa odbieramy teraz jako człowieka sukcesu. Przecież zdobył ogromną popularność, osiągnął artystyczny sukces na najwyższym poziomie, dobrze mu się powodzi itd... Naród kochał go za rolę Janka Kosa i nie było Polaka, który nie chciał się z nim napić wódki, ale środowisko bez sądu wydało wyrok, kiedy dostał, wraz z resztą aktorów i realizatorów, nagrodę ministra obrony narodowej (1967). Jak miał się cieszyć, że ludzie okazują mu tyle serdeczności, kiedy koledzy patrzyli na niego jak na raroga, który honor kala, bo gra w fałszującej historię komunistycznej agitce. Przez dziesięć lat z okładem grał niewielkie rólki i jakieś ogony: kierownika delikatesów, milicjanta, asystenta profesora, inspektora, handlarza czy dygnitarza z Warszawy u Wajdy w "Dyrygencie". Jedyna główna rola w filmie Sylwestra Szyszki "Milioner" od razu zaowocowała nagrodą na festiwalu w Gdańsku. Oficjalna wersja była taka, że nikt nie chce mu dać dużych ról, bo się boi chóru skandującego na widowni: "Janek Kos! Janek Kos". Pod koniec lat
siedemdziesiątych w Kabarecie Olgi Lipińskiej pojawiła się siermiężna postać Tureckiego z twarzą Gajosa.
Efektem była druga fala wielkiej popularności. Teraz się pisze i mówi, że uczłowieczył prymitywa w bereciku z antenką, bo dał mu serce i duszę. I dużo szczerego wdzięku. Inna sprawa, że ów prymityw deklarował bezgraniczną miłość do teatru. Teatr nie od razu ją odwzajemnił. – W pewnym momencie Turecki zaczął stawać się dla mnie postacią bardzo niebezpieczną – wspomina aktor – i trzeba było sobie jakoś z nim radzić. A właściwie uciec... uciec od niego. W takich sytuacjach najlepszym ratunkiem był dla mnie zawsze teatr. Uciekłem do teatru. Pierwszy wyciągnął rękę Filip Bajon dając mu główną rolę w "Wahadełku". Kameralny, niespełna godzinny film spowodował u niektórych wytrzeszcz oczu, że takie hektary talentu się marnują. Film pokazano w piątek 11 grudnia 1981 roku tuż przed północą. Rok wcześniej do Teatru Dramatycznego zaangażował go sam Gustaw Holoubek. Kazimierz Kutz obsadził go w telewizyjnych "Opowieściach Hollywoodu" w roli Odona von Horvatha.
Gajos to jest wieeelki aktor! TADEUSZ ŁOMNICKI – aktor, po obejrzeniu "Opowieści Hollywoodu"
Zagrał majora Kąpielowego w roku 1982 w filmie Bugajskiego "Przesłuchanie", ale tę rolę ocenić było można dopiero w grudniu 1989 roku w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Skończyła się kara. Wybuchł wulkan, który nazywał się Gajos. Wszyscy go znali, ale udawali, że nie zdają sobie sprawy z jego wewnętrznej siły. Ta erupcja talentu była zachwycająca. Po emisji "Przedstawienia Hamleta we wsi Głucha Dolna", w którym zagrał Matę Bukarę, przewodniczącego spółdzielni produkcyjnej i sekretarza organizacji partyjnej, złodzieja i krętacza, który w tym wiejskim przedstawieniu miał grać ojczyma Hamleta – Klaudiusza, zbierał entuzjastyczne recenzje.
Na początku stanu wojennego Gajos oddał partyjną legitymację. Minął czterdziestkę i na swoją młodość patrzył już z dużym dystansem. Od roku 1984 był aktorem Teatru Powszechnego, gdzie w pełni ujawnił się jego talent. Oglądałem go tam w roli Ekarta w "Baalu" Brechta, Alfreda w "Mężu i żonie" Fredry, w "Ławeczce" Gelmana i "Tutamie" Schaeffera oraz w monodramie "Msza za miasto Arras". Poruszał się swobodnie po różnych konwencjach. Chodziło się na Gajosa, obojętnie co grał. Teraz już wszystko, co wziął do ręki zamieniał w złoto. Nie stracił ani grama popularności, nawet gdy reklamował swoim nazwiskiem i męską pooraną bruzdami twarzą – kawę Pedro's, a w tramwajach mijając reklamę głośno zastanawiano się, ile Gajos za to wziął. A Gajos nabierał kawy w usta i milczał.
Kocham takich aktorów jak Gajos, którzy mogą wszystko. ANDRZEJ WAJDA – reżyser
Złośliwi mówili głośno, że gdyby nie cześnik Maciej Raptusiewicz, czyli wygolony, mocium panie, jak się patrzy szlachciura Gajos, to sfilmowanej przez Andrzeja Wajdę "Zemsty" hr. Fredry nie zauważyłby pies z kulawą nogą, to znaczy żaden krytyk. Były czołgista nigdy nie należał do tak zwanej stajni Wajdy, bo Wajdę, jak wiadomo, fascynowały konie. Rzeczywiście w "Zemście" bohater tej mojej laurki zagrał wspaniale, choć skończyło się tylko na nominacji do Orła (nagrody Polskiej Akademii Filmowej). Orła już Gajos miał, tak samo jak Złotą Kaczkę, Złoty Ekran, Złotego Jańcia i siedem nagród festiwalowych z Gdańska, w tym cztery za role pierwszoplanowe. Ma też najważniejsze nagrody teatralne wywiezione z Kalisza i Opola. Ma sopockie Grand Prix za role w Teatrze Telewizji... no i Brylantowe Granaty przyznane mu w Lubomierzu za działalność na łonie komedii. Laurkę tę wyślę Januszowi Gajosowi e-mailem. To prezent urodzinowy.
Jan Kos z "Czterech pancernych...", Turecki z Kabaretu Olgi Lipińskiej, major Kąpielowy z "Przesłuchania", cenzor z "Ucieczki z kina Wolność", pijany wiecznie bohater "Żółtego szalika" i wreszcie komiwojażer ze "Śmierci komiwojażera" w stołecznym Małym Teatrze, którego teraz można oglądać – ma 65 lat. Jeśli ktoś z Państwa przypadkowo zajrzał do tej urodzinowej laurki i ją przeczytał, to nic nie szkodzi. W końcu to żadne tajemnice...
To wspaniały aktor, pracowity, utalentowany, a przede wszystkim ciągle szukający niebanalnych rozwiązań. Artysta, który stara się banału unikać. Może zagrać wszystko – od kabaretu po grecką komedię. OLGA LIPIŃSKA – reżyser
Janusz Gajos jest dziś aktorem Teatru Narodowego. Od lat fotografuje i teraz w warszawskiej Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej można oglądać jego zdjęcia z podróży do Wenecji, Rio de Janeiro oraz fascynujące pejzaże z Norwegii. Pokazał też trochę portretów swoich przyjaciół i kolegów z pracy.
Krzysztof Kucharski