Z ziemi obcej do Polski
W Polsce żyją tysiące młodych ludzi, którzy służyli w Legii Cudzoziemskiej. Po powrocie do kraju, często przedstawiani są jako mordercy i awanturnicy. Jaka jest prawda?
24.09.2004 | aktual.: 24.09.2004 08:59
Piotr ma 33 lata. Pochodzi ze Szczodrowa, nie opodal Wrocławia. Jak sam mówi „zawsze chciał trafić do ciekawego wojska”. Fascynowały go siły powietrzno-desantowe. Wydawało się, że ze swoją sprawnością (trenował karate, kick-boxing, taekwondo) bez problemów trafi do wymarzonej jednostki. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. - W polskim wojsku, moich starszych kolegów przydzielano np. do czołgistów. Po wyjściu, wielu z nich zostawało alkoholikami. Chciałem tego uniknąć - wspomina.
Ludzie jak muchy
Wybawieniem okazała się Legia Cudzoziemska. Piotrowi było łatwiej. We Francji był już znajomy ze szkoły. To on dał mu adres ośrodka rekrutacyjnego. Miał wtedy 19 lat. Matce powiedział, że jedzie zbierać truskawki. Prawdę poznała 3 miesiące później.
Przed wyjazdem myślał, że jest „w formie”. Dużo przecież trenował. Dopiero na miejscu uświadomił sobie, że jest średniakiem. Jak sam mówi, w Legii wytrzymają tylko „sportowe konie”. - Jednego dnia biegliśmy na 3 km, następnego na 5, a trzeciego na 18. Wtedy ludzie padali jak muchy. Następnie krótki odpoczynek i kolejne marsze po górach. Później szkolenia z taktyki wojennej. Do tego pompki i przysiady. Szliśmy spać, a już po 15 minutach była pobudka. Kazano nam wyjść na zewnątrz i śpiewać przez kilka godzin. Słowa piosenek znaliśmy, jednak ich nie rozumieliśmy. Francuskiego nauczyliśmy się bowiem dopiero po czasie - opowiada.
Wcześniej trafił jednak na „Gestapo”. Tak potocznie określa się oficerów wywiadu Legii. Po kilka razy musiał opowiadać o swojej przeszłości. Przed nimi nic się nie ukryje. Do Legii nie przyjmują żonatych, homoseksualistów, alkoholików i ludzi ze skłonnościami do samookaleczeń (z tzw. sznytami). Nieprawdą jest, że we Francji swoje schronienie znajdą ludzie, którzy weszli w konflikt z prawem. Nawet niespłacony kredyt w banku eliminuje potencjalnego kandydata. - W naszym społeczeństwie panuje też opinia, że legionista to awanturnik - wtrąca Piotr. - To nieprawda. Jeżeli ktoś ma skłonności do bijatyk, od razu jest wyrzucany. Legia uczy pokory.
Gra z psychiką
Podstawą szkolenia są wyczerpujące marsze w pełnym rynsztunku. Aby otrzymać słynny atrybut legionisty - białe kepi (nakrycie głowy) trzeba pokonać dystans 200 km. Tę próbę może przerwać jedynie kontuzja np. złamana noga. - Ale i tak trzeba wybłagać, aby zabrali cię do bazy - wyjaśnia Piotr. - W Legii wszystko ma swój cel. Musisz wykrzesać z siebie więcej niż ci się wydaje. To jest gra z psychiką.
Podstawowa dewiza Legii brzmi: „Legia naszą ojczyzną”. Tutaj wszyscy są braćmi. Takie zachowania kształtowane są nie tylko podczas ćwiczeń fizycznych, podczas których pomaga się słabszemu. - W okresie szkolenia dostawaliśmy na śniadanie jedną bagietkę i kubek mleka na ośmiu. Jedzenia było tak mało, że czasami podkradaliśmy je nawet psu. Wszystko to tworzy jednak nierozerwalne więzi. Legionista nigdy nie zostawi kolegi na polu walki - tłumaczy Piotr.
Legioniści wszystko robią razem. Nawet w dniu święta Legii (30 kwietnia) „pije się na rozkaz”. - Jeżeli ktoś nie chce się bawić, jest na siłę wyciągany z łóżka - śmieje się Piotr.
Żołnierz tak bardzo związany jest z Legią, że nawet święta zmuszony jest spędzać w jednostce. - Kiedyś kolega miał 3 tygodnie urlopu. W tym czasie wypadało jednak Boże Narodzenie. Urlop podzielono mu więc na dwie części, w taki sposób, aby na święta był razem z nami.
Uciekinier traktowany jest jako dezerter. Jeżeli po 48 godz. nie uda się go złapać, jego nazwisko umieszczane jest w policyjnym rejestrze. Jeśli delikwent, po latach, przyjedzie do Francji i wejdzie w konflikt z prawem (np. będzie uczestniczył w kolizji drogowej) odsyłany jest do Legii na 40 dni ciężkiej musztry. Potem się go deportuje.
To nie zabawa
Po zakończeniu 6-miesięcznego szkolenia, najlepsza dziesiątka ma prawo wybrać sobie regiment, w którym chce służyć. Piotr zdecydował się na Afrykę. Trafił do Dżibuti, do sekcji pływaków bojowych. Do jego zadań należała ochrona granic pomiędzy Dżibuti a Etiopią. Był też w Republice Środkowoafrykańskiej i Somalii (w tym ostatnim kraju dwukrotnie, raz w ramach sił ONZ)
. Niósł pomoc humanitarną, rozdawał jedzenie i lekarstwa. Ochraniał ambasady i lotniska. W tzw. międzyczasie przeszedł do desantu i awansował na stopień kaprala.
Na Czarnym Lądzie nie miał zbyt wielu okazji do zaprezentowania swoich umiejętności bojowych. - Wielu myśli, że grabiliśmy i wyrzynaliśmy ludzi. Legionista to nie morderca! - denerwuje się. - W Dżibuti obstawialiśmy nawet autokary z dziećmi Francuzów, którzy tam pracowali. Jednak krew też się lała. W Somalii, kiedy eskortowali Amerykanów, zaatakowali ich rebelianci. Kilku napastników zginęło. - Wówczas uświadomiłem sobie, że to nie zabawa. Piotr przyzwyczaił się już do tego, że wszyscy wypytują go o pobyt w Legii. Nerwowo reaguje jedynie na niestworzone historie opowiadane przez osoby, które... stamtąd uciekły. - Te bajki kładą się cieniem na całą Legię.
Kiedyś byłem gościem programu „Rozmowy w toku”. Obok mnie siedział chłopak, który wygadywał niestworzone rzeczy. I jak tu później dziwić się reakcji mojej obecnej teściowej, która, gdy dowiedziała się, że jej córka poznała chłopaka z Legii Cudzoziemskiej, powiedziała: „Tylko się nie zakochaj”. Dopiero po czasie przekonała się, że jestem odpowiedzialny i potrafię zapewnić byt swojej rodzinie. Zdaniem Piotra, to właśnie Legia nauczyła go poszanowania zasad, konsekwencji w dążeniu do celu czy chociażby zamiłowania do porządku. Obecnie jest szefem ochrony w jednym z francuskich marketów.
Krzysztof Wypijewski